niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 10: "Rodzinne sekrety"

Nieważne, jacy nieustępliwi jesteśmy. Uraz zawsze pozostawia bliznę. Podąża za nami do domu i zmienia nasze życie. Uraz narobi zniszczenia w każdym. Ale może o to chodzi. Cały ból i strach, i gówno… Może przechodzenie przez to wszystko jest tym, co sprawia, że poruszamy się naprzód. Naciskając na nas. Może musi zostać trochę zniszczone, zanim zrobimy krok do przodu.
Maiden jak przez mgłę przyglądała się rodzinnej bójce Hale'ów. Gdy rzuciła się w stronę Peter'a ten odparł atak i po chwili leżała już w kałuży krwi, bezradnie przyglądając się jak ten masakruje ciało swojego siostrzeńca. Nie mogła nic zrobić. To uczucie bezsilności było okropne. Zacisnęła pięści, spoglądając ze wściekłością na wujka Dereka. Ten zaś bez większego wzruszenia obijał młodego wilkołaka o szpitalne ściany. Głosem spokojnym i opanowanym przemawiał do mężczyzny, jakby chciał tym samym usprawiedliwić swoje działania a może nawet przekonać go do swoich racji.
– Myślisz, że celowo zabiłem Laurę? Członka własnej rodziny? Mój umysł i osobowość były dosłownie wypalone. Kierował mną czysty instynkt.
Peter nadal podążał za siostrzeńcem. Maiden wiedziała to, choć mężczyźni już dawno zniknęli z jej pola widzenia. Słyszała kroki Hale'a. Płynny oddech Derek'a. Nadal byli blisko.
– Oczekujesz przebaczenia? – wymamrotał Derek. Faith w tym czasie podparła się na łokciach, nabrała wystarczająco sił by działać dalej. Nie wiedziała jeszcze co zrobić, ale musiała powstrzymać tego psychopatycznego alfę ze skłonnościami do wielbienia samego siebie.
– Raczej zrozumienia. – odparł spokojnie Peter, jakby tego typu zdarzenia były dla niego chlebem powszednim – Masz pojęcie, przez co przechodziłem przez te wszystkie lata? Wolne gojenie się ran, komórka po komórce. Powrót świadomości jeszcze wolniejszy. Kiedy stałem się Alfą, zabierając ten tytuł Laurze, moje gojenie się przyspieszyło. Nic na to nie poradzę. Próbowałem ci powiedzieć, co się dzieje. Ostrzec cię.
"Gościu, kogo ty chcesz oszukać" przeszło przez myśl Maiden. Kiedy dotarła już do pomieszczenia, z którego jeszcze kilka minut temu dobiegał głos mężczyzn, nie było po nich jakiegokolwiek śladu.
– Cholera – Hybryda zasyczała cicho, uderzając pięścią w ścianę. Powoli zaczynała tracić wszelką cierpliwość do tego natarczywego świra.
Hayley Moontrimmer siedziała w czarnym Ferrari jakby czekając na jakiś cud z nieba. Zabawny fakt. Żaden cud w najbliższym czasie nie miał zamiaru nadejść.
–  Więc? – Stiles Stilinski przełknął głośno ślinę, bacznie przyglądając się zniecierpliwionej hybrydzie. Nie chciał się jej narażać. O nie. Ale wcale nie uśmiechało mu się siedzieć bezczynnie w samochodzie, kiedy w szpitalu działa się prawdziwa supernaturalna rzeź. No właśnie. Supernaturalna, więc naturalnie rzecz biorąc, nie powinien był tak bardzo się tym martwić – raczej dwie potężne istoty powinny poradzić sobie z wilkołakiem, ale hej, spójrzmy prawdzie w oczy – koleś był cholerną alfą.
– Siedź jak siedzisz.
Hayley pociągnęła go za kurtkę, gdy tylko zdążył wychylić głowę przez szybę samochodu. Wcale nie miała zamiaru niańczyć bandy nastolatków. To nie tak miała skończyć. Jedyne, czego teraz potrzebowała to znaleźć się w domu, wyjąć spod łóżka swoje zapasy, włączyć telewizję i w taki też sposób delektować się życiem. Cóż, bywa. Nawet hybryda czasem staje się więźniem tych małych rzeczy, do których mają skłonności zwykli śmiertelnicy.
— Jak to…
Stilinski poprawił się na siedzeniu i jak zwykle w czasie największego zagrożenia zaczął nerwowo bawić się swoimi palcami.
— Po prostu zostawimy ich tam i odjedziemy?
Hybryda zamruczała pod nosem. Elijah zawsze powtarzał, że trzeba walczyć o swoich ludzi do samego końca. Nie mogła zignorować tego pytania.
— Poczekaj tu na mnie — rozkazała. Stiles zrobił obrażoną minę, jednak nie odezwał się ani słowem. Dziewczyna zawróciła się po chwili, spoglądając na niego podejrzanie. Chwyciła za jego rękę i z skrytki samochodowej wyjęła kajdanki — To nie tak, że ci nie ufam. Po prostu wolę mieć pewność, że będziesz siedział jak siedzisz.
Stiles pokiwał głową naburmuszony i uderzył pięścią w siedzenie. To, że był tylko człowiekiem nie znaczyło, że już na nic nie może się przydać. Dobra, może nie musiał od razu wojować się z przerośniętą alfą, ale już na pewno żadna Hybryda nie miała prawa przetrzymywać go w samochodzie pod groźbą zabicia. Tak. Może i Moontrimmer nie powiedziała tego wprost, ale jej wzrok zdradzał wszystko.
– Niech zgadnę, wyparował – wymamrotała Hayley, gdy tylko spostrzegła w drzwiach szpitala sylwetkę swojej przyjaciółki. Hybryda wytarła z kącika ust krew i zrezygnowana westchnęła ciężko. Kończył się dzień, a to był dopiero początek piekła.
– Dzwoniłam do Deliah, mają oko na młodego wilczka – odrzekła Faith, uspokajając się lekko. Obie hybrydy skierowały się z powrotem w stronę ferrari. Maiden uniosła brwi, widząc kajdanki na rękach syna szeryfa, jednak znając temperament panny Moontrimmer, wolała po prostu o to nie pytać.
– Koleś jest gorszy od niejednego stalkera – podsumowała Hayley, wsiadając do pojazdu. Jej towarzyszka parsknęła śmiechem – Czy on ma jakąś godność?
– Czy ty właśnie użyłaś w jednym zdaniu słów: Peter Hale i godność? Skarbie, powtórz sobie to raz jeszcze i sama odpowiedz sobie na to pytanie.
Faith pokręciła przecząco głową, lustrując nastolatka wzrokiem. Stiles spojrzał na nią pytająco, nadal oczekując na jakiekolwiek słowo związane z jego osobą. Chciał dowiedzieć się, co z nim poczną. Zostawią na środku drogi donikąd? Czy może będą bardziej łaskawe?
– Nie ma czasu do stracenia – odparła zdecydowanie Maiden – Następny przystanek, szkoła.
– Ej – w końcu do rozmowy włączył się Stiles. Mimo, że nadal był w jakiś sposób obezwładniony, nie mógł dłużej milczeć – A co ze mną?
– Czy wiesz dzieciaku, która jest godzina?
Hayley spojrzała na niego z politowaniem, chcąc jak najszybciej pozbyć się śmiertelnika. Nie mogła martwić się o nich wszystkich. A im szybciej odwiozą Stiles'a do domu, tym prędzej będzie bezpieczny. To był jakiś plan.
– O nie, nie – zaprotestował – Nie pozbędziecie się mnie tak szybko.
Maiden i Moontrimmer parsknęły w tym samym momencie. Czy on naprawdę był taki naiwny?
– Serio, Stilinski?
Faith pokręciła przecząco głową.
– Wy ludzie nie przestaniecie mnie zadziwiać.
– Czy ten sadystyczny debil już tu jest?! – Faith wysiadła z auta i natychmiast zwróciła się do Deliah, która razem z Kayle czekała na swoje przyjaciółki na parkingu przed szkołą. Stiles także chciał wyjść z samochodu, ale bolesne pociągnięcie za kajdanki przypomniało mu, że nie ma na to zbyt wielkich szans. Zaklął pod nosem.
– Ja tam czuję drania – mruknęła Grimm, przyglądając się swoim paznokciom. Najpewniej zastanawiała się, który z nich jako pierwszy wbije w szyję Petera. To by nie zdziwiło Stilesa. Ani trochę. – Zjawił się jakieś dziesięć minut temu i chyba pertraktuje ze Scottem.
– …i pozwoliłaś na to?! – Z samochodu wyskoczyła Hayley i aż zmarszczyła czoło, nie wierząc, że Deliah właśnie to powiedziała. Stiles otworzył usta i z niedowierzaniem wpatrywał się w cztery kobiety, w tym te dwie, które właśnie kompletnie o nim zapomniały. Cudnie. Po prostu, kuźwa, pięknie. – Toć on go wypcha!
– Nie, chce go w swojej paczce – mruknęła Kayle, machając wymijająco dłonią. – …najpierw stworzy paczkę. A jak zacznie mu podskakiwać, to wtedy go wypcha.
– I powiesi jego głowę nad kominkiem.
– Jeżeli będzie miał kominek.
– Halo! – Stiles zaczął wymachiwać rękami i uderzył kilka razy w okno. Faith jako jedyna zareagowała na jego żałosne próby zwrócenia na niego ich uwagi. – Przepraszam panie, czy łaskawie któraś mogłaby mnie uwolnić? Byłbym wdzięczny.
– …a temu co? Zamknęłyście samochód? – zapytała Deliah, obserwując, jak Faith zmierza w stronę auta. Zostawiła nawet uchylone okno. Jak dla psa, pomyślał Stiles. A nawet nie jestem wilkołakiem.
– Nie – wymamrotała pod nosem Faith. – Hayley przypięła go kajdankami, na wypadek, gdyby kombinował.
Kayle prychnęła śmiechem. Ta sytuacja, pomimo tego, że była beznadziejna, wydawała się w tej chwili komiczna. Szczególnie, że był to syn szeryfa. SZERYFA. Syn szeryfa, przypięty kajdankami. I nie potrafi się wydostać.
Faith próbowała znaleźć kluczyk. Naprawdę, chciała dobrze. Nawet zapytała Hayley, czy takowy istnieje, ale ta tylko mruknęła coś o tym, że… nie ma pojęcia, gdzie jest. To co pozostało biednej Maiden?
– Dobra, chłopie – Faith podrapała się po głowie, z żalem wymalowanym na twarzy wpatrując się w Stilesa. – Musisz mi zaufać, że nie urwę ci ręki.
Oczy Stilesa praktycznie wyszły z orbit. Jak to? O co chodzi? Boże. Nie. Zginie. To koniec. Żegnaj Scott, pa tato, miło było żyć. Bo która go zechce bez ręki? Lydia nawet z dwoma go nie chce! Poza tym, co on pocznie bez prawej ręki, jak będzie… nie. Nie ważne. Nie ma dziewczyny, ręka to jedyne, co ma.
– …tylko bądź delikatna – poprosił w końcu, a Faith pokiwała głową, chociaż Bóg wiedział, co sobie myślała, bo uśmiechnęła się dziwnie, i to przeraziło Stilesa nie na żarty. Zamknął oczy i klepał zdrowaśki, modląc się, aby bogowie pozwolili mu zatrzymać rękę.
– No. Już.
– …już? – Stiles zerknął jednym okiem na sprawę i odkrył, że kajdanki zniknęły z jego nadgarstków, a Maiden uśmiecha się słodko.
– Mówiłam – pogroziła mu palcem wskazującym. – Zaufanie, chłopie.
Nie wiedzieć czemu, to sprawiło, że Stiles uśmiechnął się delikatnie. Może i były dziwne – miały beznadziejne poczucie humoru i jeszcze gorsze wyczucie czasu, nie wspominając już o ich dziwnych zwyczajach – ale chyba naprawdę chciały pomóc. Nie znał ich intencji, co prawda, ale ważne było to, że się starały.
I, jak na razie, nie odwróciły się od nich.
