środa, 1 lipca 2015

Sezon 2, Rozdział 2: "Zmiennokształtny"




PAMIĘTAJ O TAGU #HybrydyPL I PISZ O NAS NA BIEŻĄCO! FANARTY, TEORIE, POMYSŁY, OPINIE O ODCINKU, ULUBIONE CYTATY, POSTACIE - PODZIEL SIĘ SWOIM ZDANIEM Z RESZTĄ CZYTELNIKÓW. MOŻESZ ZNALEŹĆ HYBRYDY TAKŻE NA WATTPADZIE.


Przepraszamy za tak długą przerwę w publikacji, niestety, ale miałyśmy strasznie dużo rzeczy na głowie, nadal pracujemy nad naszą książką, więc naturalnie miej czasu mamy na fanfiki. Jednak powracamy z nową dawką hybrydek. I teraz pojawia się sprawa do was. KOMENTUJCIE. KOMENTUJCIE, BO OD TEGO ILE POJAWI SIĘ OPINII BĘDZIE ZALEŻAŁO, CZY BLOG NADAL BĘDZIE FUNKCJONOWAŁ. WEŹCIE SOBIE NASZE SŁOWA DO SERCA.


Poza tym, jak wrażenia z nowym sezonem Teen Wolfa? My jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczone. Podzielcie się waszymi przemyśleniami pod tym rozdziałem ;-)

xoxo, Faith&Hayley.

_____________________


Kiedy coś się zaczyna, zazwyczaj nie masz pojęcia, jak się skończy. Dom, który miałeś sprzedać, staje się twoim domem. Lokatorzy, który tam mieszkali, stają się twoją rodziną. A jednonocna przygoda, którą chciałeś zapomnieć, staje się miłością twojego życia. A przyjaciele? Bóg jeden wiedział, kto nimi zostanie, ale na pewno nie spodziewałeś się tych osób, które są w stanie oddać za ciebie życie. Jeszcze o tym nie wiesz. Ale nadejdzie okazja, w której ci to udowodnią.
Śniadania w domu Hybryd z pewnością stały się interesujące, od kiedy rodzina Mikaelson wparowała w ich życia w swoich brudnych, drogich buciorach. No, i zeszłego wieczoru, po tym, jak panna Martin się odnalazła, Matt oświadczył, że zalało mu mieszkanie. Nie było do życia. No to go przyjęły, bo jak mogły odmówić swojemu ulubionemu człowiekowi? W końcu, sam pchał się jak ten głupi do domu pełnego supernaturalnych istot, które mogły rozerwać mu gardło na strzępy w każdej chwili.
Faith i Hayley siedziały sobie spokojnie przy wysepce kuchennej i popijały poranne kawy, których zapach mieszał się z aromatem świeżych naleśników, które Caroline właśnie smażyła, nucąc coś pod nosem. Kayle siedziała w salonie, nadal w piżamach, przykryta nawet na głowę ciepłym i miękkim kocykiem.
Deliah przysypiała na swoim fotelu, co chwilę zrzucając z podłokietnika Shiro, który uparł się na to, żeby tam właśnie się położyć. Elijah kręcił się po holu, zapinając spinki od mankietu w swoim ulubionym garniturze, a Klaus właśnie pojawił się w kuchni i złożył delikatny pocałunek na policzku swojej kochanej żony.
Ich poprzedni wieczór wyglądał mniej więcej tak.
Najpierw Hayley, Faith i Kayle wróciły do domu z pogrzebu Kate, gdzie dowiedziały się, że wszyscy wyruszają na poszukiwanie tajemniczego demona, którego jakoś za nic nie udawało im się chociażby wypatrzeć i zlokalizować, ale Silas uparcie twierdził, że takowy kręci się gdzieś w pobliżu. No to biegali po lesie całą drużyną, wszyscy co do jednego, przeklinając pod nosem to, że jest miliard stopni na minusie i nawet para z ust zamarza.
Potem, jak wrócili, pojawił się Matt (czekał na ich powrót na tym mrozie, siedząc na schodkach przed domem z walizeczką). No i Hybrydom się serca krajały, jak na niego patrzyły, więc został na dłużej, i w sumie Klaus nawet powstrzymał się od zbędnych komentarzy, bo zauważył, że dziewczyny już dawno ubezpieczyły chłopaka w bransoletkę z werbeną i tojadem, więc i tak nie szło go tknąć.
