wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 11: "Bal"


PAMIĘTAJ O TAGU #HybrydyPL I PISZ O NAS NA BIEŻĄCO! FANARTY, TEORIE, POMYSŁY, OPINIE O ODCINKU, ULUBIONE CYTATY, POSTACIE - PODZIEL SIĘ SWOIM ZDANIEM Z RESZTĄ CZYTELNIKÓW.

Całe życie martwimy się o przyszłość… Robimy plany. Próbujemy przewidzieć przyszłość. Jakby mogło to załagodzić wstrząs. Ale przyszłość zawsze się zmienia. Przyszłość jest domem naszych największych lęków… i naszych największych nadziei. Ale jedna rzecz jest pewna… Ale kiedy w końcu nadejdzie… Przyszłość… Nigdy nie jest taka, jak sobie wyobrażaliśmy.
Jakie było zdziwienie Hayley i Faith, kiedy po wielkim wyścigu do domu Hale'a zastały jedynie bałagan, świadczący o potyczce. Nie było żadnego śladu ani po Jacksonie ani po Dereku. Nie zostały jednak bez niczego. Wystarczyło jedynie piętnaście minut marszu by odnaleźć bezwładne ciało Scotta.
– Oj, chłopie – mruknęła Hayley, kucając obok niego – teraz to się wkopałeś.
Faith westchnęła ciężko, klęcząc przy chłopaku. Sprawdzała jak bardzo krytyczny jest jego stan i czy szybko z tego wyjdzie. Po chwili gwałtownie podskoczyła, słysząc odgłos łamanej gałązki. Co prawda mogło to być jakieś zwierzę, ale gdy Maiden wstrzymała oddech i odpowiednio się skupiła, wyczuła spokojne bicie serca, które z pewnością należało do człowieka. Znacząco spojrzała w stronę przyjaciółki, która miała przecież wyczulony słuch.
Hayley skinieniem głowy dała znać, że wyczuwa czyjąś obecność i wstała, nie robiąc przy tym większego hałasu. Złapała za łuk, gotowa do ataku. A tego wieczoru była wyjątkowo rządna mordu. Jak zwykle to jej i Faith przypadała czarna robota, w czasie, kiedy Deliah i Kayle siedziały spokojnie w domu, popijając herbatę. Ewentualnie krew z torebek, ale to już w przypadku Kayle.
– Jeden ruch – Faith z wampirzą prędkością pojawiła się przy nieznajomym i chwyciła go za głowę i szyję, gotowa skręcić kark – i nie żyjesz.
Hayley nadal trzymała łuk przed sobą, mając oko na niespodziewanego gościa.
– Spokojnie, drogie panie – głos mężczyzny, który nagle odezwał się wydawał się im dziwnie znajomy – jestem tu jedynie po to, żeby wam pomóc.
Maiden w jednej chwili puściła "wybawcę" i zaskoczona zamrugała kilka razy, jakby niedowierzając. Moontrimmer uśmiechnęła się szeroko z chwilą, w której zrozumiała, z kim ma przyjemność rozmawiać.
– Deaton?! – Hayley rzuciła broń za siebie i podbiegła do mężczyzny z otwartymi ramionami, gotowa przytulić go na przywitanie – Matko, Alan, kiedy usłyszałyśmy nazwisko Deaton, to nie pomyślałyśmy, że… no wiesz. To możesz być ty!
Faith uśmiechnęła się i dołączyła do grupowego uścisku. Trochę bawiła ją ta sytuacja, biorąc pod uwagę, że obok nich leżał ranny McCall, wydając swe ostatnie tchnienia. Meh. Był wilkołakiem. Spokojnie się z tego wykaraska.
– Więc?
Faith spojrzała na niego pytająco. Splotła ręce na piersi, wypuszczając zebrane powietrze.
– Teraz dorabiasz jako weterynarz?
– Sama wiesz – Deaton uśmiechnął się i z pomocą Hayley uniósł ciało nastolatka do góry. Hayley zaklęła cicho pod nosem, dziwiąc się, że McCall może być aż tak cholernie ciężki – Żadna praca nie hańbi.
– Oh, wiem o tym aż za dobrze.
Moontrimmer odchrząknęła, wspominając ich pierwsze spotkanie w Walencji we Francji. Pan Druid. On odwiedzał swoją siostrę, one wszystkie przypadkiem radziły sobie z kilkoma wampirami, które wyłączyły człowieczeństwo i już nie było szans na odratowanie ich i tak już straconych dusz. Alan nieźle im wtedy pomógł, więc w sumie można powiedzieć, że spotkali się przypadkiem.
Los? Może.
– Zabierzesz dzieciaka? – zapytała Hayley, uśmiechając się do przyjaciela szeroko. Mężczyzna kiwnął raz głową, z żalem patrząc na nieprzytomnego Scotta. – Ta, wiem. Mi też go szkoda. Właściwie to smutne, że padło akurat na niego.
– To naprawdę dobry chłopak – westchnął Deaton, kiedy razem z Faith przenosili Scotta do auta weterynarza. Maiden przytaknęła, zgadzając się z nim.
– Wiemy – powiedziała, układając swojego znajomego na tylnych siedzeniach samochodu. – Uwierz mi, zdążyłyśmy się już przekonać o tym, jak odważny potrafi być.
– Odwiedzimy cię jutro, okay? – mruknęła Hayley, przytulając Alana na pożegnanie. Uśmiechnęli się jeszcze do siebie wszyscy. – I uważaj, bo jak już wpadniemy, to całą bandą. Odbierzemy wilczka i się nim zaopiekujemy. Robimy to już od jakiegoś czasu.
– Udało mi się zauważyć – zaśmiał się cicho Alan, machając Hybrydom na pożegnanie, kiedy znikały w leśnej mgle, najpewniej podążając w stronę swoich środków transportu. Stęsknił się za nimi. Nie widział ich już jakieś sześć lat, a one nie zmieniły się ani trochę.
Ach, Hybrydy. Nigdy nie przestaną go zaskakiwać.
– Witaj z powrotem w krainie przytomnych.
Deaton uśmiechnął się przelotnie w stronę wilkołaka, kiedy ten ledwo co zwlekł się z metalowego stołu do leczenia zwierząt. Scott popatrzył na niego, lekko przerażony i zasyczał cicho, kładąc dłoń na obolałym miejscu.
– Wszystko w porządku? – Alan ruszył w stronę nastolatka, kiedy ten zachwiał się, o mało co nie upadając na ziemię – Może powinieneś usiąść, co?
Zadzwonił dzwoneczek nad drzwiami a obaj mężczyźni zamilkli i skierowali swój wzrok w kierunku recepcji.
– Halo? – spytał Deaton, dając znać nastolatkowi, żeby został na swoim miejscu. Ruszył w stronę głównego wejścia, zaciekawiony, co też może go tam spotkać. Musicie wiedzieć jedno o Alanie Deatonie: facet nie bał się praktycznie niczego. A jeżeli już się czegoś bał, to serio należało szybko zwiewać w przeciwnym kierunku, bo to musiało być coś okropnego. – Przepraszam, ale jest… zamknięte.
Pauza w wypowiedzi weterynarza spowodowana była tym, że Deaton zobaczył w końcu, kto go odwiedził. Wysoki mężczyzna w czarnym, skórzanym płaszczu stał na środku pomieszczenia z rękami splecionymi za plecami i drwiącym uśmieszkiem na ustach.
– Jestem tu, aby coś odebrać – zaczął pan tajemniczy, a Alan włożył ręce do kieszeni spodni i zmierzył go zainteresowanym spojrzeniem.
– Nie przypominam sobie, żebyś coś tutaj zostawiał.
– Sam rozumiesz – westchnął Peter Hale, stawiając jeden krok w kierunku wejścia na zaplecze klinki. – Szwendał się sam po lesie.
– Nawet jeśli – mruknął Alan. Nie robiło na nim wrażenia zachowanie Petera, ani trochę. To właśnie po części dlatego tak blisko zaprzyjaźnił się kiedyś z Hybrydami i w pewnym sensie dziwił się, że spotkał je w takim miasteczku, jak Beacon Hills. – To niestety, ale nie mogę pomóc. Jak już mówiłem… mamy zamknięte.
– Mógłbyś zrobić wyjątek… chociaż raz.
– A może powinieneś wrócić w godzinach otwarcia?
– Masz tu coś mojego. Przyszedłem po prostu, żeby to zabrać.
– Jak już mówiłem: MAMY ZAMKNIĘTE.
Peter wywrócił oczami, zirytowany nieustępliwością pana weterynarza. Kim on w ogóle był, żeby mu podskakiwać? Do cholery, Hale miał mocno dosyć ludzi go otaczających. Naprawdę. Zaczynał rozważać przyłączenie wielkich Hybryd do swojej paczki.
"Wielkich" w cudzysłowie. Dlaczego? Bo widział je ostatnio w akcji. I nie wywarły na nim takiego wrażenia, jakiego się spodziewał, naprawdę. Zawsze się o nich słyszało, że takie silne i majestatyczne. A tu o, proszę. Wątłe dzieciaki, jak te, z których właśnie budował paczkę…
Hale podszedł do lady, ale w porę wyczuł coś, co mocno go zmartwiło. Położył palce na drewnie i prychnął z politowaniem.
– Jarzębina? – zapytał, podczas gdy Deaton nie drgnął nawet o milimetr. Zaczynała go irytować ta pasywność pana weterynarza. – Serio? Dosyć staroświeckie, nie sądzisz?
– …proszę pana – Alan westchnął ciężko, z lekka już znudzony całą zaistniałą sytuacją. – Pozwoli pan, że powtórzę jeszcze raz, bo chyba nie dotarło. My. Mamy. Teraz. Zamknięte.
To już doprowadziło Petera do szewskiej pasji. Złapał za pierwsze lepsze krzesło, które stało zaraz za nim w poczekalni, i cisnął nim w ścianę za weterynarzem. A ten nawet nie mrugnął. I żaden odłamek go nie dosiągł. Hale przygładził włosy palcami, udając, że nic nie zaszło, po czym skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Stał tam jeszcze chwilę, ale ostatecznie opuścił zakład, a Deaton westchnął ciężko.
Ileż to się trzeba użerać z takimi.
I jeszcze mu krzesło rozwalił.
Zrobił demolkę i poszedł. I na cholerę mu to było?
Alan schylił się i zaczął zbierać kawałki drewna z cierpiącą miną, ale wtedy dzwoneczek rozdźwięczał się po raz kolejny tego dnia. Deaton miał już tym razem ochotę kogoś zabić. Jeżeli to ten sadystyczny dupek wrócił tutaj, aby dalej pertraktować, to może sobie wsadzić w dupę torebkę wypełnioną po brzegi jarzębiną i-
– Alan? – przyjazny głos rozbrzmiał nad jego głową, więc natychmiast się podniósł, uśmiechając się jak debil. Dziewczyną, która wypowiedziała jego imię, okazała się śliczna blondynka, czyli Kayle. Dobrze pamiętał każdą z nich i cieszył się, że to podziałało w obydwie strony. – Alan!
Wszystkie cztery rzuciły mu się na powitanie, kiedy w końcu wyszedł zza lady otoczonej przez pył jarzębinowy. Ściskali się przez chwilę, śmiejąc się wesoło.
– Boże, człowieku, myślałam, żeś dawno wykorkował – uznała Deliah, kiedy wyściskiwała mężczyznę. Zdusił w sobie śmiech. Co w sumie było dziwne, bo to chyba nie powinno go śmieszyć. – Ile to już lat?
– Będzie z sześć! – odpowiedział Deaton, ściskając w tym samym czasie Kayle. – Tęskniłem!