– No chodź, Stilinski, skopiemy dupę panu Alfie. – dodała Faith, a Stiles pokiwał ochoczo głową i wyskoczył z auta, trzaskając drzwiami niemiłosiernie (Hayley skrzywiła się na ten gest, ale nic nie powiedziała).
– Chwilunia – Deliah dotknęła piersi chłopaka, gdy ten chciał przejść obok niej. – Pan… człowieczek… zostaje.
Stiles zrobił obrażoną minę. Już któryś raz tego dnia nazwali go "człowieczkiem" i to naprawdę go denerwowało. Nie był bezużyteczny. On się starał jak mógł, żeby to udowodnić.
– Nie ma opcji, idę z wami – zaoponował Stilinski, unosząc ręce do góry. W tym momencie to Hayley puściły nerwy. Już raz go dzisiaj wysłali na… praktycznie… pewną śmierć. Drugi raz popełniać ten sam błąd? Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, Elijah powtarzał!
Moontrimmer złapała za kołnierz chłopaka i przygwoździła go do ściany budynku. A potem odgarnęła włosy z czoła i powiedziała, bardzo spokojnym i opanowanym tonem:
– Pora na lekcję anatomii, Stiles. Wiesz, gdzie znajduje się twoje serduszko?
– …no…
– Ok. A wiesz, ile masz żeber?
– …mniej więcej…
– Super. To może teraz… najpierw policzymy żebra, a potem wyrwiemy serduszko?
– …serio, Hayley, musisz się bardziej postarać, żeby mnie przestraszyć. Scott groził mi śmiercią.
– …dokładnie to właśnie robię.
– Ale jakoś ci nie wychodzi.
Hayley już miała przyłożyć mu w głowę, żeby go ogłuszyć, wpakować do auta i potem bezpiecznie odwieźć do domu, ale znając życie włożyłaby w to zbyt wiele siły, i zamiast do domu, Hybrydy musiałyby się udać bardziej… w stronę zakładu pogrzebowego. Dlatego też Faith złapała przyjaciółkę za rękę i mruknęła:
– Serio, siostro, nie pora na to.
Przez chwilę patrzyły na siebie, mierząc się morderczymi spojrzeniami. Ale bez obaw, to tylko taka ich zabawa. Rutyna w domu Hybryd. Najczęściej pojedynki na spojrzenia mają miejsce w kuchni, kiedy Hayley wpieprzała ostatnie resztki płatków (a przecież wcale tego nie potrzebowała) i Deliah chciała je zjeść z mlekiem, a odkrywała ich rażący brak. Boże, zmiłuj się, lepiej wtedy nie być w kuchni.
W końcu Hayley znowu wywróciła oczami, poddając się, i puściła chłopaka, a że był jakieś kilkanaście centymetrów nad ziemią, to upadł na kolana, wyrzucając z siebie przekleństwa z prędkością światła.
– To drobne ciało nosi w sobie tyle negatywnej energii. Ma zatargi z diabłem czy to po prostu damski odpowiednik Dereka? – wysapał, śmiejąc się cicho. Hayley zacisnęła szczękę i już miała mu przyłożyć, a Faith uderzyła się z otwartej dłoni w czoło. Dopiero, co wytargowała mu wolność, a ten się znowu pcha w piach.
– Kultura, dzieciaku – warknęła Deliah, ciągnąc go za kołnierz do góry, żeby wstał. – A, i jedna zasada. Nie angażujesz się.
Stiles pokiwał głową energicznie i jako pierwszy wbiegł do szkoły, zostawiając Hybrydy w tyle. Kayle zmarszczyła czoło.
– Ale – zaczęła, biorąc głęboki oddech. – Jeszcze przed chwilą w samochodzie błagał o litość!
– No – westchnęła Hayley. – A teraz ma głęboko w dupie moje groźby o wyrywaniu serca.
– Leci na adrenalinie – rzuciła wymijająco Faith. Wszystkie Hybrydy pokiwały głowami, westchnęły ciężko i ruszyły za Stilinskim, aby w końcu grzecznie, kulturalnie i poważnie porozmawiać z sadystycznym dupkiem, znanym lepiej jako Peter Hale.
Idąc powoli ciemnymi korytarzami, Stiles zaczynał się niecierpliwić. One nie zamierzały przyspieszyć, a on martwił się o przyjaciela. Nie mógł słyszeć tego, co Hybrydy – czyli wymiany zdań pomiędzy trzema wilkołakami w męskiej szatni.
– …nie pomogę ci zabijać ludzi – upierał się Scott. Trzeba przyznać, że jak na młodego wilczka, to nie ulegał łatwo. I to się podobało czterem Hybrydom. Trudno było go złamać, a to ważna cecha.
– Hej, ja nie chcę zabić ich wszystkich – śmiech Petera poniósł się echem po głowach dziewczyn, które spojrzały po sobie znacząco. – Tylko tych… odpowiedzialnych za wszystko. I to wcale nie musi zawierać…
– Allison.
Kiedy głos Dereka pojawił się w rozmowie, grupa istot supernaturalnych w towarzystwie człowieczka – przepraszam, człowieka – była już przy drzwiach. Toteż Deliah stanęła dumnie w wejściu do szatni i splotła ręce na piersi.
– Serio? Jesteś po jego stronie? – zapytała, gdy reszta przyjaciółek pojawiła się za nią. Peter uśmiechnął się na ich widok, ale było w tym geście coś tak niepokojącego, że Kayle poczuła dreszcz na plecach. Grimm cudem powstrzymała się od puszczenia pawia na widok Dereka i Petera razem, którzy, jak widać, nadrabiali stracone lata i znowu byli zgraną i kochaną rodzinką.  – Ten koleś praktycznie rzecz biorąc zabił twoją siostrę. Nie zabija się przypadkiem członków rodziny!
– …Klaus… – rzuciła Hayley między jednym kaszlnięciem a drugim. Kayle spojrzała na nią obrażona. Chcąc nie chcąc musiała bronić honoru swojego ojca… przynajmniej w miarę możliwości. I w granicach rozsądku.
– Hej, tylko czasami – powiedziała, podnosząc do góry palec wskazujący. Faith uniosła brwi, zaskoczona, że cała ta rozmowa nagle zeszła na temat mordów dokonanych przez sławnego sadystę. Ta, Klaus był zdecydowanie gorszy od Petera. Jakieś trzysta razy. Dlatego cieszyła się, że Kayle jest jedną z nich. – I tylko wujka.
– I dziadka Mikaela – dorzuciła luźno Hayley, zaczynając wymieniać na palcach. – I babkę Esther. I ciocię. I drugiego wujka…
– Skarbie, zakołkował praktycznie całą rodzinę – odezwała się Faith. – I nawet nie było mu przykro…
– Przepraszam, drogie panie – odchrząknął Peter, delikatnie machając ręką. Wszystkie Hybrydy spojrzały na niego co najmniej tak, jakby na ich oczach zjadł jeszcze żywą wiewiórkę. A mina Scotta przypominała Rafaello. Dlaczego? Wyrażała więcej niż tysiąc słów. Coś pomiędzy "czy wy jesteście poważne? Teraz?!" a "Boże, dlaczego ja!?". – Czy możemy wrócić do mnie?
– Snob. Egoista. – mruknęła Deliah, a Peter uśmiechnął się szeroko.
– A ja Peter, miło mi.
– Trzymajcie mnie, bo mu przyłożę! – wrzasnęła Kayle, już rzucając się w stronę wilkołaka, ale Hayley w porę złapała ją za ramię. Hale zachichotał cicho, splatając ręce na piersi. A potem powolnym krokiem zbliżył się do Scotta.
– W każdym razie – Deliah wróciła do dawnego tematu. – Koleś zabił ci siostrę.
– To była pomyłka – Derek wzruszył ramionami, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Faith i Hayley uniosły brwi w niemym zaskoczeniu. – To się zdarza.
– Boże, daj siły, on chyba nie mówi serio – wymamrotała Hayley, wbijając wzrok w sufit, jak gdyby prosiła Boga, aby dał jej więcej cierpliwości. Albo przynajmniej zesłał butelkę burbonu. Zabawny fakt. One nie mogły się upić, ale kochały próbować.
– Moim zdaniem wszyscy po prostu źle na to wszystko patrzycie – zaczął Peter, klepiąc Scotta po ramieniu. Faith zbliżyła się do nich nieznacznie, jakby czuła, że coś złego zaraz się stanie. – Chcę tylko, aby nasz mały Scotty zrozumiał, jak wielki kryje potencjał.
– Jak ma to niby zrozumieć? – zapytała z przekąsem Kayle. – Zabijając swoich przyjaciół?
Zerknęła w stronę Stilesa, który nadal grzecznie stał w drzwiach szatni. Obserwował wszystko z zainteresowaniem i zmartwieniem. Ta, całe to zamieszanie zdecydowanie nie miało pozytywnego wpływu na te dzieciaki. Szkoda, że padło właśnie na nich.
– Czasami ludzie, których najbardziej kochamy – tutaj Peter rzucił krótkie spojrzenie w stronę Hybryd i, odrobinę dłuższe, w stronę Stilesa – są tymi, którzy najbardziej nas powstrzymują.
– Jeżeli to właśnie oni powstrzymują mnie od stania się takim psycholem jak ty, to jest w porządku – odezwał się w końcu Scott, a na ustach wszystkich Hybryd zagościł cień uśmiechu. To prawda, że ten dzieciak był mocno uparty i odrobinę naiwny, ale… z czasem zaczynały myśleć, że był wiele wart.
– Może powinieneś zerknąć na całą sprawę z mojej perspektywy.
Faith rzuciła się w kierunku Petera, kiedy zauważyła, że ten podnosi dłoń, ale zareagowała za późno. Mężczyzna zdążył wbić pazury w kark Scotta, a ten złapał się za rany i po chwili upadł na ziemię. Maiden podbiegła do niego i położyła sobie jego głowę na kolanach, zmartwiona, co też ten psychol miał mu do pokazania, że przekazał mu swoje wspomnienia.
Myśląc dłużej – nie chciała wiedzieć.
Reszta Hybryd zapewne poradziłaby sobie z Alfą. Były w końcu wszystkie razem, mogły go powalić bez problemu, ale… on był na to wszystko przygotowany. Wyjął z kieszeni mały woreczek, z którego zaczerpnął garść proszku, i dmuchnął w dłoń, rozprzestrzeniając pył po całym pomieszczeniu.
Na Stilesa to nie miało rządnego wpływu, a Faith zdążyła zasłonić oczy i zakryć usta rękawem bluzki, ale reszta miała nie mały problem. Dopiero po chwili, kiedy drobinki opadły na ziemię, Stiles zauważył, że trzy Hybrydy nadal kaszlą, a z ich oczu ciekną łzy.
– Drań – zawarczała Deliah. – Jak można, jakim prawem, łączy się werbenę, tojad i… i Bóg wie, co jeszcze!
– Jarzębina – mruknęła Hayley, wycierając policzki z łez. – W proszku. Nienawidzę faceta. – wzrok Moontrimmer padł na Dereka, który nadal stał w kącie pokoju, obserwując jak Scott dostaje drgawek przez transfer wspomnień. – Te, Hale. Podoba ci się przedstawienie?!
Derek wbił spojrzenie w swoje buty. Chyba chociaż odrobinę poruszyły w nim poczucie winy, bo kiedy Hayley ponownie chciała rzucić mu spojrzenie godne seryjnego mordercy, jego już nie było w szatni szkolnej.
Faith zerknęła w myśli Scotta i aż wzdrygnęła się na widok palącego się domu rodziny Hale. Krzyki umierających ludzi. Oni naprawdę wiele przeszli, ale to nie powód do tego, żeby się mścić. Chociaż… w tym momencie Maiden zdała sobie sprawę z pewnego faktu. One też planowały zemstę. Żadna nie mówiła tego na głos i w sumie nikt nie poruszał tego tematu, ale wszystkie o tym myślały. Żeby kiedyś zemścić się na Łowcach. A panna Argent… dawała im do tego cudowną sposobność.
Tyle, że one takie nie były. A przynajmniej tak się wydawało pannie Maiden.
– Biedna dzidzia Scotty – mruknęła Kayle, siadając na ławce zaraz obok Faith. – Nie zazdroszczę mu.