Ulokowali go w jednym pokoju z Silasem, grożąc, że jak ten coś mu zrobi, to może sobie uciekać przed nieznanym demonem sam, i do tego w samych gaciach. Toteż Silas przysiągł, że będzie grzeczny i nawet ponoć zakumplował się z barmanem.
Matt Donovan pojawił się na schodach w samym ręczniku, świeżo spod prysznica. Właśnie mył zęby i przypomniał sobie, że resztę swoich rzeczy zostawił na dole w walizce, więc jak najszybciej chciał odnaleźć swoją własność i niezauważalnie wrócić na górę. Nim jednak zdążył się rzucić w stronę bagażu, napotkał na swojej drodze Kayle, która przechodząc do kuchni postawiła dwa kroki wstecz.
I się na niego gapiła. Więc Matt zatrzymał się w połowie kroku. No bo co miał zrobić? Kayle upiła łyka swojej kochanej herbatki.
– …na co ty czekasz? – zapytał z zażenowaniem Donovan, a Mikaelson wzruszyła ramionami. No, w sumie, miał na sobie tylko ręcznik. Co się jej dziwić. Sam się jej nie dziwił.
– No nie wiem – mruknęła Kayle. – Ty mi powiedz.
Matt uśmiechnął się zadziornie i poprawił nieco biały ręcznik. Nigdy w swoim życiu nie przypuszczałby, że będzie flirtować z tysiącletnią Hybrydą, która jest zdolna w kilka sekund pozbawić go życia.
W tej samej chwili w wejściu pojawił się Klaus.
– Ach, Matty. – figlarna blondynka uśmiechnęła się zalotnie i oparła o framugę drzwi. – To mój ojciec, Klaus.
Mikaelson w odpowiedzi pokiwał tylko głową i zmrużył oczy, z obrzydzeniem przyglądając się człowiekowi, który mieszkał pod jego dachem. Nie aprobował życiowych wyborów swojej córki. Gdyby tylko mógł, zarówno Silas i Donavan wylądowaliby już za drzwiami. W najlepszym wypadku. W najgorszym skręciłby obu karki i byłoby po problemie.
– Kontynuujcie. – mruknął Klaus, splatając ręce na piersi. Wcale nie chciał, żeby Kayle wiązała się z człowiekiem i nawet jeśli był to tylko niewinny flirt, to i tak wolał tego nie widzieć ani nie słyszeć. Jedyne, co uratowało chłopaka od morderczego spojrzenia ojca Hybrydy to Silas, który wparował do salonu, nucąc wesoło pod nosem.
– Uszanowanko! – mężczyzna uśmiechnął się zadziornie a Kayle przekręciła oczami nieco poirytowana jego sposobem bycia. Silas zignorował jej negatywne nastawienie. Rozłożył ręce, kierując się w stronę reszty domowników.  – Dzień dobry moi pojednani wrogowie!
Wystarczyło, że jedynie pstryknął palcami a wszystkie zasłony okien rozsunęły się, wpuszczając ostre promienie słońca przedzierające się przez grube szyby.
Faith westchnęła. Dosyć dobrze znała Silasa i nie dziwiło jej  takie zachowanie. Była też pewna, że chciał zrobić dobre wrażenie na reszcie domowników, a już zdecydowane na jej damskiej części. Nie to, żeby komuś to się naprawdę podobało.
– Wiecie, to zaledwie parę godzin odkąd wróciłem do mojego dawnego czarowniczego życia, ale w jakiś sposób, słońce wydaje się cieplejsze.
Kończąc zdanie, zatrzymał się przy Caroline. Klaus odwrócił się w ich stronę, jednak nie wydusił ani jednego słowa. Spokojnie czekał na to, jak rozwinie się akcja. Silas uśmiechnął się lekko i wypuścił zebrane powietrze:
– Prawdopodobnie dlatego,  że nie wisi już nade mną klątwa konieczności wiecznego snu.
Deliah poprawiła się na swoim ulubionym fotelu, założyła nogę na nogę i zacisnęła usta w cienką linię. Jak to z Grimm bywało, nie dała sobie oczu zamydlić ładną twarzyczką.
–Może wyjaśnisz nam, co ma oznaczać ten nalot na chatę z „cudownym humorkiem” z samego rana? – mruknęła, nie spuszczając wzroku z nowego domownika.