– My też! Ale się zmieniłeś! Nigdy bym cię nie poznała! – przyznała Mikaelson, kładąc ręce na ramionach przyjaciela. – Kiedyś byłeś taki młody…
Alan wzruszył ramionami, jakby od niechcenia. Ach, te jego kochane Hybrydy. Spojrzał na nie wszystkie, zupełnie takie same, jak kilka lat temu we Francji. Ani jednej nowej zmarszczki. Nic. Tymczasem on? No cóż. Nawet jako Druid, musiał się liczyć z upływem czasu.
– Same wiecie – zaczął, czując na sobie wzrok całej czwórki. – Nie jestem wami.
Hybrydy pokiwały głowami ze smutnymi uśmiechami. No, oczywiście, czasami o tym zapominają. Kiedy już Faith miała powiedzieć coś o młodym wilczku, Deaton zaczął kompletnie inny temat.
– Wyminęłyście się z moim poprzednim klientem.
Hayley zmarszczyła groźnie czoło. Spojrzała na Deliah, bo ona już przy samym wejściu do kliniki mruknęła coś o Peterze.
– Taki wysoki? – zapytała Moontrimmer, a Alan pokiwał głową. – Czarne włosy? Wzrok mordercy? Zachowanie sadystycznego dupka? – za każdym razem jej pytanie wiązało się z kiwnięciem głową, więc pod koniec Hayley klasnęła w dłonie i dodała:
– Peter!
– Przyszedł po Scotta? – dodała Faith, nachylając się w stronę Deatona. Mężczyzna chciał już się z nią zgodzić, ale wtedy w pokoju pojawił się kolejny głos:
– Bogu dzięki!
Scott McCall rzucił się na Hybrydy, a jego pechową wybranką okazała się Deliah, która za nic nie chciała odwzajemnić uścisku. Tym bardziej, że ten dzieciak nie miał koszulki. No gorzej być nie mogło. Reszta jej przyjaciółek prychnęła śmiechem, kiedy Grimm pacnęła Scotta kilka razy w plecy. No, to tyle by było wsparcia z jej strony.
– Dzieciaku – warknęła. – Jeżeli zaraz mnie nie puścisz, więcej nie przytulisz córki Łowcy.
Scott odskoczył od kobiety na bezpieczną odległość, wpadając na Hayley, która złapała go za ramiona i podała świeżą koszulkę, na którą, notabene, w życiu nie byłoby go stać. Co on powie matce, jak ona to zauważy? Coś w stylu: "mamo, mam znajome, które mają nieskończoną ilość dolarów na kontach bankowych, nie oceniaj". A kiedy zapyta, jak się tego dorobiły, będzie musiał odpowiedzieć coś w stylu: "zabijając ludzi, polując na potwory – sama rozumiesz, rodzinny biznes".
Chwila…
– Dobra, Alan – westchnęła ciężko Kayle, ale z jej ust nie schodził uśmiech. Była szczęśliwa, że znowu spotkały się ze starym znajomym. – Zabieramy wilczka do domu. Zajmiemy się nim.
– No wiem – Deaton pokiwał powoli głową. – Ufam wam.
Hybrydy pomachały mu na pożegnanie, kiedy dzwoneczek zadźwięczał przy drzwiach. Czemu Scott tak się ucieszył na ich widok? Serio, po tak krótkim czasie, tak bardzo im zaufał? Tego Hybrydy nie wiedziały – no, może żadna prócz Faith. Ona była świadoma tego, że dzieciak naprawdę je lubił, choć sam po części nie rozumiał, dlaczego.
– Scotty, odwozimy cię do domciu. Zrób sobie dzisiaj wolne. Masz, Faith podrobiła podpis twojej matki, masz usprawiedliwienie – Mikaelson podała chłopakowi małą karteczkę zapisaną ładnym druczkiem, a Scott uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – I znajdź telefon. Nie wiem, ile razy Hayley próbowała się do ciebie dodzwonić.
– Zgubiłem go – mruknął Scott, wcale z tego niezadowolony. – Wczoraj, jak przyłapałem Dereka i Jacksona na rozmowie. I potem wpadli Łowcy. I Derek wlazł w środek tego gówna, ratując mnie i tego głupiego kretyna.
– Jackson? Jackson to głupi kretyn? – upewniła się Faith, ledwo powstrzymując się od śmiechu. McCall pokiwał energicznie głową. – Whoa. Nieźle.
– Czyli Derek wszedł na linię ognia – westchnęła Deliah. – Brzmi dosyć… martwo. Ciekawe, jak mu się wącha tojad od spodu.
– Dels! – Faith uderzyła przyjaciółkę w ramię z otwartej dłoni, karcąc ją za jej słowa. Zerknęła na Hayley, która kręciła głową ze smutkiem. No, tak. – Plan jest zapewne taki, żeby wykorzystać go, aby dostać się do Petera. Nie zabiją go.
– Więc pozwólmy im zrealizować ich plan – Deliah wzniosła ręce ku niebu. – Czy możemy choć przez chwilę o tym pomyśleć? Jeden wilkołak mniej! Serio, dziewczyny, ja mam tak cholernie złe przeczucia co do nadchodzących dni, no! W kościach mnie łamie, wiecie, co to znaczy…
– Nie pozwolimy im zabić Dereka! – wybuchła Hayley. – Bo Peter ściga Allison, żeby dostać się do Dereka. Czekam tylko, aż ten sadystyczny dupek zacznie się przystawiać do którejś z nas. Jak myślicie, którą zaprosi na Bal Zimowy? Nie zdziwiłoby mnie to.
– Nie możemy chronić wszystkich – odezwał się nagle Scott, a Moontrimmer wzruszyła ramionami.
– Musimy, McCall – powiedziała. – Taka jest właśnie nasza robota.
– Jak to, nie mogę iść na imprezę?! – zapytał Scott, podążając za trenerem. Bobby Finstock zatrzymał się na środku męskiej szatni i wywróciło oczami, zirytowany. Westchnął ciężko z politowaniem, splatając ręce na piersi, po czym wymusił uśmiech.
– McCall – zaczął. – Zawalasz moje zajęcia. Ekonomię. I dwa inne. Powiedzieli mi, że mam cię wywalić z drużyny. Powiedziałem im, że prędzej odetnę moje ostatnie jądro niż wywalę z drużyny najlepszego gracza.
Scott zmarszczył czoło, z lekka zażenowany tematem, na który zeszła ta rozmowa. Ostatnie jądro? O co w ogóle… nie. Lepiej nie wiedzieć. Niektórych pytań po prostu się nie zadaje. To by było nienormalne.
– Więc warunkiem jest to, że nie mogę iść na tańce? – upewniał się Scott, nadal próbując zapomnieć o tym, co powiedział mu trener.
– Tak.
– Więc odchodzę z drużyny.
Tak, to brzmiało jako jedyne mądre rozwiązanie. Nie widział się z Hybrydami od wczoraj. Nie wiedział, czy planują iść na Zimowy Bal. Czy będą tam, żeby chronić ludzi. Ostatnim razem jak je o to zapytał, to wszystkie spojrzały na niego wzrokiem typu: "stary, nawet na to nie licz" i odjechały w stronę zachodzącego słońca z piskiem opon w swoich cudownych, drogich sportowych autach.
– Nie, nie odchodzisz – Do świata żywych przywrócił go głos trenera. – A jeśli będziesz na tańcach, i ja cię tam zobaczę... Wywlekę cię stamtąd za zęby.
Finstock poklepał chłopaka po ramieniu i zamknął za sobą drzwi swojego gabinetu, nawet nie oglądając się za siebie. Tymczasem Scott poczuł, że opadają mu ręce. Był kompletnie załamany. Będzie musiał jechać do Hybryd. Do HYBRYD! I z nimi gadać na ten temat! W sumie aż tak bardzo mu to nie przeszkadzało, ale i tak… to będzie kompletne pogrążanie się.
I wtedy wpadł na pomysł. Jeden z wielu.
W następnej chwili był już przy szafce Jacksona i patrzył, jak Stiles zamyka mu ją przed nosem. I byli o krok od przeprowadzenia bardzo poważnej rozmowy na temat jutrzejszej imprezy.
– Chcesz, żebym to ją zabrał ją na imprezę – powtórzył Jackson, nie do końca dowierzając tego, co przed chwilą usłyszał od Scotta. McCall pokręcił głową delikatnie.
– Ja nie chcę – powiedział. – Ja potrzebuję, żebyś to zrobił.
Jackson zwlekał z odpowiedzią przez chwilę. A potem cmoknął i odrzekł, bardzo spokojnym tonem:
– Wal się. Albo wiesz, co? Ty też się pieprz – wskazał na Stilesa, który otworzyła usta, obrażony. – W zasadzie, walcie się pieprz.
– Hej, wiesz, że uratował ci życie, prawda? – Stiles machnął głową, aby Whittemore zerknął na Scotta, ale on tylko wpatrywał się z nienawiścią w swojego nemezis. Jackson prędko zaprzeczył słowom Stilinskiego:
– Zostawił mnie tam na śmierć.
– Dałem się za ciebie postrzelić – odezwał się znowu Scott, zdenerwowany, że ten głupi kretyn tak go traktuje.
– Oh, tak? Pokaż mi ranę po kuli.
– Przecież wiesz, że się wyleczyła.
– Wygodne.
Zarówno Stiles jak i Scott zaczerpnęli głębokie oddechy, czując, że jeszcze chwila, jeszcze jedno słowo, a obydwaj przywalą temu kretynowi w nos.
– Zrób to dla Alison, okay? – Scott przemówił ponownie dopiero po krótkiej chwili ciszy, kiedy to liczył od dziesięciu w dół. Trochę pomogło. – Jest w poważnym niebezpieczeństwie. Mówię o niebezpieczeństwie 24h/7. Potrzebuje kogoś, kto jej przypilnuje na tańcach.
– Pozwól zrobić to jej ojcu, okay? – Jacksona mocno irytowało to, że ta dwójka nie pozwalała mu w spokoju egzystować, tylko cały czas go nękali. – On jest jedynym odpowiednio wyposażonym, żeby sobie z tym poradzić. Albo tym czterem panienkom, które latają z bronią po mieście.
– Też jesteś jej przyjacielem! – zauważył Scott. Trafne spostrzeżenie. – Cały ten czas, który z nią spędziłeś, żeby się do mnie dostać... Nie wmówisz mi, że jej nie poznałeś i nie polubiłeś. To Allison. To niemożliwe, żeby jej nie lubić. Nie wmówisz mi, że nie obchodzi cię czy stanie jej się krzywda.
– Co jeśli mi stanie się krzywda?
– To będzie tego warte.
– Nie dla mnie.
I z tymi oto słowami, Jackson odszedł, a Stiles westchnął ciężko, opierając się na ramieniu przyjaciela. A potem zaczął jak zwykle nawijać:
– Cóż...nie powinienem mówić, "a nie mówiłem"... Bo to nie jest wystarczająco mocne. A może...Zawsze mam rację, a ty powinieneś słuchać, cokolwiek mam do powiedzenia i nigdy się nie sprzeciwiać, dla dobra twojej wilkolandii?
– Jeszcze nie skończyłem – dodał Scott, z miną godną seryjnego mordercy podążając za Jacksonem. Stiles westchnął ciężko, opierając się na szafkach. No, tak. Jeszcze nie skończył. Czy on kiedykolwiek to zrobi?
– Jeszcze jedno – zawarczał Scott, zanim Jackson zdążył opuścić szatnię. Już miał wychodzić, ale wtedy to McCall przygwoździł go do drzwi. I… przeprowadził z nim bardzo krótką, ale wielce ważną rozmowę.