– Dobra, ludzie – odezwała się nagle Deliah, kiedy wreszcie uporała się z łzami. – Trzeba wymyślić, jak się pozbyć tego drania. Działa mi na nerwy. Jakieś propozycje?
– Spalić. Zakopać. Zalać betonem. I to gdzieś głęboko, bo jeszcze wylezie.
– No właśnie, może wyleźć – przerwała Hayley Kayle. – Ja mówię: obciążmy go kamieniami i wrzućmy do jeziora.
– No, w każdym razie… mamy problem, tak? – zapytał Stiles, nagle włączając się do rozmowy. Wszystkie Hybrydy spojrzały na niego spode łba, jakby stwierdził coś oczywistego. A potem odezwała się Faith:
– Nie, Stilinski – westchnęła ciężko. – To już nie jest jakiś tam problem. To jest Peter Hale. Mam dziwne wrażenie, że kłopoty z tym facetem nigdy się nie skończą.
Jackson Whittemore dla wyzbycia się negatywnych emocji lubił czasami wsiąść do swojego Porsche i pokręcić się po opuszczonych osiedlach. Tam zawsze było miejsce do jeżdżenia. Właściwie to sam nie wiedział, dlaczego to mu tak pomagało. W końcu marnował benzynę na bezcelowe jeżdżenie w kółko. Jednak w takich chwilach jak tak, gdy był w stanie wyrżnąć całą wioskę – o ile tylko miałby do tego jakąś sposobność – nie było innej opcji jak tylko usiąść za kółko i jechać przed siebie.
Chłopak nie przewidział jednego.
Tatuś Argent miał na niego oko i od początku był zdeterminowany do tego, by złapać chłopaka na osobności i ostatecznie się z nim rozprawić. Ewentualnie dalej przeprowadzić śledztwo na własną rękę. Jeśli chłopak był Betą, musiał jak najszybciej się go pozbyć.
Nagle samochód Jacksona zatrzymał się z piskiem opon a chłopak zaklął pod nosem. Uderzył w kierownicę, gotowy zaliczyć ten dzień do jednego z najgorszych. Chodziło o jego samochód. Kochał go bardziej niż własną rodzinę, niż Lydię Martin. Och, ta zgubna dziewczyna. Była już historią. I dobrze. Lada chwila miał stać się kimś jeszcze lepszym niż był dotychczas. Co miałby robić z dziewczyną jej pokroju?
Zmrużył oczy. Na parking właśnie wjeżdżał drugi samochód.
– Jakiś problem z autem?
Z pojazdu wysiadł Argent, a Whittemore przełknął głośno ślinę, idąc w ślady mężczyzny. Zamknął za sobą drzwi i pokręcił przecząco głową. Jeszcze tego brakowałoby miał na ogonie ojca Allison.
– Nie musi się pan fatygować. Zadzwonię po holownik. – Jackson odparł spokojnie. Musiał stwarzać pozory. To nie było łatwe. Nie w chwili, kiedy łowca mierzył go przenikliwym wzrokiem, jakby chciał wyssać z niego duszę.
– Znam się na samochodach –Argent nie ustępował –To może być coś prostego.
– Sam nie wiem.
Jackson rozglądał się, poszukując jakiejkolwiek deski ratunku. Jednak z każdą kolejną sekundą zdawał sobie sprawę, że jest kompletnie sam i sam też musi sobie z tym poradzić. Oby tylko wyjść z tego żywo.
– To dość drogie auto, mogą zabrać gwarancję, kiedy sam coś w nim naprawiasz.
– Spokojnie. Nie nakabluję na ciebie.
No i już. Po nim. Jackson często się bał. Cholernie często. Starał się po prostu tego nie okazywać. Ale w takiej chwili modlił się, żeby tylko pojawiła się tu jakakolwiek dusza, choćby nawet najbardziej znienawidzony wróg. Ktokolwiek, kto powstrzymałby zapędy wściekłego tatuśka.
– Jackson, prawda? – spytał niepewnie, spoglądając w stronę nastolatka, który w myślach za pewne klepał zdrowaśki. Whittemore poprawił swoją kurtkę i uśmiechnął się nerwowo. Zrobił kilka kroków w przód. – Chodź. Pokażę ci, czego masz szukać.
Chris Argent otworzył maskę samochodu a Jackson niepewnie zbliżył się do niego. Chciał jak najszybciej stąd uciec. Gdyby był wilkołakiem, już dawno nie przejmowałby się tym małym człowieczkiem, ale przez ociąganie pana McCall był w martwym punkcie. Oh. On już wiedział, jak mu za to podziękować.
– Przepraszam?
Chris złapał go za kołnierz, gdy ten nachylił się nad samochodem. Przez chwilę przyglądał się karkowi młodzieńca, starając się dobrze przyjrzeć zadrapaniu.
– Tak?
– Twój kark. Zraniłeś się?
– Nie. To tylko zwykłe zadrapanie.
– Wygląda na coś więcej – Argent uśmiechnął się ponuro, dalej brnąc w historię nastolatka – Zupełnie jak ślady pazur – zażartował, jednak na Jacksona podziałało to jak kubeł zimnej wody.
Koleś prawdopodobnie wszystko wiedział. Jeszcze kilka minut a zapewne skończy w bagażniku jego samochodu wołając o pomoc. O ile tylko będzie żył.
– Dobrze się czujesz?
Argent poklepał go po plecach, widząc jak twarz młodzieńca poczerwieniała. Jego uwadze nie uszła też przerażona mina, która zdradzała jedynie, że chłopak musiał mieć coś na sumieniu i z pewnością był zamieszany w całe to supernaturalne szaleństwo.
– Tak. – Jackson ocknął się i energicznie pokiwał głową. Odszedł na bezpieczną odległość i podparł się o biodra – Zadzwonię po holownik. Naprawdę.
Łowca przyglądał mu się uważnie.
–  Dlaczego nie chcesz powiedzieć… – otworzył usta, jednak nim zdążył dokończyć zdanie, na horyzoncie pojawiły się dwa sportowe samochody. Jechały łeb w łeb. Jackson uśmiechnął się uradowany.
Hybrydy.
McLaren i Lamborghini Huracan zatrzymały się w tym samym czasie. Z uchylonego okna wyjrzała Kayle Mikaelson i uśmiechnęła się zadziornie w stronę mężczyzn.
– Co tam panie piękniś? – spytała, wychodząc od strony kierowcy.
– Jakieś problemy z autem?
Z samochodu Hayley wysiadła Faith i pokręciła z politowaniem głową, widząc jak za nimi, w żółwim tempie nadjeżdża Stiles z swoim koleżką. Przecież nie mogłoby ich tu zabraknąć.
– Mogę pomóc. Znam się na samochodach.
– Tak. – Argent pokiwał głową. Nie czuł się już tak pewnie jak wcześniej – Wasz kolega miał problemy z autem. Ale już się tym zajmujemy.
– Cześć, Scott.
Jackson niechętnie przywitał się z chłopakiem, kiedy Jeep Stilinskiego zatrzymał się tuż obok autek Hybryd. Przy ich sportowych wozach jego samochód wyglądał jak kompletny wrak, co nie zmieniało faktu, że nadal kochał go najmocniej na świecie.
– Jeśli nie możecie sobie poradzić, na końcu ulicy jest warsztat. – Deliah wygramoliła się w końcu z samochodu, w myślach zaklinając, że żadna z Hybryd nie pozwoliła jej jechać ukochanym motocyklem.
– Podrzucić cię? – nagle odezwał się Stiles. Hayley uniosła brwi zaskoczona takim pytaniem i to wypowiedzianym właśnie przez Stilesa.
– No proszę, Jackson – Hayley stanęła naprzeciwko chłopaka i przez chwilę zwróciła swój wzrok w stronę Chrisa – Mamy kilka samochodów i mnóstwo wolnego miejsca. Jesteś zbyt piękny, żeby samemu tutaj zostawać.
Jackson przekręcił głowę i zrobił zaskoczoną minę.
Deliah mruknęła niezadowolona. Nie wystarczało mu, że chciały ratować jego dupsko? Musiały jeszcze wysyłać mu specjalne zaproszenie?
Pod nieuwagę zebranych, Argent nachylił się nad samochodem i szybkim ruchem pozbył się urządzenia, przez które auto chłopaka szwankowało. To było sprytne.
– A nie mówiłem, że znam się na samochodach?
Zwinnym ruchem ręki schował urządzenie do kieszeni i kiwnął głową. Hybrydy spojrzały na niego zaskoczone. Deliah mierzyła go morderczym spojrzeniem, jednak łowca zbyt bardzo zajęty był przyglądaniu się jak nieporadnie działa w tym wszystkim Jackson.
– Żegnajcie, dziewczynki.
Zanim wsiadł do auta, uśmiechnął się do Hybryd w tak dziwny sposób, że po plecach Kayle przeszły ciarki. Koleś ją przerażał.
– To, że one mnie śledzą, jakoś mi nie przeszkadza – Jackson nagle nabrał pewności siebie. – Ale ty? Serio? Teraz zamierzasz mnie śledzić?
– Tak, ty głupi kretynie!
Scott warknął, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Był wściekły. Dało się to wyczuć w powietrzu. Żadna z Hybryd nie odezwała się choćby słowem. Po prostu spokojnie stały i czekały jak rozwinie się cała sytuacja. Miały wszystko pod kontrolą.
– O mało, co się nie zdradziłeś!
– O czym ty mówisz?
– On myśli, że to ty jesteś drugą Betą – wyjaśnił Scott, a Deliah uniosła brwi. No, tak. To wszystko było do przewidzenia. – Myśli, że jesteś mną!
McCall zacisnął szczękę i tak mocno wbił paznokcie we wnętrze dłoni, że musiał dać jakiś upust emocjom. Ofiarą jego złości okazał się stojący za nim Jeep. Chłopak przywalił w niego tak mocno, że auto aż się zachwiało. Stiles jęknął cicho i damskim głosikiem zapiszczał:
– Stary, to mój jeep…
Ale nikt nie zwrócił uwagi na jego dramat.
– Słyszę twoje bicie serca na kilometr! – ciągnął dalej Scott. Hybrydy zerknęły na Jacksona. Ich udział w całej tej rozmowie ograniczał się do spoglądania to na jednego, to na drugiego chłopaka (okazjonalnie na Stilinskiego albo jego Jeepa), a przez to, kiedy ich włosy podskakiwały za każdym razem, kiedy to robiły, wszystko dawało komiczny efekt. – On wie, że coś jest nie tak! I dlatego musimy cię pilnować, właściwie, to-
– Właściwie to my musimy cię pilnować – mruknęła Faith, zwracając uwagę wszystkich na siebie. – No bo sorry, Scotty, ale wy jesteście dziećmi, a my jesteśmy starsze. Jakoś tak chyba na nas spoczywa obowiązek niańczenia was i ratowania waszych tyłków za każdym razem, co nie? Ochrona to nie jest praca na pół gwizdka. Jeżeli naprawdę zależy ci na bliskich, musisz dawać z siebie wszystko przez cały czas.
– Tyle, że Argent może zabić i was, i- szlak! – Scott ponownie odwrócił się i już chciał uderzyć w Jeepa jeszcze raz, ale Stiles zareagował w czas.
– Może zostawimy jeep Stilesa? – poprosił grzecznie Stilinski, próbując uspokoić sytuację. Smutne. Tutaj akurat zadziałać mogły tylko strzałki z preparatem usypiającym. I Kayle o tym wiedziała. I w sumie nosiła takie dwie małe w kieszeni kurtki, na wszelki wypadek. I teraz bawiła się nimi potajemnie, niezdecydowana, czy już należałoby ich użyć, czy jeszcze poczekać.
Whittemore wywrócił oczami, zirytowany, a ten gest podziałał na Hybrydy jak płachta na byka. Nienawidziły, kiedy ktoś się tak zachowywał.
Zasada 14 w dzienniku Hybryd: nigdy nie lekceważ przeciwnika.