– Ano śpieszę z wyjaśnieniami.  – szepnął, nie kryjąc zadowolenia. – Cóż, droga Deliah, po 2,000 latach ciągłej agonii i cierpienia w końcu miałem spokojny sen. A jeśli dzień będzie wyjątkowo łaskawy, może nawet uda nam się pozbyć pewnego niezbyt miłego potworka, który za pewne zdążył już zajść za skórę paru mieszkańcom tego jakże cudownego miasteczka.
– Wystarczająco dobra argumentacja. – usłyszał zaraz za plecami.
Odwrócił się błyskawicznie i dostrzegł Hayley z kubkiem kawy w dłoni. Pokiwała głową poczym upiła łyk aromatycznego napoju. Bree-Grimm zjawiła się w kuchni na kilka sekund –złapała za dwa rogaliki i już jej nie było. W końcu jako jedyna z Hybryd musiała pożywiać się normalnie. Dlatego też często wściekała się na Hayley, bo ta miała sposobność do wyjadania wszystkich kuchennych zapasów, chociaż wcale nie musiała tak dużo jeść. Raczej robiła to z czystej przyjemności. To wystarczyłoby Dels spoglądała na nią spode łba, jak skarcony pies.
– Siemanko, Stiles jest na chacie!
Kiedy Stilinski niespodziewanie wszedł (a raczej dobrym określeniem byłoby wbił) do domu istot supernaturalnych (zatrzaskując za sobą drzwi i rzucając na schody plecak), Shiro aż podskoczył do góry, wbijając swoje ostre pazury w sufit. Po domu rozeszło się tylko echo kociego prychnięcia. Elijah spojrzał wymownie na resztę domowników.
– Mamy jeszcze jakiś niezapowiedzianych gości? – zapytał. Nikt jednak nie odpowiedział. Chyba, że wzruszenie Kayle można było odebrać jako jakąkolwiek próbę nawiązania kontaktu.
– Wiecie… w sumie przyszedłem wcześniej, bo skończyły mi się płatki śniadaniowe.
Te słowa zbiły Deliah Bree Grimm z tropu. Gdzie podziały się te czasy, kiedy ludzie się ich bali i jedynym wrogiem publicznym względem jedzenia była właśnie Hayley. A teraz proszę. Taki o przyjdzie z samego rana i wybuli od niewinnej istoty śniadanie. Dziewczyna warknęła, kiedy Faith sięgnęła po jedzenie i miskę. Maiden kontynuowała mimo to i po chwili naczynie stało już przed nosem nastolatka, któremu oczy zaświeciły na sam widok jedzenia.
– TEN DOM JEST JAKIMŚ PRZYTUŁKIEM DLA POPAPRAŃCÓW WYŻERAJĄCYCH WSZYSTKIE ZIMOWE ZAPASY! – wykrzyczała, wychodząc z pokoju. Nikt nie zapytał gdzie idzie. Nie było co się jej narażać. Jedzenie to bardzo ważna sprawa.
– Widzicie ile problemów zaoszczędzamy posilając się ludzką krwią? – zażartował Klaus całkiem poważnym tonem. To zaś spowodowało, że Stiles o mało, co nie zakrztusił się. Chyba w końcu przypomniał sobie, w jakim towarzystwie się znajduje. Caroline poklepała go po plecach. Grzecznie poczekała aż zjadł płatki i bez pytania podsunęła mu naleśniki, które robiła z samego rana.
– Hayley, co ty na kolejną wycieczkę dzisiaj w nocy? – Faith uderzyła przyjaciółkę łokciem między żebra, a ona prawie zakrztusiła się kawą.
Cóż, prawdą jest, że wszyscy biegali po lesie. Ale w pewnym momencie Faith odłączyła się od grupy, z czystej ciekawości. A Hayley, że także ciekawska i do tego bezczelna, bo wtykająca nos w nie swoje sprawy, pobiegła za nią.
A wyglądało to mniej więcej tak…
Faith wcale nie miała tak skończyć. Miała tylko grzecznie zobaczyć, czy chłopak jakoś sobie radzi, bo Derek mógł znowu go napastować. Jednak ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i od jakiś piętnastu minut tkwiła przy jednym z okien, nasłuchując. Czasami wyglądała przez szybę, jeśli tylko zdarzała się taka sposobność ( wtedy, kiedy była pewna, że nikt nie będzie w stanie jej zobaczyć). Ponownie wychyliła głowę i zmarszczyła brwi, spoglądając z obrzydzeniem na ojca Isaaca. Hayley nie szczędziła na niego słów i w sumie Maiden jej się nie dziwiła, bo facet wcale nie wyglądał na potulnego gościa.