– Hej, nie przejmuj się – Stiles pacnął przyjaciela w plecy, kiedy kilka minut później razem ze Scottem obserwowali, jak Jackson nieudolnie próbuje udawać zadowolonego kolegę Allison. – Ja wciąż tam będę.
– A ja wciąż idę –odpowiedział Scott, odwracając się, aby spojrzeć na Stilinskiego.
– Czy to na pewno dobry pomysł? Masz w ogóle partnerkę? – zaczął wypytywać Stiles. Scott wzruszył ramionami, ale pokręcił głową.
– Jeszcze nie.
– A masz garnitur?
– Jeszcze nie.
– A masz bilet na imprezę? Podwózkę?
– Nie. I nie.
– Więc zamierzasz przyjechać rowerem na tańce, na które nawet nie możesz iść i do tego bez pary, garnituru, ani wejściówki, gdzie będą wilkołaki i łowcy wilkołaków, którzy skopią twój mały, wilczy tyłek.
– Tak.
– Stary, masz przerąbane.
– Ja z tobą pójdę.
Obydwaj chłopcy podskoczyli i złapali się za serca, przerażeni, że ktoś ich słyszał. Hayley Moontrimmer wyrosła spod ziemi. Pojawiła się z powietrza, mówcie, jak chcecie. Po prostu Bóg jeden wiedział, że stała za ścianą od początku tej rozmowy i słuchała wszystkiego dokładnie. Na jej ustach zagościł przyjazny (ale kto tam wiedział, czy nie sztuczny – chłopaki nie znali jej aż tak dobrze (jeszcze)) uśmiech.
– Co? – wydukał Scott, zaskoczony. To nie zmieniało faktu, że od kiedy się pojawiła, szczerzył się jak debil. Kurka, jeden fart w życiu. Raz mu się coś udało i ma w końcu… może nie normalne, ale fajne, znajome. – Serio?
– No, tak.
– Czyli technicznie rzecz biorąc, skoro idziesz ze mną, to muszę kupić dwa bilety.
– Nie pieprz od rzeczy. Zapłacę. Podjadę po ciebie o szóstej. Narazicho.
Salutując, odeszła, a Stiles wypuścił z płuc powietrze, które nie wiedział, że zatrzymuje.
– Stary – wyszeptał, nadal niedowierzając. – Co się właśnie do cholery stało?!
– Nie wiem. Ale nie narzekam.
– Chwila, wróć – Faith i Hayley zmierzały powoli do samochodu tej pierwszej, bo razem przyjechały do szkoły. Miały szansę się spotkać dopiero po lekcjach, więc Moontrimmer zdawała przyjaciółce relacje z całego dnia. – Więc… zrobiło ci się go szkoda i idziesz z nim na Zimowy Bal?
– Sama nie wiem, dlaczego – mruknęła Hayley, zajmując miejsce pasażera. Faith uniosła brwi, zaskoczona, że w jej przyjaciółce obudziły się jakieś ludzkie uczucia. – Po prostu usłyszałam, że coś jest na rzeczy i pomyślałam, że jak już pomagamy, to mogę pomóc też w tej dziedzinie, i-
– Ściemniasz – zaśmiała się głośno Faith. – Po prostu nie miałaś z kim iść. Sprytnie wykorzystałaś tą okazję, dziecko.
– Hej! Jego koleszka też był wolny!
– To dlaczego nie zaprosiłaś Stilesa?
– …weź mnie nie pytaj o takie rzeczy, bo nie znam odpowiedzi.
Maiden zaśmiała się jeszcze głośniej, widząc, jak policzki jej przyjaciółki delikatnie się rumienią. No teraz to robiło się zabawnie. Bo co ona mogłaby widzieć w Stilinskim? Boże, daj siły. Ta dziewczyna ją wykończy, prędzej czy później.
– A ty? – zapytała nagle Hayley, chcąc odwrócić uwagę Faith. – Z kim idziesz?
Maiden zacisnęła usta w cienką linię. Prawda była taka, że nie miała pary. Nawet o tym nie pomyślała. Rozejrzała się po parkingu i udało jej się dojrzeć tylko szczupłego chłopaka o słodkich loczkach, który właśnie zmierzał w stronę rowerów.
– …poczekaj tu na mnie – mruknęła, wysiadając z samochodu. Spokojnym krokiem podeszła do niego, kiedy odpinał swój rower. Oczywiście jej nie usłyszał, bo kiedy powiedziała krótkie: "hej, słodki", to podskoczył jakby ktoś oblał go wrzątkiem i stanął na równe nogi, przewracając kilka rowerów za sobą. Faith zachichotała słodko.
– Słuchaj, panie ładny – zaczęła, nadal trzymając ręce za plecami i chwiejąc się lekko, to zbliżając się, to oddalając od chłopaka. – Z kim idziesz jutro na Bal Zimowy?
Nie odpowiedział. Raczej rozejrzał się wokół, szukając innej osoby, do której mogłaby się zwracać. Chyba nie do końca dotarł do niego fakt, że ktoś taki, jak ta dziewczyna, naprawdę właśnie z nim rozmawia. I to z własnej, nieprzymuszonej woli. Cuda się jednak zdarzają.
– …ja? – wydukał, a kiedy Faith usłyszała odrobinę brytyjskiego akcentu, miała ochotę złapać się za serce. Uwielbiała to w facetach. Bóg był dla niej łaskawy tym razem. – …mówisz… do mnie?
– No, tak, oczywiście! – zaklaskała w dłonie, zgrywając słodką dziewczynkę. Potrzebowała chłopaka. Na teraz. – To… może pójdziesz ze mną, jeżeli idziesz sam, oczywiście?
 Jeżeli będzie wolny to uzna to za cud. Jeżeli będzie wolny to uzna to za cud. Jeżeli będzie wolny to uzna to za cud.
– …tak. Ja… znaczy… jeny… ee… bardzo- bardzo chętnie – powiedział w końcu, a Faith wstrzymała oddech. I cud się stał. Jak nic, zacznie chodzić do kościoła w niedziele. – Bardzo chętnie cię jutro gdzieś zabiorę.
– Cudny jesteś! Dziękuję! – schyliła się, aby pocałować go w policzek. – To, co? Jutro spotkamy się tutaj przed szóstą trzydzieści wieczorem?
– Tak, tak, jasne, ja… jak dla- jak dla mnie to super!
– To pa, słodki!
Pomachała mu na pożegnanie i wróciła do auta, w którym Hayley śmiała się do rozpuku. Najwyraźniej nieźle rozbawiła ją ta cała sytuacja, a najbardziej jeden szczegół, bo przecież słyszała całą wymianę zdań:
– Ty, ale ty nawet nie wiesz, jak on się nazywa! – wyrzuciła z siebie, kiedy złapała moment, aby zaczerpnąć oddech. Maiden zdała sobie sprawę z tego, że ma rację. Odpaliła silnik, po czym zatrzymała się zaraz obok swojej pary na bal.
– Ej, słodki! – krzyknęła do niego przez otwarte okno. – Jak cię zwą?
Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby nie wierzył, że to, co wydarzyło się przed chwilą, naprawdę miało miejsce, a potem potrząsnął głową i z szerokim, niesamowicie pasującym mu uśmiechem odpowiedział:
– Isaac. Isaac Lahey.
– A ja Faith Maiden, miło mi.
Zaraz potem zamknęła okno i ruszyła, z nadal śmiejącą się Hayley na miejscu pasażera.
– Ta, ale to ja byłam zdesperowana – mruknęła, gdy były już po domem i w końcu przestała chichotać. Maiden uderzyła ją z otwartej dłoni w czoło, ale zaraz potem obydwie znowu wybuchły śmiechem. Ta. Czasami dobrze było się pośmiać, zwłaszcza, że ten wieczór miał się okazać niezwykle ciężki.
– Nie pojmuję, po co my w ogóle idziemy do tego sklepu – jęczała Kayle, kiedy Hayley i Faith ciągnęły ją i Deliah do Macy's, aby kupić jakieś sukienki. Maiden westchnęła ciężko.
– Bo – zaczęła, unosząc palec wskazujący do góry. – Trzeba stwarzać pozory. A ty lubisz zakupy.
Kayle przez chwilę zastanawiała się nad tymi słowami, aż w końcu wzruszyła ramionami i kiwnięciem głową zgodziła się z przyjaciółką, gdy wszystkie cztery weszły na ruchome schody. Deliah rozejrzała się po miejscówce, słuchając rozmowy Faith i Hayley o tym, że cudem znalazły sobie partnerów.
Myśli Grimm wyglądały mniej więcej jak: "oh. No cóż. Pójdę sama. Jestem seksowna. Super. Dam sobie radę. Kto ma dwa kciuki i nie potrzebuje faceta? Ta kobieta!".
– Dels? – Faith odwróciła się, aby spojrzeć na przyjaciółkę ze zmarszczonym czołem. W rzeczywistości ledwo, co powstrzymywała się od śmiechu, ale nie chciała zdradzić Deliah. – A ty? Z kim idziesz?
Deliah zaklęła pod nosem i uśmiechnęła się szeroko, chcąc ratować sytuację. Co robić. Cholera. Co robić. Kayle na pewno kogoś sobie znajdzie. Ona by nie znalazła? Ona ma do tego talent. Do działania na ostatnią chwilę. A Dels? No. Przerąbane.
– Wzięłabym Dereka – zastanowiła się Deliah. – …ale go gdzieś wcięło.
Przez chwilę panowała cisza. A potem, nie wiedzieć czemu, wszystkie zaczęły się śmiać. A przecież to wcale nie było zabawne – facet był pewnie na granicy życia i śmierci. A one się śmiały. Dlaczego? A dlatego…
– Dels, ale czy on ostatnio nie udawał twojego brata? – zapytała Kayle, a Deliah wzruszyła ramionami.
– Meh, kto by zauważył.
– Ściga go policja. I zgraja Łowców.
– …meh, kto by zauważył?!
Dawno nie widziały już Deliah, która byłaby taka rozpromieniona. Naprawdę. I nie pamiętały już, kiedy ostatnio czuły się tak dobrze i luźno w swoim towarzystwie. Może to dlatego, że postanowiły przynajmniej przez chwilę niczym się nie przejmować, a może po prostu… chciały udawać, że są normalnymi nastolatkami, które wybierają się na szkolną potańcówkę.
– O mój Boże – mruknęła Faith, kiedy dotarły do szczytu schodów. Wskazała na Stilesa, który stał przy stoisku z perfumami. Właśnie rozpylił jedne zaraz przed swoją twarzą i zaczął prychać, a Hayley wybuchła takim śmiechem, że Kayle musiała ją podtrzymać, aby jej siostra nie upadła.
Ale zaraz potem przestała się śmiać, bo usłyszała dwa znane dobrze głosy. Lydia Martin i Allison Argent.
"…więc odmówisz temu walniętemu czubkowi, któremu powiedziałaś, że z nim pójdziesz, i… zaprosisz kogoś innego!", mówiła Allison, a Moontrimmer, tak samo jak i reszta jej przyjaciółek, spojrzały na dwie dziewczyny po drugiej stronie pomieszczenia.
"Kogo niby?", zapytała Martin, a wzrok Allison padł na Stilesa.
Faith spojrzała na Hayley, ale prędko odwróciła wzrok, napotykając minę, której jeszcze nigdy nie widziała u swojej przyjaciółki. To nie wróżyło nic dobrego.
"Jego", skończyła Argent. W sumie właśnie tego obawiała się Faith.