– To twój problem – odpowiedział Jackson, tym samym doprowadzając Hybrydy do szewskiej pasji. Ale żadna z nich się nie poruszyła. Wzięły tylko głębokie oddechy i próbowały się uspokoić, licząc od tysiąca w dół. – Twój, nie mój. Nic nie powiedziałem, więc to przez ciebie zginę. To twoja wina.
Jackson posunął się o krok za daleko, bo popchnął Scotta, aż ten uderzył w metal niebieskiego auta. Hayley pisnęła. Lubiła tego jeepa. Naprawdę. Deliah wywróciła oczami i rozdzieliła dwóch chłopaków, stając pomiędzy nimi.
– Możecie przestać nawalać mojego jeepa? – zapytał błagalnie Stiles.
– Dość. Przestańcie już – dodała pewnym tonem Faith. Kayle przygryzła dolną wargę. Może jednak jeszcze poczeka z użyciem tych strzałek usypiających, skoro Maiden wkroczyła do akcji… – Facet będzie próbował cię dopaść, ale… słuchajcie, debile. My was ochronimy.
– Same nie potraficie siebie ochronić – dorzucił Stiles, a Hayley rzuciła mu takie spojrzenie, że gdyby wzrok mógł zabijać, Stiles już dawno by się palił i był otoczony drutem kolczastym.
– Dziecko, nie miały wtedy broni i nie byłyśmy tam wszystkie razem, to wystarczające powody – wyjaśniła Kayle, a Stilinski pokiwał głową bezradnie. Dobra, może trochę przesadził.
– Dajcie mi to, czego chcę, a sam się ochronię – przerwał im Jackson, a wszystkie Hybrydy spojrzały na niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach. Ten dzieciak chyba nie mówił poważnie… mówił? Boże. Nie wiedział, na co się pisał. Nie doceniały go wtedy na szkolnym korytarzu, kiedy groził ich małemu wilkołaczkowi.
– Zaufaj mi, to przysparza samych kłopotów – poinformował znajomego Scott. Deliah zerknęła na niego ze złością. Już raz tłumaczyła mu, że właśnie to się dzieje, kiedy ktoś nie potrafi tego dobrze wykorzystać, ale… po chwili jej twarz złagodniała. Bo zrozumiała, że to prawda. To wszystko, co przytrafiło się też im samym; to wszystko przyprowadziło je tutaj. I co miały? Kłopoty.
Nie ważne, czy wykorzystywało się to do czynienia dobra, albo do czynienia zła – kłopoty były zawsze. I to właśnie z winy ich "darów". To nie był dar. To było przekleństwo, czysta klątwa, którą los na nich rzucił. A teraz Scott był jednym z nich.
– Doprawdy? – zapytał z politowaniem Jackson. – Słyszysz wszystko i biegasz szybciej niż każdy człowiek. Faktycznie trud, McCall.
– Ta, wszystkie potrafimy szybko biegać – dorzuciła niby obojętnie Kayle. – Ale zwykle uciekamy przed tym, co usiłuje nas zabić. Albo pożreć. Albo jeszcze gorzej. Biegniemy w kierunku tego czegoś. Wiesz, jacy jesteśmy na pewno? Porąbani.
– Ta, wiesz, kto robi takie rzeczy, jak my? Szaleni ludzie! Mamy nie równo pod sufitem! – Hayley zaczęła wymachiwać energicznie rękami, a Stiles uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Właśnie zachowywała się dokładnie tak, jak on sam.
Jackson zmarszczył czoło, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. Czy one właśnie mówiły to tak, jakby też były… o cholera. Przecież był pewien, że były ludźmi. A teraz… pięknie. Wkopał się. Właśnie otacza go grupa supernaturalnych istot i jedynym człowiekiem oprócz niego jest najprawdopodobniej Stilinski. Świetnie, lepiej być nie może.
– …mówicie, że wy też…
– Co, Whittemore?! – wrzasnęła nadal rozeźlona Hayley. – Wampirów nie widziałeś?!
Jackson złapał się za serce, cofając się o dwa kroki. Wampiry. Serio?! WAMPIRY?! Gorzej być nie może. Poczuł, że Stiles klepie go po ramieniu, ale natychmiast odrzucił jego wsparcie, a urażony Stilinski rzekł:
– Chciałem powiedzieć, że też przeszedłem przez ten mini-zawał serca, kiedy poznałem prawdę. Przywykniesz.
– Wiecie, co?! – Jackson machnął wymijająco ręką. – Mam was gdzieś. I tak zdobędę to, czego chcę. Bez waszej pomocy. Zawsze radziłem sobie sam, i tym razem też tak będzie.
I z tymi słowami Whittemore skierował się w stronę swojego Porsche, a zaraz potem odjechał z piskiem opon. Scott westchnął ciężko, ciesząc się, że ma tą ciężką rozmowę za sobą, i zwrócił się do Hybryd:
– No, to… z kim idziecie na Bal Zimowy?
Matt Donovan nie do końca wiedział, dlaczego lata po lesie, szpiegując młodą Allison Argent. Istniały dwa możliwe powody.
a) Był w cholerę znudzony pracą w tym barze i tymi samymi mordami, które codziennie przewijały mu się przed oczami, a to dawało jakiś dreszczyk adrenaliny i przynajmniej delikatne oderwanie od rutyny.
b) Lubił Hybrydy i chciał im po ludzku pomóc, bo serio uważał je za swoje przyjaciółki. Poza tym prawda była taka, że Matt nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół. Ludzie przychodzili do niego się zwierzać i rozpaczać nad własnym losem, oczekując, że cudny barman ich pocieszy. Albo przynajmniej poleje więcej trunku na koszt firmy. Ale prawdziwi przyjaciele? Takich Matt nie miał. Aż do teraz. Do dnia, w którym cztery cudne kobiety pojawiły się w jego barze.
– Ej, Donovan, to serio jest konieczne?! – Peter Parker krzyczał do nowego, starszego znajomego, kiedy przedzierał się za nim przez pogrążony we mgle las. Matt wywrócił oczami, kiedy chłopak podążający jego śladem wlazł w wielką pajęczynę i próbował się z niej uwolnić.
– Tak, Parker, konieczne – powiedział znudzony Matt i ruszył dalej, nie zwracając uwagi na chłopaka w okularach i jego panikę spowodowaną tym, że jakiś pająk najpewniej teraz łazi mu po plecach i szuka miejsca na ukąszenie. Nie dość, że jego imię i nazwisko brzmią dokładnie tak, jak Spider-Man, to teraz jeszcze naprawdę się nim stanie.
Parker przytulił mocniej swój aparat fotograficzny i podbiegł kilka kroków, chcąc dotrzymać kroku Donovanowi, którego irytowało głośne zachowanie przyjaciela. Widać było, że nie wiedział nic o szpiegowaniu. W tym momencie Matt czuł się jak pieprzony James Bond.
Kolejna gałązka złamana przez Parkera wyprowadziła go z równowagi.
– Słuchaj, młody – zaczął Matt, odwracając się, aby spojrzeć na chłopaka. – Jeszcze jeden dźwięk i przysięgam, że cię zastrzelę.
– A pozwolenie na broń masz?
– Ja nie, ale znam kogoś, kto ma. Albo przynajmniej ją posiada… chociażby nielegalnie.
Peter przełknął głośno ślinę. Okay, zaczynało go to martwić. Najpierw te cztery babki go napadają. Potem budzi się w swoim domu. Teraz Matt prosi go, żeby szpiegował z nim niejaką Allison, tą nową uczennicę. I to z jakiej paki, kurczę? Przecież niczym nie zawinił. Dobrze. Może kilka razy podwinął się nieodpowiednim osobom, ale zawsze miał jak najlepsze intencje – poszukiwanie prawdy. Nie chciał być tylko kolesiem, który robi zdjęcia do szkolnej gazetki. Mierzył nieco wyżej. Szukał sensacji.    
Jak to reporter. Uważał, że ma to we krwi.
– Dobra, młody – mruknął Matt, czając się za drzewem, aby Argent go nie przyuważyła. – Strzelaj te fotki i lecimy.
– Masz na jej punkcie jakąś obsesję, czy coś?
– To nie fotki dla mnie, idioto.
Peter wychylił się lekko z zza drzewa i upewniając się, że nie ma włączonego flesza, cyknął kilka zdjęć najszybciej jak mógł, a potem chciał się wycofać, bo czarna strzała przeleciała zaraz obok jego ręki i wbiła się w pień przed nimi, błyszcząc iskrami.
Matt zmrużył oczy. Wiedział, że dziewczyna zaczyna odkrywać prawdę, ale nie miał pojęcia, że jest już tak daleko, do cholery…
I wtedy Parker nadepnął na gałąź. Znowu. Matt wywrócił oczami zirytowany, ciągnąc kolesia za rękaw skórzanej kurtki.
– Chodź, zanim nas tu zastrzeli jak kaczki – mruknął Donovan, spiesząc w stronę swojego ukochanego samochodu. Szykowała się długa rozmowa w domu Hybryd…
Stiles Stilinski otworzył drzwi do swojego domu najciszej, jak potrafił. Mieli razem z Faith przejrzeć akta jego ojca, aby dowiedzieć się, co policja zdążyła wywęszyć w sprawie Dereka. Ale to, co zastali w salonie, zdecydowanie ich zaskoczyło.
Szeryf siedział przy stole, który zakryty był papierami w każdym możliwym miejscu. Faith znała to spojrzenie, którym obdarzył swojego syna. To był wzrok mężczyzny zmęczonego życiem i pracą; takiego, który to ostatnie zabiera do domu, bo się z tym nie wyrabia w dzień. I w tym właśnie momencie Hybryda zaczęła podziwiać tego człowieka.
Rozejrzała się po holu. Na ścianie wisiało kilka zdjęć oprawionych w ramki, a na jednym z nich dostrzegła Szeryfa z dość młodo wyglądającą kobietą o miodowych oczach. Czyli to musi być pani Stilinski, zamyśliła się. Nie chciała szukać wspomnień o niej w głowie Stilesa. Wolała usłyszeć wspomnienia o niej od niego samego.
– Cześć, tato… – zaczął Stiles, prowadząc za sobą Faith. Jakoś ślepo ufał akurat jej. No, bo w końcu nie urwała mu ręki. – Znasz Faith, no nie? Kojarzysz?
– A, tak – mruknął Szeryf, uśmiechając się szeroko na widok dziewczyny. Chyba wywnioskował już swoje i domyślał się, że coś jest na rzeczy. – Panienka od pracy domowej.
– …ta – przyznał Stiles, chociaż nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi. Faith, przechodząc obok, poklepała go pokrzepiająco po ramieniu. – No. To co porabiasz? Pracujesz?
– Trochę – przyznał mężczyzna, zapraszając parę nastolatków do stołu. Stiles usiadł obok ojca, a Faith naprzeciwko nich. – Mógłbyś mi nalać odrobinę whiskey?
Faith uniosła brwi, zerkając na papiery przed nią. Nie lubiła czytać zwykłym ludziom w myślach. Były cholernie chaotyczne. Istoty supernaturalne miały wszystko poukładane, no, przynajmniej zazwyczaj. W każdym razie, jej umysł jakoś lepiej z nimi współpracował. Ludzie byli dziwni. Bardzo.
Szeryf pacnął dłoń Faith, kiedy ta chciała wziąć do ręki jedną z kartek. Stiles to zauważył. Chyba doskonale wiedział, że potrzebują tych informacji, więc westchnął ciężko, załamany.
– Tylko troszeczkę – dodał John, a Faith uniosła brwi, posyłając Stilesowi znaczące spojrzenie. Chłopakowi najprawdopodobniej wcale nie podobał się ten pomysł, ale to już była siła wyższa. Dzieciak nalał całą szklankę trunku i postawił ją przed ojcem, dodając: "Do dna, tatusiu!". A potem Faith obserwowała, jak całe whiskey znika w przerażającej prędkości. Otworzyła usta ze zdziwienia.
Kiedy ona pierwszy raz piła whiskey, po jednym łyku błagała o butelkę wody.