Lahey siedział przy kuchennym stole, raczej unikając wzroku swojego rodzica. Hybryda przekręciła teatralnie oczami, kiedy ich rozmowa zeszła na temat szkoły. Typowe. Już miała się zbierać, uznając, że nic tu po niej, ale wtedy, zza krzewów niedaleko domu wygramoliła się Hayley, klnąc pod nosem na wszystko i wszystkich.
– No nie. – mruknęła Maiden, odkręcając się w stronę przyjaciółki. – Od teraz robisz za Hybrydzią niańkę? Nawet nie odpowiadaj. Wiesz, mam kły, nadludzką siłę i na pewno poradzę sobie w spokojnej okolicy na obrzeżach miasta.
Moontrimmer prychnęła i pokręciła przecząco głową, z uwagą przyglądając się przez okno temu, co działo się w domu państwa Lahey. Faith uniosła brwi, czekając aż Hayley zaszczyci ją jakąkolwiek odpowiedzią.
– Spokojnie, Pocahontas. – zakpiła młodsza Hybryda. – Byłam raczej pewna, że jak poznasz bliżej pana przyjemniaczka, to przy najbliższej okazji nie zapanujesz nad sobą i rozerwiesz go na strzępy. A nie chcemy przecież więcej martwych ciał. Mamy aż nadto problemów z tym pieprzonym potworkiem, którego sprowadził Silas.
– Obrażasz mnie! – odburknęła Maiden, krzyżując ręce na piersi. Jej przyjaciółka spojrzała na nią pytająco.
– Może powiesz mi, że nie jesteś do tego zdolna?
– Nie o to mi chodzi, jełopie. Chyba umiem się pozbyć ciała.
Obydwie schyliły się, słysząc nagle krzyki i bite szkło. Zerknęły do środka a widok, jaki zastały, wcale nie zwiastował nic dobrego. Jeśli bowiem mowa o tytule Najgorszego Ojca Roku, to wygrałby właśnie pan Lahey.
Dziwne. Wcześniej stawiałyby na Klausa.
I nie sądziły, że kiedykolwiek zmienią zdanie.
– …a to sadysta! – dodała Hayley widząc, że mężczyzna rzucił szklanką w ścianę zaraz nad głową swojego syna. Rozbite szkło wbiło się w twarz chłopaka, ale właśnie wtedy obydwie kobiety były świadkami czegoś, czego na pewno by się jeszcze nie spodziewały.
Kiedy Isaac wyjął odłamek z policzka, rana natychmiast się zrosła. A to mogło oznaczać tylko jedno. Coś, co Faith podsumowała krótko i na temat:
– …urwę mu łeb. – mruknęła, zaciskając dłonie w pięści. Kiedyś mówiła już, że zabiłaby Dereka, gdyby przemienił Isaaca w wilkołaka, i oto proszę, ziściły się jej najgorsze koszmary. – Urwę mu łeb a potem pokażę mu jego własną dupę, przysięgam.
– …ale… pan słodki…
– Zmieniłaś mu przezwisko, zakochana wiedźmo? – zadrwiła Faith, unosząc prawą brew. Hayley machnęła wymijająco ręką, bo właśnie wtedy Isaac wybiegł przed dom, złapał za rower i po chwili zniknął w ciemnościach nocy. – …nieźle chłopak zapieprza, to mu trzeba przyznać.
– Cicho! – syknęła Hayley. Pan Lahey także wyszedł z domu; przez chwilę nawoływał syna, a potem wsiadł do auta i ruszył w pościg. Kiedy Hybrydy odwróciły się, aby popatrzeć na odjeżdżające auto, rozległ się znany doskonale głos:
– …cześć, dziewczyny.
Hayley poczuła, że po plecach przechodzi jej nie przyjemny dreszcz. No, lepiej być nie mogło. Po prostu nie mogło. To była cudna noc, naprawdę. Brakowało tylko spotkania z legendarnym demonem z opowieści Silasa.
– Cześć, Jackson – Faith uśmiechnęła się zadziornie. Podeszła do chłopaka i położyła dłoń na jego ramieniu, żeby spojrzeć mu prosto w oczy i użyć hipnozy. – Nie było nas tu, kochany.