Ale zamiast wściekłości, na ustach Hayley wykwitł wredny, okrutny wręcz uśmieszek. A potem to ona jako pierwsza ruszyła na podbój sklepu, ciągnąc za ręce Kayle i Faith, bo to one stały obok niej. Chwilę im zajęło przemierzenie praktycznie całego sklepu. W tym czasie Lydia zdążyła wybrać już kilka kiecek i obrzucić nimi Stilesa jak jakiegoś tragarza, a Allison nadal szukała.
– Jeny, co ci się stało? – zapytała Faith, mrużąc oczy, ale w tym samy momencie zauważyła już, dokąd zmierza Hayley. Dziewczyna usiadła obok Scotta, za jedną z reklam ubrań, po czym poczochrała mu włosy, pytając, co tutaj robi.
– Jestem dywersją – poinformował je Scott z szerokim uśmiechem. Hybrydy zmarszczyły czoła, nic nie rozumiejąc z jego słów. Wszystkie, oprócz Hayley. Ona prychnęła śmiechem. To wszystko było spowodowane miną tego chłopaka, naprawdę. Poza tym, lubiła go. To była taka słodka ciota.
– Ty? Dywersją? – zastanowiła się Deliah. – Stary, o czym ty gadasz?
Scott wskazał na coś za reklamą. Wszystkie Hybrydy wyjrzały zza billboardu, zaciekawione, po czym zauważyły, jak Peter Hale rozmawia z Allison. O czym? A o tym, że na jej miejscu wybrałby najlepiej beżową sukienkę, bo ma dość jasną karnację. Kobiety skrzywiły się niemiłosiernie.
– Boże, jakieś to przerażające – uznała Kayle, a Faith pokiwała głową.
– Mam dreszcze. Ten facet to nie dość, że morderca, to jeszcze pedofil – dodała Hayley, a Scott poklepał ją po ramieniu, śmiejąc się cicho.
– A jak nas usłyszy? – wymamrotała Kayle, ale Dels uspokoiła ją, machając wymijająco ręką, tłumacząc:
– Meh, jesteśmy tu wszystkie cztery, w miejscu publicznym. Raczej marne szanse, że zaryzykowałby coś takiego.
– …no to gdzie ta twoja dywersja, Scotty? – Hayley zwróciła się do kolegi, a ten uniósł palec wskazujący do góry.
– Czekaj… – mruknął. Nic się nie działo. – Czekaj…
– Uwaga kupujący! – odezwał się głos ekspedientki w całym sklepie. Rozbrzmiał zamiast muzyki, a Scott uśmiechnął się dumnie. – Do właściciela niebieskiej Mazdy, nr rejestracyjny 5768. Twój samochód jest odholowywany...
– Czy to jest samochód Allison? – dopytywała się Faith, śmiejąc się cicho pod nosem. Scott pokiwał głową, nadal zadowolony z siebie. – Brawo, młody, jesteś super. Słyszałam, że idziesz z Hayley na bal?
– Tak się jakoś złożyło, że… – zaczął niepewnie Scott, co jakiś czas zerkając na pannę Moontrimmer, która w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego lekko. Nim jednak zdążył dokończyć zdanie, wszyscy usłyszeli głos Petera. Za pewne doskonale wiedział, kto sprytnie pozbył się panny Argent.
– Muszę przyznać, Scott, wciąż zaskakujesz mnie swoją pomysłowością. Tylko pamiętaj… nie możesz być w kilku miejscach na raz.
McCall przełknął głośno ślinę a uśmiech z jego twarzy gwałtownie zniknął. Martwiło go to, co alfa może zrobić z jego dziewczyną. Kochał ją. I nie darowałby sobie, jeśli stałoby się jej coś złego.
– Spokojnie, Scotty – odezwała się Hayley, kładąc dłoń na jego ramieniu – Mamy wszystko pod kontrolą.
Wszystkie ruszyły w stronę sklepu, w którym znajdował się Peter. Co złego mogło im się przydarzyć w miejscu pełnym ludzi? No właśnie. Nic.
– Serio Peter? – odezwała się Faith, najwyraźniej zaskakując swoją obecnością wilkołaka. – Stoczyłeś się tak nisko, że prześladujesz nastolatki w centrum handlowym? Zaskoczę cię, ale nie złapiesz żadnej na kiepski podryw z sukienką.
– Oh – Peter uśmiechnął się krzywo, lustrując wzrokiem Hybrydy. – Kogoż tu też przywiało. Czy wy naprawdę nie wiecie, z kim próbujecie walczyć?
– Peter, Peter, Peter – Faith zacmokała, przelatując palcem wskazującym po jego plecach. – Oboje wiemy, że mogłabym cię rozerwać na strzępy i jednocześnie pomalować sobie paznokcie.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Reszta Hybryd bacznie przyglądała się tej rozmowie, buszując między sukienkami. Nie chciały tak bardzo rzucać się w oczy. Chcąc nie chcąc, to nie było najlepsze miejsce do konfrontacji z sadystycznym dupkiem. I nawet jeśli nic by im nie zrobił, to nie chciały sprawić, by wszyscy razem zaczęli sobie skakać do gardeł na oczach ludzi.
– Co tu robicie?
­– To, co każda nastolatka w przeddzień Balu Zimowego – do Faith nagle dołączyła Kayle. Oparła się o ramię dziewczyny i uśmiechnęła zadziornie. – Szukamy stylowej sukienki na tańce.
– Czego chcecie ode mnie?
– Oh, Hale – Maiden podeszła do niego spokojnym krokiem. – Chciałam się z tobą zobaczyć. Stęskniłam się.
Reszta Hybryd parsknęła. Peter westchnął ciężko, jakby od początku spodziewał się takiej odpowiedzi. Mimo całej tej nienawiści, te cztery kobiety imponowały mu od początku. Gdyby tylko miał je po swojej stronie…
Zlustrował wzrokiem Kayle i Deliah. Zignorował ich mordercze spojrzenia i przegryzł wargę.
– To miłe z waszej strony – zaczął, – ale widzicie, jestem zajęty.
Chwycił za niebieską sukienkę i przyłożył ją do Kayle. Dziewczyna zmarszczyła czoło, robiąc niezadowoloną minę. Co też chodziło mu po głowie?
– Pasuje idealnie – zmienił nagle temat a Faith musiała się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Ale takiej blond piękności lepiej byłoby w różu. O tak.
To też mówiąc wskazał na różową sukienkę, która wisiała na manekinie. Kayle przekręciła teatralnie oczami.
Gdyby tylko nie fakt, że były w sklepie, to już dawno pozbawiłaby go albo kończyn albo przyrodzenia. O tak. To z pewnością nie byłoby nic przyjemnego.
– Sama potrafię zadbać o swój ubiór – warknęła Mikaelson, wyrywając z ręki mężczyzny sukienkę, którą cały czas trzymał przyłożoną do jej ciała.
– Auć, czuję się urażony – Hale poprawił swoją skórzaną kurtkę i zrobił minę porzuconego szczeniaka (co za ironia) – Teraz czuję się urażony. Chciałem tylko pomóc.
– Nie mi wciskaj takie tanie teksty.
– To gdzie podziała się czwarta z nemezis?
Peter Hale rozejrzał się po pomieszczeniu, wzrokiem poszukując Moontrimmer. Nigdzie nie dostrzegł jednak jej postaci. Hybrydy również poszły w jego ślady zdziwione, gdzie też zniknęła, skoro miały na muszce Petera.
– O, proszę – mężczyzna nachylił się, kierując swój wzrok w stronę przebieralni i uśmiechnął się pod nosem. – Odnalazła się zguba.
Wskazał palcem na stopy, wystające spod zasłony.
– Nie wiem, co jest bardziej przerażające – odezwała się w końcu Deliah. Splotła dłonie na piersi i westchnęła. – To, że tak bardzo chcesz ją zobaczyć czy to, że rozpoznajesz ją po stopach. Serio, Hale. Przystopuj. To nie twoja liga.
Alfa zignorował jej słowa. Ruszył przed siebie i nonszalancko oparł się o barierkę od przebieralni, w której siedziała Hayley.
– Złotko, moim zdaniem do twarzy byłoby ci w tej fioletowej.
Moontrimmer pisnęła, gdy odsłonił zasłonę. Rzuciła w niego swoimi spodniami i zaklęła cicho pod nosem. Jak nic go zabije. Niech tylko dostanie w swoje ręce łuk.
– Co widziałeś? – spytała wściekła, po czym zagroziła palcem. – NIE. NIC NIE WIDZIAŁEŚ.
W swojej prawej dłoni usilnie trzymała sukienkę, której nie zdążyła jeszcze zapiąć. Kayle zacisnęła usta, czując, że Hayley tak tego nie zostawi. Deliah za to zachichotała, kręcąc z politowaniem głową.
– Proszę pana, proszę opuścić sklep.
Do mężczyzny podeszła kobieta, którą uprzednio zauroczyła Faith. Peter zrobił zaskoczoną minę, jakby nie wiedząc, co zrobił źle.
– Odstrasza pan klientów.
– Oh. Przepraszam bardzo – przeprosił najpiękniej jak potrafił i skierował się w stronę wyjścia – Do zobaczenia, dziewczęta. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
– Jeśli już gdzieś się spotkamy, to w piekle, stary – Deliah mruknęła pod nosem, odprowadzając go wzrokiem do samych drzwi. Podeszła do przymierzalni, w której Hayley nadal stała, trzymając niedopiętą sukienkę. – …to… co zamierzasz z tym zrobić?
– Facet spłonie! – odpowiedziała Moontrimmer, zaciągając zasłonkę. Po chwili cofnęła tą czynność i z przymrużonymi powiekami powiedziała:
– Ale miał rację co do koloru kiecki.
Faith Maiden od półtorej godziny próbowała znaleźć dla siebie odpowiednią kreację, ale nie wychodziło. Przejrzała już całą szafę (w tym momencie zerknęła na podłogę, po której walały się sterty ubrań – wszystkie zostały odrzucone) i nie znalazła nic, co pasowałoby na tą imprezę. Zaklęła pod nosem. Potrzebowała sukienki na TERAZ, a tutaj takie kwiatki.
Za ścianą to samo próbowała uczynić Hayley. Sama nie mogła w to uwierzyć, ale za radą Petera szukała fioletowej kiecki. Co chwilę rzucała przekleństwem, nie wierząc, że naprawdę nie może nic znaleźć. Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju, więc rzuciła przyjazne: "czego, do jasnej cholery!?".
– Ej, Hayley, mam prośbę – Kayle Mikaelson ostrożnie weszła do pokoju siostry. Nie wiedziała, jak ma jej powiedzieć, czego chce. W końcu czuła, że Moontrimmer zacznie się z niej śmiać, że naprawdę podupadłą tak nisko, żeby prosić ją o coś takiego. – Deliah mi odmówiła, bo uznała, że chyba mi odpie… no. Wiesz, co. W każdym razie, na jej pomoc nie mam co liczyć, bo…
– Mówże, w czym rzecz, ja nie mam czasu – warknęła Hayley, włączając stronę kolejnego sklepu z sukienkami. Kayle przełknęła ślinę, po czym powiedziała:
– Słuchaj, zamień mi kota.
Hayley przestała wpisywać coś na klawiaturze. Po prostu zamarła, nie wierząc w to, co słyszy. Czy ona właśnie naprawdę ją o to poprosiła? Boże jedyny. Gdyby Klaus ją teraz zobaczył, to by ją chyba zakołkował i wrzucił do trumny na jakieś dwadzieścia lat za karę.
– …że… że co proszę? – zapytała Hayley, mrugając szybko kilka razy.
– …no zamień mi kota w człowieka.
– Boże, Kayle. Weź Matta na imprezę.