Po dwóch takich szklankach Szeryf był gotowy wyśpiewać im cały swój życiorys, dodając do tego pikantne szczegóły o pobycie w akademii policyjnej. Czego, spójrzmy prawdzie w oczy, ani Stiles, ani Faith nie chcieli słuchać.
– Wiecie, Derek Hale byłby chalernie…
– Chalernie? – zapytała cicho Faith, ledwo powstrzymując śmiech. Stiles podskoczył na swoim miejscu, wyczuwając rozwój wydarzeń.
– Cholernie? – poprawił swojego ojca, a on pokiwał głową.
– Cholernie łatwiej byłoby go złapać, gdybyśmy mieli jakieś jego zdjęcie – wyjaśnił w końcu Szeryf, a Faith kiwnęła raz głową, rozumiejąc problem. Z Deliah było to samo. Nie dało się jej strzelić fotki, za nic. Za każdym razem… – Jakby jakieś światło było skierowane w aparat zawsze, jak chcemy mu coś cyknąć.
O. Właśnie. Z Kayle było inaczej, ale to chyba tylko dlatego, że przeważała w niej krew wampira – po mamusi.
– Boże – westchnął Szeryf, śmiejąc się jakby sam z siebie. Faith i Stiles zawtórowali mu, chociaż sami nie wiedzieli, dlaczego. – To whiskey nieźle mnie powaliło. Jeżeli ty i twoja dziewczyna komuś o tym szepniecie słówko, to…
– Tato, znasz mnie – Stiles nawet nie zaprzeczył, kiedy jego ojciec uznał Faith za jego dziewczynę. Maiden uniosła brew, zaskoczona, ale nie odezwała się ani słowem. Policzy się z nim później. – Nikomu się nie wygadam, Faith też nie.
– To wszystko jest ze sobą powiązane – ciągnął dalej John, dla którego granica pomiędzy światem realnym a upojeniem alkoholowym powoli zaczynała się zacierać. Faith zapomniała o incydencie z "dziewczyną", bo podniosła się ze swojego miejsca i stanęła za Szeryfem, opierając się o jego krzesło, aby mieć lepszy widok na papiery, skoro już nie mogła ich dotykać. – Kierowca autobusu, którego zamordowano jakiś czas temu, był agentem ubezpieczeniowym, który badał zajście w domu rodziny Hale.
– "Śledztwo zakończone pod podejrzeniem oszustwa" – przeczytał Stiles z innego dokumentu, a jego ojciec pstryknął palcami.
– Dokładnie.
– Kto jeszcze? – zapytała Faith, próbując jakoś ogarnąć całą tą sprawę. Powoli wszystkie elementy układanki zaczynały tworzyć całość.
Tylko tych odpowiedzialnych, powiedział im wtedy.
– Pracownik działu RTV, któremu poderżnięto gardło. – odpowiedział John. – To skazany przestępca. Dostał wyrok za podpalenie.
– A co z tymi dwoma, których zabito w lesie? – zastanowił się na głos młodszy Stilinski.
– Byli wielokrotnie notowani również za...
– Podpalenie – dokończyła zamiast Szeryfa Faith, odczytując wyrok na samym dole jednej z kartek. – Może wszyscy mieli coś wspólnego z pożarem.
– Dolać ci? – zapytał grzecznie Stiles, wskazując na pustą szklankę. Kiedy Szeryf nie patrzył, Faith zabrała ze stołu dwie kartki, które wydawały jej się dziwnie znajome. Mianowicie? Jedna dotyczyła Klausa. Druga… najprawdopodobniej ich działań z Sammaelem.
– Nie chcę więcej – wymamrotał Szeryf, ale Stiles już podnosił szkło.
– Tato, należy ci się. Tak ciężko pracujesz.
– Boże, będę miał takiego kaca – zaśmiał się John, a Faith poklepała go po ramieniu, mówiąc z uśmiechem:
– Chyba raczej dobry sen.
Kombinatorzy. Faith przyszło na myśl to jedno słowo, kiedy Stiles szeptał sam do siebie, rozlewając resztkę whiskey do szklanki swojego ojca:
– Będę smażył się przez wieczność w piekle.
Minęło pół godziny, kiedy Faith siedziała w kuchni domu Stilinskich, przeglądając akta tej sprawy, która już teraz na sto procent była na temat demona. Ciekawe, że ktoś wspomniał o czterech kobietach z bronią, które za nim biegły. Maiden zaśmiała się cicho, kiedy dostrzegła dopisek: "niebagatelnie seksowne". Kto to do cholery mówił, i jak bardzo pijany wtedy był?
Od piętnastu minut popijała już też whiskey razem z Szeryfem, z tą różnicą, że na nią nie miało to żadnego wpływu. A na niego tak. I to jaki, o drogi Boże.
– Tyle pytań pozostaje bez odpowiedzi. – mamrotał John w salonie. Maiden westchnęła ciężko, odrzucając połączenie od Hayley, i wróciła do stołu, zerkając na papiery, które podał jej Stiles.
– Na przykład? – zapytał syn Szeryfa.
– Na przykład skoro Derek chciał zabić wszystkich, którzy mieli związek z pożarem, to dlaczego zaczął od swojej siostry? Ona nie miała z tym nic wspólnego. Po co pozorować atak zwierzęcia? Kiedy zabito tamtą pumę na parkingu, skontaktowałem się ze strażą dla zwierząt. Przez ostatnie parę miesięcy liczba wypadków z udziałem dzikich zwierząt wzrosła o 70%. Zupełnie jakby powariowały i wybiegały z lasu. Sam nie wiem.
– Może coś je stamtąd wypłoszyło – Stiles zerknął w stronę Faith, która zacisnęła usta w cienką linię. Prawda, może i czasami polowały, no ale ej, lepiej jeść coś z piórami i ogonem, niż pożywiać się na niewinnych ludziach, prawda? Poza tym, to na pewno nie było powodem.
– Brakuje mi naszych rozmów. Nigdy nie mamy czasu, żeby...
– Tato, muszę gdzieś zadzwonić. Wybacz.
Stiles zignorował ojca i wstał od stołu, a Faith zamyśliła się na chwilę. Dawno już nie widziała takiej rodziny. Niby rozbitej, bo nigdzie nie widziała matki Stilesa, ale tak… innej. Tego się nie dało opisać i sama nie wiedziała, co o tym myśleć, póki Szeryf nie powiedział kilku łamiących serce słów:
– Naprawdę mi tego brakuje. Tęsknię za twoją mamą.
Widziała, jak Stiles przestaje wybierać jakiś numer w telefonie i odwraca się, aby spojrzeć na swojego ojca z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Zastanawiała się, czy odeszła, czy może po prostu umarła. Ciekawe, co się z nią stało. Gdzie teraz jest. Czy miewa się dobrze, jeżeli nadal żyje.
– Co powiedziałeś? – dopytywał się Stiles.
Faith wzięła głęboki oddech i w końcu doszła do wniosku, że wcale nie powinno jej tam być. Nie znała tych ludzi. Oni nie znali jej. Nie wiedziała o nich tyle, co na przykład o Hayley albo Kayle. Nie wiedziała, jakie płatki lubią najbardziej, jaki jest ich ulubiony kolor, o której zwykle chodzą spać. Tak samo oni nic o niej nie wiedzieli. Dlaczego miałaby wkraczać na tak prywatny grunt?
– Pora na mnie – podniosła się z miejsca i złapała za torebkę. – Szeryfie, miłej nocy i słodkich snów. Dziękuję za miły wieczór.
Nachyliła się, aby uściskać mężczyznę, który ledwo dał radę podnieść rękę, aby ją objąć. No, tak. Whiskey zrobiło swoje. Zaśmiała się cicho pod nosem, widząc, do jakiego stanu doprowadził go jego własny syn i – w sumie – ona sama. A potem skierowała się w stronę wyjścia, rzucając w stronę Stilesa jeszcze krótkie: "cześć, Stilinski, dzięki za drinka" i wyszła.
Ten wieczór miał się zakończyć właśnie na wizycie w domu państwa Stilinskich. Faith miała spokojnie wrócić do domu i rozkoszować się wolnymi chwilami w zaciszy własnego pokoju. Wsiadła do swojego Ferrari i westchnęła ciężko na samą myśl o sytuacji, której przecież była świadkiem.
W momencie, kiedy Szeryf chwycił jej rękę, poznała całą prawdę. Widziała ich uśmiechnięte twarze i wspólnie spędzone chwile. Claudia Stilinski żyła i miała się dobrze. Do pewnego czasu. A później po prostu zniknęła z ich życia. Śmierć zabiera każdego.
Strasznie szkoda było jej tej rodziny, ale nie mogła zrobić nic, co by w jakikolwiek sposób im pomogło. Nie mogła tak po prostu sprawić, by matka Stilesa zmartwychwstała.
Z drugiej zaś strony mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Claudia w jakiś sposób nadal żyła. Bo z ludźmi już tak czasami jest. Nie umierają w momencie zgonu. Prawdziwa śmierć nadchodzi, kiedy zostają zapomniani przez żyjących. A ona… była jak najbardziej żywa w wspomnieniach swojego męża. I może nawet w tej chwili, kiedy jej martwe ciało leżało zakopane głęboko pod ziemią, była bardziej żywa niż kiedykolwiek wcześniej.
Z zamyśleń wyrwał Faith dźwięk uderzenia. Warknęła coś pod nosem i jednym zwinnym ruchem zatrzymała samochód, byleby tylko nie wpaść na auto, które gwałtownie zatrzymało się przed jej autem. Wyjrzała przez okno i rzuciła przekleństw. Nie dość, że padał deszcz, to jakiś idiota spowodował wypadek. Z tą też chwilą, jej telefon zaczął wibrować a na wyświetlaczu pojawił się numer Deliah.
– Proszę cię – mruknęła niezadowolona, jakby wiedząc, że Grimm nie pozwoli jej tak szybko wrócić do domu – tylko mi nie mów, że masz jakąś sprawę.
– No właśnie…
– Nie ma mowy, właśnie wracam do domu. I wiesz, co? Stoję w cholernym korku. Ostatnie, czego teraz potrzebuję to słuchanie, co jeszcze mogło się spieprzyć.
– No to niestety, złotko, mam dla ciebie złe wieści.
– Mój protest nic nie wniósł, prawda?
Faith oparła dłonie o kierownice i nabrała świeżego powietrza.
– Nie. Posłuchaj, przyglądałam się trochę Derekowi i myślę, że ma chrapkę na Jacksona.
– A jaki ma być w tym mój udział?
– Hayley wszystko ci wyjaśni, kilka minut temu wyjechała z domu i jedzie do chatki Dereka – Deliah odrzekła spokojnie. W odpowiedzi usłyszała ciężkie westchnięcie przyjaciółki.
– No… – wymamrotała Maiden, przeczesując palcami włosy – Tak się składa, że właśnie mnie wyminęła.  
– Pojawiliście się znikąd! – rozmowę Hybryd zakłócił donośny głos kobiety, która prawdopodobnie wydzierała się na sprawców wypadku. Faith machnęła więc wymijająco ręką i zignorowała dalszą potyczkę owych osób, skupiając się na słowach przyjaciółki.
– Nie wiem czy to zasadzka, czy nie, ale Hale ponoć chce przemienić Jacksona. – podsumowała wilczyca.
– I my mamy temu zapobiec? Tak? W końcu to nasza robota. Niańczenie dzieciaków.
Maiden rozłączyła się. Mogła jeszcze dogonić Hayley.
A później?
Później urządzą sobie miłą pogawędkę z panem Hale.
Życie jest lepsze od umierania. Ale nawet, jeśli pozwolenie komuś umrzeć jest słuszne, nie do tego stworzone są Hybrydy. Jesteśmy aroganckie i rywalizujemy. Nie lubimy przegrywać. A śmierć wygląda jak przegrana. Nawet, jeśli wiemy, że nią nie jest. Wiemy, że już czas, wiemy, że to słuszne, wiemy, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, ale trudno pozbyć się uczucia, że mogliśmy zrobić więcej.