Klaus patrzył na dwie dziewczyny z niedowierzaniem, nie do końca rozumiejąc, jakiej opowieści właśnie wysłuchał. Właściwie to co mu się dziwić – tego na pewno by się nie spodziewał. Już miał zadać jakieś pytanie, kiedy ubiegł go Elijah:
– Jak to możliwe, że byłyście tam, skoro rozmawiałem z Hayley prawie przez cały czas? Jadaczka jej się nie zamykała!
Hayley wzruszyła ramionami z figlarnym uśmieszkiem. Oczywiście, w swojej opowieści pominęły kilka faktów dotyczących samego Isaaca. Wyjawienie takiej prawdy byłoby teraz zbyt niebezpieczne. Dlatego też ich historia skończyła się na tym, że widziały istną patologię w domu Isaaca, następnie usunęły się z otoczenia.
– Wiesz, czegoś się jednak nauczyłam, papo – zaśmiała się wesoło. Deliah zmarszczyła czoło, zaskoczona jej odpowiedzią. Caroline dalej smażyła naleśniki. – Iluzja. Teraz też nas tu nie ma. A Stiles właśnie spóźnił się na historię.
I zaraz po tym Faith i Hayley rozpłynęły się w powietrzu, a Stiles zakrztusił się jedzeniem. Poderwał się z miejsca i już biegł w stronę wyjścia, kiedy nagle się zawrócił – tylko po gryza naleśnika, który, swoją drogą, był najpyszniejszym, który jadł w całym swoim życiu. A potem znowu biegł w stronę drzwi.
I po raz kolejny się zawrócił. Po łyka kawy.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy: za pierwszym Stilinski złapał za swój plecak, a za drugim pojawił się w kuchni, aby krzyknąć najsłodszym możliwym głosem: "dziękuję za śniadanie, pani Mikaelson!".
I już go nie było.
Ale była Kayle. Zatrzymała się przy lusterku w holu i nałożyła błyszczyk na usta, machając na pożegnanie do ojca, ale ten pojawił się w wyjściu, używając wampirzej prędkości.
– Co ty masz na sobie? – zapytał ojciec, a Hybryda wywróciła oczami i jęknęła załamana:
– Oj tato! Mam ponad tysiąc osiemset lat, nie jestem już dzieckiem w wieku kilkuset! Będę się ubierać w to, co chcę! Możesz przestać traktować mnie jak gówniarę?! Nie jestem nią!
– Tysiąc lat doświadczenia podpowiada mi co innego, młoda damo. Ja wybudowałem ten dom i póki mieszkasz pod moim dachem, będziesz się ubierać jak na uczennicę i moje dziecko przystało, a nie jak dziwka! Na górę, przebierać się, ale już!
– Mamo! Powiedz mu coś! – Kayle zwróciła się do ostatniej deski ratunku, ale Caroline nie zareagowała. Nadal smażyła naleśniki, podśpiewując coś pod nosem. – Jeny, znowu się wyłączyła…
– Na górę! Już! – powtórzył Klaus, a Mikaelson tupnęła nogą ze złości i w wampirzym tempie pobiegła na piętro. Na schodach wyminęła Matta, który usłyszał wiązankę przekleństw wysyłaną pod adresem Klausa. Zmarszczył czoło, ale nie odezwał się na ten temat ani słowem.
Deliah stanęła oko w oko z Klausem.
– Jak mi powiesz, że jestem ubrana nieodpowiednio, wyrwę ci flaki przez pępek. – zagroziła mu wskazującym palcem. Mężczyzna uniósł brwi i usunął się z drogi.
Po co się do cholery narażać takiej.
– I widzisz? Nadal uważają mnie za słabą – żaliła się Hayley, kiedy razem z Faith wychodziły z klasy historycznej. – Umiem stworzyć iluzję kilku osób na raz, i nadal uważają, że nie jestem do tego zdolna, bo przecież co może Hayley? Ta Hayley, która prawie podpaliła dom kilka razy i wielokrotnie planowała morderstwo na czarnym kocie?
– To mnie zawsze dziwiło – Faith zmarszczyła czoło, podchodząc do swojej szafki. – Czarne koty zazwyczaj lubią wiedźmy. Taka Sabrina i Salem na przykład.
– To stereotypy! Jak czosnek i spanie w trumnach! Gdyby wszystko było tak idealne, jak na filmach, Deliah i Kayle mieszkałyby w budach merdając ogonkami. I nosząc kagańce i kolczatki.