– Matt ma nocną zmianę, a nie może się wyrwać… no i… wiesz… mam problem…
– Drogi Jezu… – Hayley wzniosła ręce ku niebu. – A nie może ci kogoś skołować?
– Zaproponował mi Parkera.
– Tego ciotę z aparatem?
– No.
– …to gdzie jest Shiro?
Razem zbiegły na dół, do salonu, nawołując kota po imieniu. Kiedy w końcu przyszedł, przez kilka minut po prostu przypatrywały mu się uparcie, jakby zastanawiając się nad tym, czy to na pewno dobry pomysł*. Potem Hayley zrobiła minę typu: "nie, no… nada się!".
– …czego chcecie? – zapytał ponuro kocur, ale kiedy dostrzegł, w jaki sposób one na niego patrzą, natychmiast przestał machać ogonem. – …Matko przenajświętsza… wy coś planujecie… nie… nie! Żywego mnie nie dostaniecie!
Shiro już zaczął uciekać, ale dokładnie wtedy Hayley udało się skomponować zaklęcie w głowie i w ostatniej chwili rzuciła je na kota, nie będąc nawet pewną, czy to zadziała. Shiro zatrzymał się w miejscu. To było jak ukłucie igłą w kręgosłup.
– Za jakie grzechy – zdążył jeszcze wymamrotać, a zaraz potem na podłodze kucał już nagi mężczyzna, na którego Hayley i Kayle patrzyły jak na ósmy cud świata. – No co?! Jestem człowiekiem, tak?! – mężczyzna zerknął między nogi. – I jestem nagi! Cholera! Gdzie mój listek laurowy!?
Kayle zachichotała cicho.
– A więc to kryło się pod tą kupą futra. Jestem mile zaskoczona, kotku. O, mój Boże. Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłyśmy? Mogę nazywać go "kotkiem". Jestem w pieprzonym niebie. Siostro, kocham cię – Kayle przytuliła swoją siostrę.
– Nie zapominaj, że jestem kotem – odezwał się Shiro, wstając z podłogi. – I kiedy wrócę do swojej postaci, nadal będę lizał się po jajkach.
– Oszczędziłbyś tego, serio – mruknęła z odrazą Hayley. W tym samym momencie na schodach pojawiła się Deliah, która w połowie drogi zatrzymała się, zaskoczona. Miała na nosie fałszywe kujonki, które czasami nosiła w domu, więc zdjęła je i z wielkimi oczami zapytała:
– Co to – wskazała na Shiro, który starał się jak najlepiej zakryć swoje przyrodzenie. – …kto to?
– …nie dla psa kiełbasa, panno Grimm! – pogroził jej palcem wskazującym, ale prędko jego dłoń wróciła na poprzednie miejsce, gdy przypomniał sobie, że nic na sobie nie ma. Deliah otworzyła usta ze zdziwienia i prawie zadławiła się własną śliną.
– Shiro, to ty?! – wrzasnęła, łapiąc się za głowę. Na jej ustach zagościł szeroki uśmiech. – Drogi Zeusie!
– Czy ktoś może mi dać jakieś ubrania?!
– Faith, chodź tu! – krzyknęła Deliah, kompletnie ignorując prośbę Shiro. Wszystkie ją zignorowały. Słychać było głośny huk, po czym trzaśnięcie drzwiami ogłosiło, że Faith opuściła swój pokój i to z wściekłością płynącą w krwiobiegu. Ale gdy tylko zobaczyła Shiro… to wszystko wyparowało.
– …co to ma być? Wczesny prezent na Gwiazdkę? – mruknęła, zadowolona. Splotła ręce na piersi i z nonszalanckim uśmieszkiem zatrzymała się obok Deliah, opierając się o ścianę. Kayle pokręciła głową.
– Nie, to mój partner na bal – wyjaśniła, klepiąc go po ramieniu. Shiro wywrócił oczami, zirytowany.
– Oh… to dlaczego jest goły na środku naszego korytarza?
– …bo to Shiro.
Faith, tak, jak wcześniej Deliah, zakrztusiła się własną śliną.
– …co? – wydukała. – Boże, człowieku… a raczej kocie… wow… nie wiem, co powiedzieć, serio. Jestem zdezorientowana. I mocno… skołowana. Brawo, drogie panie, przez was już nigdy nie spojrzę na niego w ten sam sposób.
– Dobra, Shiro – zaczęła Kayle, zwracając się do nagiego mężczyzny, który zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. Był jeden plus tego wszystkiego. Przynajmniej raz mógł spojrzeć na nią z góry. – Na czas imprezy nazywasz się Lorenzo.
– Dla przyjaciół Enzo – dodała Hayley, przechodząc obok nich. Musiała znaleźć kieckę.
Ale była dość dumna z efektów.
– Jest naprawdę ładna – uznała Melissa McCall, wygładzając materiał marynarki, którą pokazał jej Scott. – Jak udało ci się na nią zarobić… oh. – przestała chwalić syna, kiedy zobaczyła, że cały garnitur jest posklejany w środku. Taśmą. Tak, srebrną taśmą klejącą. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Gdzież on to wytrzasnął?
– To nie wypali, prawda? – panikował Scott, próbując zawiązać krawat. Melissa uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
– Nie, nie, jest w porządku. Nikt nie zauważy – Kobieta podniosła marynarkę, aby przyjrzeć się jej z bliska. – …nikt ślepy…
– Słyszałem to! – wrzasnął z łazienki chłopak, który po prostu odchodził od zmysłów. To koniec. Jak on się pokaże na tej imprezie? Serio, Hayley pewnie odstroi się jak księżniczka z bajki, a on będzie jakimś obdartusem…
– Okay, cóż, chodź tu, przymierzymy to. No chodź. Chodź, synu, nie wstydź się.
Scott podszedł do matki z głośnym westchnięciem i założył marynarkę, nadal nie do końca przekonany do tego pomysłu. A potem obrócił się raz wokół własnej osi i usłyszał, jak Melissa mamrocze coś pod nosem. Zerknął na tył spodni, na który wskazywała i zajęczał głośno, widząc wielkie rozprucie.
– Boże, za jakie grzechy mi to robisz!? – Scott wzniósł ręce ku niebiosom, zapewne wyklinając wszechświat na czym stoi, ale zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, ktoś zadzwonił do drzwi.
– Spokojnie, spokojnie, bez paniki, spodnie w dół. Zdejmuj spodnie, mówię serio, zaraz to zaszyję, zobaczę tylko, kto to – mruknęła Melissa. Wyszła z pokoju, zeszła po schodach i po chwili już stała w otwartych drzwiach, nie wierząc w to, co widzi.
– Dobry wieczór, pani McCall – przywitała się z uśmiechem filigranowa brunetka. Melissa rzuciła jej niepewny uśmiech, bo nie miała pojęcia, kto to do cholery jest. Hayley zbliżyła się do progu, ale w porę przypomniała sobie, że nie może wejść do środka bez zaproszenia. – Ja do Scotta. Jest już gotowy?
Melissa przełknęła głośno ślinę, niedowierzając. Serio. SERIO? To jest jego randka na bal? Się postarał…
– On… jest na górze… a ty…
– Oh, jasne, przepraszam… nazywam się Hayley. Hayley Moontrimmer. Przyniosłam mu coś, bo słyszałam, że nie ma garnituru…
– KUPIŁAŚ MU GARNITUR?
Hayley zerknęła na pokrowiec, na którym wielkimi, złotymi literami napisane było: "Brook Brothers". Spójrzmy prawdzie w oczy. Na garnitur z tej firmy wełna używana do ich produkcji tkana jest tuż przed użyciem, a całość jest szyta na miarę. W związku z tym, od momentu zamówienia do odebrania można czekać nawet pół roku. W międzyczasie należy umieścić opłatę w wysokości 15 tysięcy dolarów. Tymczasem Hayley? Wykonała dwa telefony i dostała taki sam, tylko… że w trzy godziny.
Uroki bycia Hybrydą i posiadania znajomości.
– …pożyczyłam od mojego taty – skłamała Hayley, domyślając się, że Melissa doskonale zna tą markę ubrań i zeszłaby jej na zawał, gdyby Moontrimmer powiedziała prawdę. – Spokojnie, pani McCall. Mogę wejść?
– Tak, oczywiście, zapraszam – Melissa z uśmiechem otworzyła drzwi szerzej i przyjrzała się Hayley dokładniej. Miała na sobie śliczną, zapewne cholernie drogą fioletową sukienkę do kolan, oraz białe szpilki. – Po schodach na górę i w prawo.
Hayley kiwnęła głową i ruszyła zgodnie z instrukcjami Melissy, ale kiedy stanęła w wejściu do pokoju Scotta, ten krzyknął coś w stylu: "mamo, serio?!" i schował się w łazience, bowiem nie miał na sobie spodni. Moontrimmer pokręciła głową z politowaniem. Weszła do sypialni chłopaka i położyła pokrowiec z garniturem na łóżku.
– Oj przestań, Scotty, wyłaź – zachęciła go miłym tonem. – Widziałam cię już bez koszulki wiele razy, spodnie to po prostu druga cześć ubioru.
Melissa zaśmiała się wesoło, kiedy otworzyła pokrowiec i wyjęła z niego ubranie dla swojego syna.
– Wow – skomentowała krótko. – Z klasą. Chodź, synu, przymierz.
Scott z zażenowaniem wyszedł z łazienki i zmienił ubrania, a kiedy już skończył, pani McCall chciała coś jeszcze dodać, ale się powstrzymała. Wyglądało to tak, jakby cały ten garnitur był szyty na miarę. Ta dziewczyna ją okłamała.
– No, to… wiesz, szczerze, Scott? Bałam się, że nie będziesz miał kogo zaprosić, poza Allison. – przyznała Melissa, siadając na łóżku, podczas gdy Hayley wiązała chłopakowi krawat. Była w tym dobra. Często robiła to dla Elijah. Scott wywrócił oczami.
– Mamo, serio, nie ma innych dziewczyn niż Allison.
– A my? – przerwała mu Hayley, z lekka urażona. McCall uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– No, są takie cztery. To dobre przyjaciółki. Hayley jest jedną z nich. – dopiero te słowa sprawiły, że Hayley uśmiechnęła się blado. Lubiła tego chłopaka. To był naprawdę dobry chłopak.
– Na prawdę czujesz w ten sposób? – zapytała Melissa swojego syna. – Wybacz Hayley, mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że przeprowadzę poważną rozmowę z moim synem?
– Nie, nie – pokręciła głową Moontrimmer, zatrzymując się w wyjściu. Oparła się o framugę. – Ja chętnie posłucham, co ma pani do powiedzenia.
– Na prawdę czujesz w ten sposób? – kobieta znowu zwróciła się do swojego syna, który zajął miejsce na łóżku obok niej. Zerknął na Hayley, ale ona tylko skinęła głową, jakby kazała mu odpowiedzieć.
– Nic na to nie poradzę – westchnął w końcu Scotty.  – To znaczy, za każdym razem, kiedy na nią patrzę, czuję tę... pustkę w piersi, i to jest jak... jakby ktoś dosłownie wziął łopatę i wykopał wewnątrz mnie dziurę, to najgorsze uczucie, jakiego doświadczyłem w życiu, i nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek czuł się tak źle.
– Ta. – mruknęła Hayley, wzdychając ciężko. – Każdy w końcu to wie.
– To kiedyś odchodzi. – kontynuowała Melissa. McCall pokręcił głową, mówiąc:
– Ale ja nie chcę, żeby odeszło .
– Powiedziałeś jej, co do niej czujesz?
– Ona wie.