10 komentarzy:

  1. Po pierwsze kogo wy robicie z Klausa? Tak tak musiałam :P
    Oprócz tego wszystko jest idealnie <3 Dużo się dzieje :D Niektóre sceny takie śmiechowe :D Szeryf Styliński :D A i ten moment o wspominaniu ;3 A Faith i Stiles będzie coś między nimi? ;>
    A i w Waszym opowiadaniu zaczęłam lubić Matta, bo w TVD za nim nie przepadam :P
    Nie wiem czy shipować Dereka z Hayley czy z Deliah :D
    Z tym długaśnym rozdziałem Wasza książka już wgl będzie wrażenie robić ;) Przyniesiecie po feriach, a tu taka cegła :D
    To czkema na następną część, już sie nie mogę doczekać, Ciekawa jestem co to teraz będzie ;) To weny życzę xd // Natalia

    PS. Czemu z anonima nie można komentować? Nie chciało mi się na tel dodać ;;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, Klaus jest niby wredny i okrutny, ale potem się okaże, jaki jest naprawdę. I jaki jest dla rodziny. Serio, spokojnie. Bez obaw, Nati.
      Faith i Stiles... powiem ci z Fejf tak: żadnych spojlerów co do tego, kto z kim będzie. Żadnych.
      Bo mamy na blogu ustawione akceptowanie komentarzy. W innym wypadku dałoby się lecieć z anonimka, a tutaj... ale zrozum, pls ;;;
      xoxo, Loks & Fejf.