– Uwielbiam cię – zaśmiała się Maiden, klepiąc przyjaciółkę po ramieniu. – …o, zobacz kogo niesie. Trzy, dwa, jeden…
– Siemano! – Stiles Stilinski uderzył plecami o metalowe szafki szkolne, dysząc ciężko po długim biegu przez cały parking. Pochylił się i próbował pozbyć się kolki, podczas gdy Hayley śmiała się głośno.
– A ja uwielbiam robić ich w konia – zwróciła się do Faith. – Poważnie, musimy to robić częściej. Wyprowadzajmy ich w pole. Zostawmy na środku kontynentu, w Meksyku czy gdzieś, podczas gdy będziemy sobie siedzieć na Karaibach i popijać drinki z palemką.
– Mogę się przyłączyć do tego planu! – zgłosił się Stiles. – …zaraz po tym, jak odzyskam zdolność oddychania. A potem pójdę na spotkanie drużyny. Tak, tak właśnie zrobię.
– Brawo – mruknęła Faith, podając mu małą butelkę wody. Przyjął ją, jakby była płynnym złotem. – …wiesz, że spotkanie się już zaczęło?
Stiles zajęczał, załamany. Nawet się z nimi nie pożegnał. Wpadł jeszcze na kilka osób, gdy biegł do szatni na łeb na szyję. I ledwo, co wyrobił się na zakręcie, ku uciesze Hayley, która śmiała się tak, że ledwo mogła oddychać.
…oh. Przecież nie musiała.
– Nienawidzę was! – zaświergotała Kayle, pojawiając się obok nich dwóch. – Serio, Hayley?! Serio?! Zostawiasz mnie samą z ojcem, wujaszkiem, i nie obecną matką?! Co z ciebie za siostra?!
– …nie narzekaj – Hayley ledwo, co powstrzymała kolejny napad śmiechu. Naprawdę zaczynała lubić swoje nowe umiejętności. – Przynajmniej zobaczyłaś półnagiego Matta.
Kayle zatrzymała się na chwilę we wszystkim, co robiła, wbijając wzrok w sufit. Potem wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jej siostra ma rację. Faith pokręciła głową z politowaniem; uwielbiała obserwować ludzi. Swoich kumpli po fachu też.
Gorzej, że obserwując Isaaca, odkryła przerażającą prawdę o jego życiu.
– …zobacz – Hayley pacnęła przyjaciółkę w ramię, wskazując na Lydię Martin, która właśnie pojawiła się w wejściu do szkoły. Maiden splotła ręce na piersi, mrużąc lekko oczy. Obok Lydii stanęła Allison Argent, więc pomachały do niej wszystkie trzy, a ona odpowiedziała im z nieśmiałym uśmiechem.
Ludzie na korytarzu zastygli w bezruchu. Dziwnie było patrzeć na te dwie dziewczyny – ciotka jednej z nich okazała się dla nich seryjnym mordercą, a druga biegała nago po lesie, bez żadnej konkretnej przyczyny. Co było gorsze? Bóg jeden raczył wiedzieć.
Hayley uśmiechnęła się, zadowolona, widząc zdenerwowanie i niezdecydowanie na buźce panny Martin, a potem mruknęła:
– Dobrze jej tak.
– Hayley! – upomniała ją Faith. – Dziewczyna prawie wykrwawiła się na polu do lacrosse, bo zaatakował ją-
– Psychopatyczny dupek, a ja próbowałam ją chronić, ale zgadnij, co: mało, co przez to nie zginęłam, a ona mi nawet nie podziękowała.
Kayle uniosła brwi, zaskoczona. A Faith? Faith kiwnęła głową, zgadzając się z przyjaciółką, i już więcej się nie odzywała. Machnęła za to lekko palcem i całe zbiegowisko się rozeszło, a Lydia Martin dumnym krokiem ruszyła przed siebie, udając, że ma całą sytuację pod kontrolą.
Allison przywitała się z Hybrydami, przechodząc obok nich. Odpowiedziały jej uśmiechami i krótkimi: "cześć, Ally-A!". Chyba spodobało jej się to przezwisko, bo odwróciła się jeszcze do nich, chichocząc cicho. Hybrydy ją lubiły. Nawet, jeżeli była córką Łowcy, którego ojciec miał nie po kolei w głowie.
Stiles Stilinski dogonił swojego przyjaciela i nadal dysząc złapał go za ramię, aby choć przez moment zaznać spokoju. Kiedy Scott otworzył usta, prawdopodobnie chcąc zadać pytanie, śmiertelnik uniósł rękę, oznajmiając, aby chłopak poczekał krótką chwilę.