Hayley cieszyła się, że dokładnie wtedy Melissa uderzyła swojego syna w potylicę z otwartej dłoni, bo jeżeli to nie jego matka byto zrobiła, Moontrimmer sama by się pofatygowała.
– Daj spokój, ona wie. – wymamrotała zirytowana Melissa. – Wie? Słuchaj, głupku, zdradzę Ci sekret, o którym większość facetów nie ma pojęcia, dobrze? – Scott pokiwał głową, podczas gdy kąciki ust Hayley ponownie uniosły się do góry. Zaczynała lubić tą kobietę.  – Gotowy? Kobiety kochają słowa. Musisz powiedzieć jej co czujesz. Po prostu powiedz. Potem powiedz jeszcze raz. Powiedz to inaczej. Naucz się jak powiedzieć to lepiej. Naucz się jak to zaśpiewać. No wiesz, napisz to w wierszu i w liściku dołączonym do kwiatów, wydrap to na drzewie, w chodniku... wytatuuj to na ramieniu.
– Poważnie? – przerwał jej nagle Scott, ale odpowiedź nadeszła nie tylko od jego matki. I ona, i Hayley, chórem rzekły:
– Nie.
– Po prostu... Powiedz jej prawdę. – ciągnęła dalej Melissa.
– Powiedz wszystko, co tylko chcesz. – kontynuowała Hayley. – Wszystko. A teraz chodź, musimy iść, nie chcę się spóźnić. Muszę zobaczyć, jak Faith Maiden wita się ze swoim partnerem, o którym wie tylko tyle, jak się nazywa. I muszę zobaczyć Shi- Lorenzo w garniturze.
– Lorenzo? – dopytał się Scott z uniesioną brwią. Hayley machnęła wymijająco ręką.
– Chłopak Kayle. No chodź! – pociągnęła chłopaka za rękę, ale Melissa w porę ich zatrzymała. Sprowadziła ich na parter, poszła po coś do kuchni, a wróciła z aparatem fotograficznym. Para oczywiście zaczęła jęczeć, że nie potrzeba robić im zdjęć, ale ona nie chciała odpuścić. W końcu pozwolili cyknąć jej jedną fotkę i uciekli z domu, zanim wpadła na kolejny szalony pomysł.
– Masz – Hayley wepchnęła w dłoń Scotta kluczyki do auta. Spojrzał to na nie, to na nią, nie wierząc, że naprawdę to zrobiła. – No, co się tak patrzysz? To by było dziwne, gdyby dziewczyna przywiozła chłopaka na bal.
– Ale… ty jeździsz Lamborghini…
– No. Jeżdżę. I dzisiaj ty zawieziesz mnie na imprezę.
Przez chwilę stali w ciszy, a potem Scott otworzył przed dziewczyną drzwi pasażera i gestem zaprosił ją do środka.
– Hayley Moontrimmer, oficjalnie zostałaś moją przyjaciółką.
– Oh, jak miło… tylko nie afiszuj się z tym tak za bardzo przy Allison, Scotty.
Faith Maiden zatrzymała się swoim czarnym Ferrari pod szkołą i westchnęła ciężko. Boże, w co ona się wkopała. W imprezę. Licealistów. Do tego z chłopakiem, o którym nie ma pojęcia. No, ale to w końcu doskonała sposobność, aby poznać go lepiej, prawda? Prawda. Ten… Isaac… wydawał się miły. Naprawdę. I chciała wiedzieć o nim więcej.
Ktoś zapukał do okna, więc spojrzała w lewo i zobaczyła uśmiechniętą od ucha do ucha Deliah, która jakoś dziwnie cieszyła się na tą imprezę. To w sumie dziwiło resztę Hybryd, bo nigdy nie widziały bawiącej się Dels, ale z drugiej strony cieszyło je to. Bo w końcu zaczynały się zgrywać i ufać sobie nawzajem.
– Wow, Deliah – Faith mrugnęła do przyjaciółki, widząc jej granatową sukienkę. – Ile dolarów masz na sobie?
– A bo ja wiem – mruknęła Grimm, oglądając swoją kieckę. – Wygrzebałam to z szafy. Chyba kiedyś Grayson mi to kupił.
– …biżuterię też? – Maiden wskazała na bransoletkę wysadzaną diamentami, która była warta co najmniej kilkaset tysięcy dolców. – …Dels, przeholowałaś. Świecisz się jak kula dyskotekowa.
– Nie oceniaj, okay?! – Deliah położyła dłonie na biodrach i nachyliła się w stronę przyjaciółki. – Nie byłam na takiej potańcówce, od kiedy Jay Gatsby wywijał na parkiecie!
– …to było w 1922…
– Wiem, w którym to było, nie dobijaj mnie.
– Whoa, Deliah! – do rozmowy włączyła się Kayle, która w swojej różowej sukience ciągnęła na sobą wystrojonego odświętnie Shiro. Na tą jedną noc – Enzo. – Wyglądasz jak…
– Żona wampira – prychnęła śmiechem Faith. – Serio, widać, że była żoną Draculi.
– Zazdrościcie, bo mam na sobie więcej dolców, niż wy – warknęła Grimm i dumnym krokiem skierowała się do szkoły. Nie dość, że przyszła sama, pomyślała Faith, to jeszcze w diamentach. To ma wabić facetów, czy złodziei? Ah. Sadystycznych dupków.
– Hayley przyjechała! – Kayle pomachała do siostry, której drzwi właśnie otwierał Scott McCall. Moontrimmer wysiadła z auta i poczekała, aż jej partner zamknie jej samochód. Podał jej rękę i podeszli do Faith, Kayle i Enzo. – Scott, to jest Lorenzo. Dla przyjaciół Enzo.
– …gdzieś ty go wytrzasnęła? – zapytał Scott, ściskając dłoń Shiro na powitanie. Mężczyzna skrzywił się lekko i po chwili powiedział do swojej partnerki:
– Nie podoba mi się, jak to pachnie. Śmierdzi psem. Chodźmy stąd.
Faith prychnęła takim śmiechem, że Hayley musiała ją podtrzymać, żeby nie upadła. Gdzieś w tle Moontrimmer usłyszała głos Lydii Martin, więc odwróciła się i pomachała w jej stronę z drwiącym uśmieszkiem, a potem mrugnęła do Stilesa, który z niedowierzaniem wpatrywał się w całą ich grupę. Podobało jej się to, że wszyscy im zazdroszczą.
W końcu… dla zwykłego człowieka wyglądali jak grupka zwykłych przyjaciół, którzy idą na szkolną potańcówkę.
– …czy to jest Shiro? – zapytał dla upewnienia Scott, a Hayley mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Tak, skarbie, ale ludzie nie muszą o tym wiedzieć – mruknęła. – Ej, Faith, a gdzie twoja para?
– …miał tu już być – odpowiedziała smutno Maiden, rozglądając się po parkingu. Kilka sekund później na podjeździe pojawił się srebrny samochód, a z niego wysiadł młody chłopak o słodkich loczkach. Niósł małe, plastikowe pudełeczko. Maiden zmarszczyła czoło, zainteresowana, co też to może być. Widać było, że Isaac zawahał się, kiedy zobaczył, jak wiele osób stoi obok niej, ale to nie zmieniło faktu, że w końcu zebrał się na odwagę i podszedł bliżej.
– Cześć – przywitał się, nieśmiało przeczesując włosy palcami. – Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję – odpowiedziała słodko Faith. Była tak zadowolona, że nie mogła przestać się uśmiechać. – Co tam masz?
– To… bukiecik na nadgarstek.
– Boże, serio? Isaac, jesteś kochany, ale… takie kupuje się na bal maturalny, a nie na-
– Zamknij się i załóż to cholerstwo, Maiden! – warknęła Kayle. Nie było to w żadnym stopniu wypowiedziane z wściekłością. Raczej z taką udawaną. Mikaelson pacnęła Enzo w ramię. – A dlaczego ty nie kupiłeś mi bukieciku na nadgarstek?!
Shiro przewrócił oczami, zirytowany, poczym pociągnął swoją partnerkę w stronę sali, pomimo to, że nadal prawiła mu kazania na ten temat. Scott zerknął w stronę Hayley i ledwo powstrzymując się od śmiechu zapytał żartobliwie:
– Hej, Hayley, ty też chcesz taki kicz?
– Nie, Scott, wystarczy mi to, że mnie podwiozłeś.
Nie minęło kilka minut, a Hayley i Faith wparowały na salę w towarzystwie swoich partnerów, tylko po to, żeby odkryć, że Stiles Stilinski i Lydia Martin już zajęli swoje miejsca i nudzą się w cholerę, tak samo zresztą jak Allison Argent i Jackson Whittemore, który dolewał swoim znajomym trochę wódki do picia.
– Dobra, Romeo – Hayley poprawiła garnitur przyjaciela i z uśmiechem poklepała go po ramieniu. – Leć, szukaj swojej Julii. Tylko uważaj na Cerbera – westchnęła, wskazując kciukiem na trenera, który kręcił się po sali. McCall pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi i wesołym krokiem ich opuścił. A w tym samym czasie Faith i Isaac już dawno zniknęli na parkiecie. Moontrimmer rozejrzała się po sali i westchnęła ciężko. – Nienawidzę takich imprez – mruknęła pod nosem, udając, że wszystko jest w porządku.
Bo nie mogła pokazać się ze słabej strony, kiedy patrzyła Lydia.
Właśnie, Lydia… to gdzie jest Jackson? Przydałby się Jackson. Moontrimmer przeszukała salę wzrokiem. O, tam stoi. Z Allison… ale to się da załatwić. Scott będzie miał większe pole do popisu – yay, podwójna korzyść! Hayley uśmiechnęła się pod nosem, dumna, po czym pewnym krokiem skierowała się w stronę Whittemora.
– Siemanko, ludziska – powiedziała, łapiąc chłopaka za rękaw garnituru. – Słuchaj, Allison, nie obrazisz się, jak pożyczę go na chwilę? Tylko jeden taniec, serio!
– No… dobra… w sumie… jasne, spoko.
Hayley z uśmiechem wyciągnęła Jacksona na parkiet zaraz przed Stilesem i Lydią, a on też chyba nieźle się bawił, bo wcale nie narzekał. Na tańce z Allison? Tak. Ale z potężną Hybrydą? Nie, w życiu, nie on.
…zapowiadała się długa i ciekawa noc.
A impreza rozkręcała się na dobre. Szczególnie wtedy, kiedy trener zauważył Scotta i zaczął go ganiać po całej sali. Wszystkie Hybrydy to widziały i śmiały się do rozpuku, szczególnie, kiedy sprytny McCall wyrwał do tańca Danny'ego. A wiadome wszem i wobec było, że Danny jest gejem. Więc gdy trener wpadł na środek parkietu, krzycząc, że: "MCCALL, TY NIE POWINIENEŚ!".
Cała sala dosłownie zamarła. Jakby to był grzech coś takiego powiedzieć. Faith doskonale słyszała, jak Scott pyta:
– Tak, trenerze? Czego nie mogę?
A Deliah cały czas patrzyła, jak chłopak mocniej przytula Danny'ego. Ta scena była bezcenna. Grimm żałowała, że nie zabrała ze sobą kamery, a powinna była, zdecydowanie. Finstock wyglądał na speszonego.
– Poczekaj, ty... – zaczął trener, ale najwyraźniej pojął już popełniony przez siebie błąd, bo zaczął się powoli wycofywać. – Po prostu mówiłem, że on nie powinien... to znaczy nie mówiłem, że nie może... Nie myślicie... Wy nie... J-Ja tylko... Po prostu tańczcie, wszyscy! Po prostu tańczcie, tańczcie, przecież to impreza!