      Usuń
  2. Tak długo na to czekałam i... nie zawiodłam się. Jak zwykle zresztą :)
    Stiles&Faith to chyba będzie coś więcej niż tylko znajomość, no nie? Coś tak czuję w zębach :D
    Bidulek szeryf upity przez niedobrego synalka aka gadatliwy szeryf... hhahah Stiles mistrz :D
    Parker taka łamaga... XD
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JAK JUŻ PISAŁYŚMY POWYŻEJ: ŻADNYCH SPOJLERÓW CO DO TEGO, KTO Z KIM BĘDZIE.
      ŻADNYCH.
      Stiles to kombinator. I to duży.
      A Parker to jeszcze będzie wrzód na małpim tyłku, poczekaj tylko.
      xoxo, Loks.

      Usuń
  3. Wreszcie oddali mi blogspota, mogę napisać komentarz.
    Tak z pamięci, bo wczoraj czytałam rozdział :D
    Trochę mi się szkoda Szeryfa zrobiło, ale tylko trochę, później mi przeszło. Też tak czuję, że Faith będzie miała z Stiles'em coś na rzeczy,. Może nie koniecznie miłość, ale taką...przyjaźń?
    Parker znowu w grze. Foteczki pstryka i później nie wiadomo co z tego wyniknie.
    Hayley jako damska wersja Siles'a, widzę. Coś ich tam z charakteru łączy.
    Jacksona nie lubię, trohę mi działa na nerwy. Argent coś knuje, niedobry papa.
    To kiedy będzie coś z Allison?
    Nie pamiętam już co czytałam, więc...
    Ach, jeszcze byłam wkurzona na Dereka, no bo jak?! Jak on może z Peter'em się zgadzać? Ja rozumiem, że rodziny się nie wybiera, że każdy ma jakiegoś psychola, no ale serio!?
    Ok, ok, ok miłego dnia i pozdrawiam, rysować muszę dziś.
    Weny
    Julia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nam też szkoda szeryfa. Z ogółu to szkoda nam Stilinskich. Poważnie, to taka biedna rodzinka. McCall'owie też. Mamuśka zachrzania jak może...
      Tak, jak wcześniej: nie dajemy żadnych spojlerów co do tego, kto z kim będzie. Żadnych.
      Ajć, ten Derek. Biedaczysko jeszcze sporo przeżyje.
      "Ja rozumiem, że rodziny się nie wybiera, że każdy ma jakiegoś psychola, no ale serio!?" ŚMIECHŁAM I CHYBA PŁAKŁAM XDD
      xoxo, Loks & Fejf.