– … za długo żeby tłumaczyć – oznajmił w końcu chłopak, łapiąc większy oddech. McCall pokiwał twierdząco głową i zmrużył oczy, wyczuwając znajomy mu zapach.
– Byłeś dzisiaj w domu hybryd, prawda?
– Skąd wiesz?
– Wyczułem to, coś często się tam zapuszczasz, Stiles. – mruknął Scott. Wcale nie chodziło o to, że martwił się o swojego przyjaciela. Śmiał przypuszczać, że Stilinski mógł czuć się bezpiecznie w ich domu. Chodziło raczej o czystą zazdrość.
– Naprawdę miałem chillować z tobą i Allison? – zaczął Stiles – Zdajesz sobie jak chałowe jest przebywanie z parą?
Scott prychnął, jednak z jego twarzy nadal nie schodził głupkowaty uśmiech. To nie uciekło uwadze Stilinskiego.
– No dobra, czego tak się szczerzysz?
– Słuchaj, jest lepiej niż przy ostatniej pełni – Scott brzmiał jak małe dziecko, które otrzymało właśnie nową zabawkę. – Nie czuję się tak samo.
Stiles poprawił swój szary plecak i spojrzał obojętnie na przyjaciela. Oboje minęli kilka plakatów zachęcających do gry w lacrosse, a zaraz obok, kilka nowych, które wzywały do wzięcia udziału w kółkach tematycznych założonych przez hybrydy. Dosyć szybko rozwinęło się to wszystko.
– Czyli nie chcesz okaleczać i zabijać? – zadrwił nastolatek.
– Przysięgam, że nie! – zaprotestował wilkołak. Odkąd Scott i Allison znowu urządzali sobie potajemne schadzki, świat stał się dla niego piękny i kolorowy. Jak mógłby zrobić komukolwiek krzywdę, skoro miał przy sobie miłość swojego życia? Był wstanie uwierzyć, że to panna Argent trzyma go przy zdrowych zmysłach. Będąc przy niej nie będzie wstanie wyrządzić komuś jakiejkolwiek krzywdy. Innego zdania był jednak Stiles, który spokojnie orzekł:
– Mówisz tak teraz, ale kiedy nastąpi pełnia, a tobie wyrosną kły i pazury, a wszędzie będzie skowyt i krzyki,  zmienisz zdanie. To dla mnie bardzo stresujące. Więc tak, zamykam cię.
– Dobra. Ale teraz panuję nad sobą. – odezwał się Scott. Razem ze Stilinskim wymienili się spojrzeniami. – Zwłaszcza odkąd układa się między mną i Allison.
– Jestem tego świadomy.  – zapewnił Stiles. Odkręcił się za siebie, czując na sobie wzrok Deliah. Wzdrygnął się na sam jej widok. Wlepiała w niego swoje ślepia jakby zabił jej całą rodzinę. Nadal nie potrafił przyzwyczaić się do jej obecności, biorąc pod uwagę, że znajdowali się w męskiej szatni.
  – Naprawdę dobrze.
– Dziękuję, wiem. – wycedził z niesmakiem, zaciskając mocniej pięść. McCall uśmiechnął się radośnie i spojrzał na swojego przyjaciela rozmarzonymi oczkami.
– Niesłychanie dobrze.
– Cholera, Scott! Zrozumiałem! – wykrzyczał w końcu, poirytowany jego zachowaniem. Były takie momenty, że jedyne czego pragnął, to zabić go tępym narzędziem. Od tak, byleby już tylko zamknął swoją jadaczkę i przestał gadać jak to dobrze powodzi mu się w życiu. – Zamknij się więc, zanim okaleczę i zabiję siebie.
O dziwo, Scott po tych słowach zmienił temat. Przewrócił oczami i przesunął palcem po metalowej szafce, po czym zapytał:
– Masz coś lepszego niż kajdanki?
Stiles westchnął ciężko. Milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad doborem słów.
– O wiele lepszego, bracie – uśmiechnął się zadziornie i zrzucił z siebie plecak. Gwałtownie otworzył swoją szafkę i ku jego zaskoczeniu, nagle zaczął wysuwać się z niej długi łańcuch. Stilinski nieumiejętnie starał się zapanować nad sytuacją i złapać przedmiot, jednak na nic zdały się jego wysiłki. Może jedynie wyglądało to jeszcze bardziej komicznie z perspektywy Deliah, bo ledwo powstrzymywała się od śmiechu.