I śmiejąc się, aby jakoś zatuszować swoją wpadkę, zniknął w tłumie. Deliah dziękowała Bogu za ten dzień. Pójście na tą imprezę było jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęła. Zerknęła w stronę Faith, która z szerokim uśmiechem na twarzy tańczyła z tym chłopakiem o słodkich loczkach. Wyglądała na taką szczęśliwą i… normalną. Hayley zresztą też, chociaż zdziwił ją widok Jacksona u jej boku. Zresztą, opuścił ją zaraz po zakończeniu tej piosenki, ale to zawsze coś. Wtedy też Moontrimmer skierowała się do stolika, przy którym siedziała jej siostra ze swoim partnerem.
Co z tego, że koleś był kotem. Wyglądał normalnie i stwarzał pozory. To wystarczyło, aby uszczęśliwić Kayle.
Westchnęła ciężko, czując zapach Alfy.
No, to koniec miłej zabawy, pomyślała Grimm, wychodząc z sali.
– Zostawili cię? – mruknęła Kayle, kiedy Hayley zajęła miejsce obok jej kochanego Enzo. Moontrimmer pokiwała głową, z lekka zniesmaczona, kiedy zerknęła na tańczących do wolnej piosenki Lydię i Stilesa. – Współczuję. Możesz pożyczyć mojego.
– Nie – Hayley machnęła wymijająco ręką. – Posiedzę.
– Dziewczyny…
– A ja myślę, że i tak jest fajnie – głos Shiro został kompletnie zignorowany, a Kayle ciągnęła dalej. – To super zabawa. Widziałaś Faith? Ona serio jest szczęśliwa. Dawno jej takiej nie widziałam.
– Ej, słuchajcie…
– Ten Isaac ma na nią dobry wpływ. Może trzeba by tak było zwrócić na niego uwagę?
– Co mam zrobić, żebyście mnie usłyszały?!
– …piosenka się kończy, cholera, a ja już chciałam iść zatańczyć. Cóż, kobieta zmienną jest, no nie?
– MIAU!
Hayley i Kayle jak na zawołanie spojrzały w bok, zaskoczone, jakież to dźwięki wydaje ich kochany "Enzo". Ale "Lorenza" już nie było. Był za to czarny kocur, który wpatrywał się w nie tymi swoimi wielkimi ślepiami z irytacją, z łebkiem wystającym z kołnierza garnituru.
Ach, no świetnie, jeszcze tylko tego brakowało.
– No wreszcie – mruknął Shiro. – Wreszcie usłyszały zawodzenie.
– O cholera, zmień go! – Kayle próbowała upewnić się, że nikt tego nie zauważy, ale wszyscy byli nadal przejęci sprawą z Danny'm, więc nie robiło to wielkiego problemu. – Szybko, Hayley, zanim ktoś zauważy!
Moontrimmer pokiwała głową i próbowała powtórzyć zaklęcie, ale to nic nie dało. Załamana spróbowała drugi raz, ale i to nie poskutkowało. Cholera. Są w ciemnej dupie.
– Zajmę się tym – odrzekła szybko, spoglądając w stronę siostry – Ja go zmieniłam i ja się go pozbędę.
Kayle uśmiechnęła się szeroko. Chociaż jeden problem z głowy. No ale została sama. Tak jak Hayley. Cudownie. Niedługo powstanie stolik porzuconych partnerów.
Hybryda złapała kota i nie zważając na wzrok innych ruszyła przez parkiet, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Minęła się z Jacksonem, który upijał właśnie kolejny łyk trunku prosto z butelki. Moontrimmer pokręciła z politowaniem głową. Nie miała czasu na pouczanie nastolatka co też jest dla niego najlepsze. Z drugiej zaś strony było jej go trochę żal. W końcu skończył bez niczego.
– No, kocie – powiedziała, trzymając puchatą istotkę przed sobą, – twoja robota została zakończona.
– Puść mnie a zobaczysz jak wywijam na parkiecie ze swoimi kocimi ruchami – kocur mruknął, machając ogonem. Hayley pokręciła rozbawiona głową.
– Nie, Shiro. Chyba nikt nie chce tego zobaczyć.
– O nie, nie – zaprotestował, wbijając swoje pazury w drogą sukienkę Hybrydy. – Tak łatwo to ty się mnie nie pozbędziesz. Nie jestem byle jakim kotem na jedną noc.
To wyprowadziło Moontrimmer z równowagi. Nie chodziło wcale o jego słowa, ale fakt, że niszczył jej sukienkę wartą kilkaset dolców. Ścisnęła go mocniej a kot wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Szybko puścił swoją najmniej ulubioną hybrydę i zaczął biec w stronę lasu, bojąc się, że tym razem Hayley zabije go na amen.
– Normalnie bym tego nie zrobiła – dziewczyna zacisnęła pięść i schowała kosmyk włosów za ucho. – Ale tym razem zrobię i ci łapy z dupy powyrywam.
Zaczęła gnać za kotem, włączając swoją wampirzą prędkość.
Shiro jednak przetrwał. Szczęśliwie albo nie. Kto tam wie. A wszystko za sprawą Lydii Martin. I o zgrozo, to właśnie wtedy musiała znaleźć się przy niej Hayley.
– Oh, będę tego żałować – mruknęła pod nosem na widok sadystycznego ścierwa, które zmierzało w stronę dziewczyny. Nim jednak zdążyła zareagować, Martin leżała już na boisku a u jej boku klęczał nie kto inny jak Stiles Stilinski.
Cudownie. Lepiej być nie mogło.
Jej serce na moment zamarło. Nawet jeśli nie lubiła Petera, to wizja w której Lydia Martin ginie właśnie z jego ręki, sprawiała jej wiele radości. Wiedziała również jak bardzo zależy na niej Stilinskiemu i jakoś cała ta frajda znikała.
Czuła się zobowiązana jej pomóc.
– Nie zabijaj jej – Stiles prosił łamiącym głosem, spoglądając na Petera. – Proszę.
– Zostaw ich – zażądała Hybryda, pojawiając się przy nastolatkach i panu alfie. – Powiedziałam, zostaw ich.
Peter uśmiechnął się. W jednej chwili jednak z potulnego wilczka zmienił się w prawdziwego potwora, który kierował się prosto na Moontrimmer.
Dziewczyna starała się odeprzeć atak, kilka razy uderzyła go w brzuch, jednak mężczyzna był silniejszy. Poczuła nieprzyjemne ukłucie, które przez moment sprawiło, że całe jej ciało było sparaliżowane.
Leżała na ziemi.
Paraliż był okropną rzeczą. Jak przez mgłę widziała jak Peter z powrotem zmierza w stronę Stilesa a ona nic nie może zrobić. Peter ją ugryzł. I jeśli nie dostanie szybko krwi Kayle – umrze.
– Powiedz mi jak znaleźć Dereka.
Stiles nie potrafił skupić się na słowach Alfy, co chwilę nerwowo spoglądał w stronę Lydii, której ciało umorusane było krwią. Jego dłonie trzęsły się niemiłosiernie a sama rozmowa z sprawcą tych wydarzeń była czymś niewykonalnym.
–C-Co?
– Powiedz mi jak znaleźć Dereka Hale'a.
– Nie wiem tego. Skąd miałbym to wiedzieć?
Mówił chaotycznie. I mimo tych wszystkich okropności, nie bał się spojrzeć wilkołakowi w oczy. Jedyne, czego się bał to fakt, że może stracić Lydię. Ukochaną, niewinną Lydię. Tą Lydię, w której kochał się od trzeciej klasy. Tą Lydię, przy której zawsze dostawał małpiego rozumu. Tą Lydię, dla której obmyślał wieloletni plan zdobycia jej serca. Tą Lydię, która leżała teraz tak blisko niego walcząc o życie.
I cały świat na chwilę zapomniał o walecznej Hayley Moontrimmer.
Bo chodź dziewczyna nie mogła się ruszyć to widziała i słyszała wszystko. Całe to przerażenie wymalowane na twarzy nastolatka. Troska o dziewczynę, której nienawidziła przecież najbardziej w swoim żywocie. A jednak on ją kochał. Czy to właśnie przez to tak źle czuła się Moontrimmer? Bo sama potrzebowała kogoś, kto spoglądałby na nią w taki sposób? A Lydia miała to wszystko na wyciągnięcie ręki a i tak traktowała to jako przelotną zabawę?
– Ponieważ to ty jesteś tym bystrym, prawda? – z zamyśleń wyrwał ją głos Petera. – I ponieważ kłamstwo, ma szczególnie cierpki zapach, Stiles. Powiedz mi prawdę... Albo rozerwę je na strzępy. Obie, Stilinski.
Stiles zacisnął usta w cienką linię i po raz pierwszy spojrzał na Hayley, która cały czas patrzyła prosto w jego oczy. W jakiś sposób zrobiło mu się jej szkoda. Mimo wszystko poświęciła się i to właśnie żeby ratować ich życia. Może Hybrydy naprawdę nie były takie złe? Może mimo tych wszystkich złych rzeczy i ciągłej maskarady, za kurtyną kryło się coś jeszcze. Dobroć? Oddanie? Przyjaźń?
Stiles sam do końca tego nie wiedział, ale z pewnością chciał poznać prawdę.
Hybrydy wcale nie były niebezpieczne.
Hybrydy były delikatne i nadzwyczaj kochające. Jedynie sprytnie potrafiły to ukryć.
A może się mylił…
– Słuchaj, nie wiem, okej? Przy, Przysięgam na Boga. Nie mam pojęcia.
Stilinski powoli gubił się w własnych słowach. Sam do końca nie wiedział, co robić i jak to, co powie, wpłynie na dalszy przebieg wydarzeń. Milczał przez dłuższą chwilę, starając się poukładać sobie wszystko w głowie. Jak gdyby to miało mu pomóc.
– Mów! – wrzasnął Peter a Stiles podskoczył na miejscu.
– Okej, okej, okej, Ja... Myślę, że on wie...
– Co wie?
– Derek, Myślę, że on...Myślę, że wiedział, że zostanie złapany.
– Przez Argentów? – Hale nie dawał za wygraną. Za wszelką cenę chciał odnaleźć Dereka i zakończyć całą tą szopkę.
– Tak. – chłopak pokiwał głową i odwrócił wzrok od wściekłego Alfy, który z pewnością nie miał zamiaru zakończyć z nim rozmowy właśnie na tej odpowiedzi.
– I?
Peter zaczynał się niecierpliwić. Hayley ruszyła ręką czując, jak pomału odzyskuje siły. Mimo wszystko pozostała jednak na swoim miejscu, nie chciała zdradzać, że znów może być niebezpieczna. Wolała zaatakować z zaskoczenia. A jeśli to miało nie wyjść….
To spieprzy po całości.
– Kiedy byli postrzeleni... On i Scott... Myślę, że wziął telefon Scotta. – odrzekł Stiles, przypominając sobie o rozpaczliwych poszukiwaniach Scott'a. Chłopak naprawdę miał pecha. Co poradzić.
– Czemu?
– Teraz wszyscy mają GPS. Więc jeśli wciąż ją ma i jeśli wciąż działa możesz go znaleźć – nastolatek odparł spokojnie z nadzieją w głosie. Miał nadzieję, że po tym Peter po prostu go zostawi. Ale tak się nie stało. Wilkołak pociągnął go za koszulę, nakazując tym samym wstać, a chłopak zadrżał lekko.
– Idziesz ze mną – mruknął, dając chłopakowi do zrozumienia, że nie pozwoli mu zostać przy Lydii – Bierz Hybrydę na ręce i chodź.
– Nie rozumiem – Stiles zatrzymał się, tym samym sprzeciwiając Alfie. – Czemu?