      Usuń
  4. Hybrydki wróciły <3
    Po pierwsze co wy robicie z Klausem?? Prawdą jest, że jest lepszy od Peter'a. #TEAMKLAUS
    Kochane jestem rozdarta pomiędzy Stiles&Faith czy może Stiles& Hayley. A może jednak Derek& Deliah, albo Derek&Hayley.
    Parker w akcji :p Aparat w ruch.
    Stiles jak mogłeś upić własnego ojca. hahah :D
    Pijany szeryf to wygadany szeryf.
    Fantastyczny rozdział, zresztą jak wszytkie wasze. Czekam na kolejne rozdziały.

    XOXO
    Maya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, spokojnie.
      Tak, Hybrydki wróciły, bo Hybrydki zawsze wracają.
      Klaus to spoko tatulek, nie masz co się martwić, dopiero się rozkręcamy. Na razie wszystko jest pod kontrolą.
      Tak, z pewnością wszyscy jesteśmy #TEAMKLAUS, zresztą jeszcze nie raz udowodni jakim zajebistym jest ojcem.

      I oto nam chodziło. Macie być rozdarci, macie nie wiedzieć co shipować, taki był plan. Dobra, nie, aż takie okropne nie jesteśmy. Z czasem zobaczycie jakie więzi są miedzy poszczególnymi postaciami. Pierwszy sezon dopiero ich do siebie zbliża. Co będzie dalej - sami zobaczycie.

      Parker to się biedny nalata. No ale w końcu musi coś za to dostać. Zresztą, to ciekawy człowiek, tylko jeszcze wiele o nim nie wiecie.

      Pijany Szeryf w akcji to złoto. Ale, że upił go własny syn? O zgrozo. Naprawdę będzie smażył się za to w czeluściach piekła.

      Bardzo dziękujemy za pozostawienie po sobie śladu. Również bardzo nas cieszy, że rozdziały się podobają. Następny będzie... cóż, pośmiejecie się.

      xoxo, Faith

      Usuń
    2. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. A skoro mówisz, że w kolejnym się pośmiejemy to już chyba tym bardziej. Cieszę się, że również jesteście #TEAMKLAUS.
      Mam jedno pytanie. Gdzie jest mój ukochany kotek Shiro????? Mam nadzieję, że w kolejnym się ukaże, bo strasznie tęsknię za nim :)
      Do zobaczenia, do następnego rozdziału.
      Całuski i pozdrowienia

      XOXO

      Maya

      Usuń
    3. Och, kochanie. Mogę Ci zagwarantować, że w kolejnym rozdzialiku duuużo się będzie działo.
      Tak, kochamy pana "zdobędę cały świat" #TEAMKLAUS.
      Oj, twój kochany Shiro pokażę się już wkrótce i będzie błyszczał jak milion dolarów. Może teraz nie rozumiesz mojego rozbawienia, ale w następnym rozdziale koteczek pokaże pazurki i już będziesz wiedziała.

      xoxo Fejf

      Usuń

Theme by Luna