– Jeszcze poinformuje resztę swojego gangu.
Kayle Mikaelson siedziała samotnie przy stoliku obserwując tańczące pary – znowu. W myślach zaklinała Boga za to, że zachciało jej się zamieniać swojego cholernego kota w faceta marzeń i musiała o to poprosić akurat Hayley.
W końcu Hayley to była Hayley. Nigdy na serio nie brała swoich magicznych zdolności i bądźmy szczerzy –nigdy nawet nie starała się ich ogarnąć.
Więc jak Mikaelson mogła naiwnie wierzyć, że to jedno zaklęcie wyjdzie dobrze? No właśnie. Nie mogła wierzyć a jednak to zrobiła. Idiotka.
– Co to za smutna mina – przed dziewczyną pojawił się brunet w kujonkach i uśmiechnął się do niej zadziornie – uśmiech poproszę!
Mówiąc to wyciągnął zza pleców aparat, a dziewczyna jęknęła cicho.
Parker.
Jeszcze tego stworzenia jej tu brakowała.
Chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się szeroko, a zadowolony fotograf wykonał kilka fotek, szczerząc się przy tym od ucha do ucha. Gdy skończył nadal stał naprzeciwko niej a ta spoglądała na niego podejrzliwie, jakby wyczuwając, że coś się święci. I tego chyba obawiała się najbardziej.
– Więc?
Spojrzała na niego z politowaniem, opierając się o czarny stolik, na którym świeciły się dwie świeczki. Cudowny pomysł. Teraz dodajmy do tego jakiegoś zjaranego nastolatka i wszyscy pójdą z dymem.
– Nie rozumiem jednego – chłopak zaczął niepewnie i nachylił się w stronę blondynki. – Dlaczego taka piękna dziewczyna siedzi sama przez całą imprezę?
Kayle poczuła falę gorąca i lekko się speszyła. Cóż począć, właśnie tak działały na nią komplementy. Nawet te od zwykłych śmiertelników. Po prostu miała do nich słabość.
– Założę się, że nawet w Kopciuszku znalazła się samotna dama, która świetnie się bawiła w swoim towarzystwie – mruknęła, nieco zraniona, że jednak została sama. Tak. To była idiotyczna impreza licealistów a ona miała już swoje lata. Ale zawsze chciała być człowiekiem. Kochała człowieczeństwo ponad wszystko inne.
– Gdybym tylko znalazł szklany pantofelek, wiedziałbym, do kogo się zwrócić.
Kayle uśmiechnęła się szeroko, nie spuszczając wzroku z przybysza.
– Czy spotka mnie ten zaszczyt, by zatańczyć z księżniczką? – spytał po chwili, a Mikaelson zachichotała szczerze. Pokiwała głową i chwyciła za rękę chłopaka, którą wyciągnął w jej stronę zaraz po zadaniu pytania.
Nie pożałowała tego.
Gdy tańczyli, czuła jakby unosili się w powietrzu. Czas jakby na chwilę się zatrzymał. I wcale nie chodziło tu oto, że była między nimi chemia. Co prawda przez cały czas spoglądali sobie w oczy i uśmiechali się jak nędzni kochankowie, ale było w tym coś jeszcze. Nikt wcześniej nie poprowadził jej tak do tańca.
Faith rozglądała się zagubiona, kiedy zauważyła, że na sali pozostała jedynie Kayle. Przeprosiła Isaaca najładniej jak potrafiła i wybiegła z budynku. Rozejrzała się po parkingu, ale zauważyła tylko dwa rozwalone auta pomiędzy autobusami szkolnymi. No, pewnie jakaś zabawa tych zjaranych nastolatków…
Chwila. Ona znała tą rejestrację.
Cholera jasna, Argent. A to by mogło oznaczać tylko jedno.
– Scott – szepnęła pod nosem, przerażona, że coś mogło mu się stać. Toć to miejsce to pobojowisko. I gdzie do cholery jest Hayley?! Maiden wyjęła z torebki telefon i wybrała numer przyjaciółki. Jeden sygnał. Drugi. I kilka kolejnych. Ale zero odpowiedzi.
Ponowiła próbę jeszcze dwa razy, załamana, ale i to nie przyniosło żadnych skutków.
No, pięknie. Wygląda na to, że gorzej już-
– Pomocy! – krzyk Jacksona Whittemore rozniósł się po całym parkingu przed szkołą, więc Faith pobiegła w tamtym kierunku. Wryło ją w ziemię, kiedy zobaczyła chłopaka.
Niósł nie przytomną Lydię Martin. Cała była we krwi. I on zresztą też.
Maiden zacisnęła usta w cienką linię.
Chyba już wie, gdzie jest Hayley.
Ból. Musisz go pokonać, bo nie da się go ominąć. A życie ciągle przysparza nowych.
By przeżyć jako Hybrydy, musimy uwierzyć, że porażka nie jest wyjściem. Nieważne, jak bardzo nasi przyjaciele zboczą ze "ścieżki dobra"… Jest dla nich nadzieja. Ale nawet, gdy nasze nadzieje ustąpią miejsca rzeczywistości i w końcu musimy poddać się prawdzie, to właśnie znaczy, że przegraliśmy dzisiejszą bitwę… Ale nie jutrzejszą wojnę. I jedna rzecz o poddawaniu się… Jak już to zrobisz… już na początku zapominasz, o co nawet walczyłeś.

* (przyp. od aut.) To nie był dobry pomysł.

3 komentarze:

  1. Jejciu ten rozdział jest niesamowity <3
    Po pierwsze kocham was, za to, że pojawił się Issac <3 <3
    Shiro w akcji <3 <3
    Zawsze mam problem z napisaniem komentarza, a zwłaszcza, że jest to taki fantastyczny rozdział jak ten.
    Nie wiem co mam jeszcze dodać, oprócz tego, że życzę wam ogromnej weny i następnego rozdziału.
    Jak mam być szczera to cały rozdział się śmiałam, za co wam dziękuję, ponieważ przez cały dzień jestem smutna.
    Tak więc, kochane hybrydki <3
    Dziękuję, za fantastyczny rozdział, powrót Shiro i OMG Issac Lahey mój mąż się pojawił <3 <3 <3

    Shiro jako Enzo hahahahhahahahaha :D
    Kocham was <3

    Życzę weny i kolejnych rozdziałów.

    XOXO
    Maya

    OdpowiedzUsuń
  2. Że tez ja nie wiedziałam wcześniej o rozdziale. Głupi blogger, nie powinnam była mu ufać.
    Faith najlepsza w wyrywaniu chłopaków, zdecydowanie. Ale muszę powiedzieć, że też bym Issac'a chciała na balu. I po balu też. Ech, walić to, ja to bym go chciała życie, nie ma co się oszukiwać.
    Hayley ma znajomości i wcale się nie dziwię. Chciałabym zobaczyć minę Melissy, kiedy zobaczyła garnitur, który dostał od Hay. Ba! Kiedy stanęła w progu jej domu. To by było coś.
    Wreszcie było coś bardziej z Kayle. No przyznam nie spodziewałam się jej z Parker'em, a co dopiero z kotem. No koto-człowiekiem jeśli być bardziej dokładnym. Nadal nie wierzę, że Hayley wyszło to zaklęcie, nawet jeśli utrzymało się mniej niż przewidywałam.
    Deliah to według mnie taka królowa. No i miała męża Drakule. I dużo forsy. I pięknej, bezcennej biżuterii, za która oddałabym wszystko, bo kocham błyskotki...
    Głupi, głupi, głupi i jeszcze bardziej głupi Peter, który mimo, że jest psychopatą to go uwielbiam. Ale przyznaję, że na początku to był takim wrzodem na tyłku, a teraz to taka wisienka na torcie.
    Nie współczuję Lydii, nawet gdybym chciała. W pierwszym sezonie była po prostu tak egoistyczna albo mogę powiedzieć pusta, że na zawsze zostanie mi to w pamięci. Chociaż ostatni to tak staram się ją tolerować, przynajmniej tutaj.
    Biedny Stiles. Ile razy będę musiała to mówić? W sumie nie muszę, ale chcę. Przydały by mu się wakacje, ale takie z dziewczyną, żeby się odprężył. Jak widać nie jest mu to dane, skoro Peter prawie zabił mu ukochaną na jego oczach.
    Szkoda, że ten idiota ugryzł Hayley... Mam nadzieję, że ona nie będzie teraz za bardzo cierpieć. Właściwie to mam nadzieję, że walnie Pet'a tak mocno w twarz, za to co jej zrobił. Ja bym walnęła. Nie wolno zadzierać z postaciami, które uwielbiam.
    Tak nie można.
    Dobrze, że chociaż Faith zdała sobie sprawę z tego co się dzieje.
    Bardzo dobrze.
    Ym... mam nadzieję, że niczego nie ominęłam i wszystko....
    SHIRO! Zapomniałam o Shiro. No w sumie nie zapomniałam, ale nie dodałam, że ma bardzo pociągające imię. I pewnie buźkę :D
    Well, na mnie już czas.
    Weny życzę i pozdrawiam
    Julia <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, nie skomentowałam wam tego, ale miałam ważny problem. [MIOTŁA MI ZWIAŁA, NA CZYM MAM TERAZ LATAĆ, CO? ;;;;_;]
    Tak wspominając kocham jak robicie te takie wstępy i zakończenia kursywą. Tak nastrojowo.
    Deaton i Hybrydy? Coś tu wyczuwam... xd
    Deaton powtarzał Peterowi jak mantrę to, że ma zamknięte, normalnie jakby mu się płyta zacięła, ale to akurat dobrze. Bidulek Hale się troszeczkę zirytował.
    "– Taki wysoki? – zapytała Moontrimmer, a Alan pokiwał głową. – Czarne włosy? Wzrok mordercy? Zachowanie sadystycznego dupka?" - idealny opis Petera, wymiękam.
    "Powiedziałem im, że prędzej odetnę moje ostatnie jądro niż wywalę z drużyny najlepszego gracza." - hmm.. tego może lepiej nie skomentuję... XD
    " – Czy to na pewno dobry pomysł? Masz w ogóle partnerkę? – zaczął wypytywać Stiles. Scott wzruszył ramionami, ale pokręcił głową.
    – Jeszcze nie.
    – A masz garnitur?
    – Jeszcze nie.
    – A masz bilet na imprezę? Podwózkę?
    – Nie. I nie.
    – Więc zamierzasz przyjechać rowerem na tańce, na które nawet nie możesz iść i do tego bez pary, garnituru, ani wejściówki, gdzie będą wilkołaki i łowcy wilkołaków, którzy skopią twój mały, wilczy tyłek.
    – Tak." - Trzymajcie mnie, Scott to mistrz organizacji...
    ISAAC <3
    Kayle jest cholerną szczęściarą, bo poszła na bal z Shiro aka Enzo! Dajcie mi takiego kota, albo mam lepszy pomysł - Hayley zdradź mi to zaklęcie, to sobie jakiegoś kociaka znajdę i sobie przemienię! To jest myśl!
    Trener to się wstydu najadł... Biedaczysko.
    Czy Peter zawsze musi coś spieprzyć? Rozwalił Stilesowi i Hayley bal!
    Kayle i Parker... pachnie czymś czerwonym...
    PS.Nawet jeśli nie dodam kiedyś pod jakimś rozdziałem komentarza, to trudno, pewnie byłam na telefonie, ale to nie zmienia tego, że jesteście moim guru w pisaniu i wgl kocham Was, więc nie przejmujcie się ilością komentarzy czy wyświetleń. Czytelnicy Was kochają! ♥

    OdpowiedzUsuń

Theme by Luna