Trener nie mógłby ominąć takiej sytuacji. Spokojnie podszedł do rozmówców i poczekał aż cały łańcuch wylądował na ziemi. Podparł się rekami i westchnął ciężko:
– Chciałbym zapytać, ale to pewnie zbyt niepokojące, żeby wiedzieć. – oświadczył, kręcąc z politowaniem głową.  –– Dlatego sobie pójdę.
– Świetny wybór trenerze, świetny wybór.
Kiedy tylko mężczyzna zniknął z pola widzenia, nawołując zawodników do wyjścia na boisko, Deliah pognała za nim, nie chcąc dłużej oglądać żałosnego widoku, jakim był sam McCall i Stilinski. Nadal nie rozumiała, co też reszta Hybryd w nich widziała. Sama skóra i kości, w większej mierze przynosili problemy a one musiały po nich sprzątać. Równie dobrze mogły zostawić to miasto za sobą i zając się swoimi sprawami. Ale Hybrydy cały czas uparcie tkwiły w tym miejscu, tak, jakby coś je tu przyciągnęło i wcale nie miało zamiaru puścić wolno.
Scott nachylił się i szybko zaczęli zbierać dowody zbrodni. Wszystko szło dobrze, dopóki jego twarz nie zbladła jak papier a oczy zaświeciły intensywnie. Gwałtownie podniósł głowę i rozejrzał się po szatni.
– Stiles… – wyszeptał, nadal wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. – Jest tu jeszcze jeden wilkołak, czuję go.
– Jesteś pewien, że to nie Deliah?
– Znam zapach Grimm, ten jest inny… nowy…  – wymamrotał. Wybiegł z szatni, z hukiem zamykając drzwi i wprawiając w drżenie grube szyby w drzwiach od gabinetu trenera. Musiał jak najszybciej znaleźć Deliah i powiedzieć jej o swoich przypuszczeniach.
– To nie to, że zabiję Hale'a – mruknęła Faith, siadając na trybunach, aby obserwować rozgrzewkę drużyny lacrosse. Stiles właśnie wszedł na boisko i pomachał do Hayley, ale zamiast niej, odpowiedziała mu sama Maiden. Spuścił głowę, zawiedziony. – Ale tak, zamorduję Hale'a zbitą butelką.
– Nie przesadzaj – mruknęła Kayle, poprawiając czapkę na głowie. – Rozmawiałam przed chwilą z naszą kochaną Deliah i powiedziała, że Isaac wcale nie wygląda tak, jakby miał rozerwać całą drużynę i wyjeść im wszystkim wątroby.
– Ale będzie tak wyglądał – wtrąciła Hayley. – Podczas pełni. Dzisiaj w nocy.
– Panikary.
– To ty powinnaś panikować. Pan Parker ma niezłą obsesję na twoim punkcie.
Jeżeli na początku Kayle nie rozumiała, o co chodzi jej siostrze, to gdy ta wskazała chłopaka z aparatem chowającego się za kilkoma pierwszoroczniakami, zrozumiała doskonale. Mikaelson uśmiechnęła się słodko pod nosem i pomachała do niego, na co zareagował szybko – zniknął. Biedak, przeraził się możliwością porozmawiania z taką o.
Trzy dziewczyny zaśmiały się cicho i zajęły miejsca na trybunach. Pomachały do Deliah, która pojawiła się na boisku, ale ona kompletnie je zignorowała – typowe dla niej zachowanie. Hybrydy nawet się tym nie przejęły. Za to Scott odpowiedział za panią Grimm – skakał, żeby tylko go zauważyły. No co mogły poradzić na to, że był dziecinnie słodki?
Kiedy wszystkie trzy odpowiedziały na jego gest, mogły usłyszeć Stilesa, który uderzył go w ramię i zapytał:
– Stary, jak ty to robisz, że wszystkie cię lubią?
McCall wzruszył ramionami z niebagatelnie uroczym uśmieszkiem.
– Urok osobisty, Stiles. Jeżeli kiedyś będę umierał, zaiste, zapewne przyjdą mi na pomoc, bo mnie kochają.
Stilinski odwrócił się i przeszył nowe przyjaciółki wzrokiem. Nie rozumiał, czemu dotąd zdobył tylko sympatię Faith.
Odgłos gwizdka sygnalizował rozpoczęcie gry. Tym razem Scott wyjątkowo stanął na bramce, ale miało to swój cel. Jak zwykle idealny pomysł Stilesa miał pomóc odkryć tożsamość nowego wilkołaka.
– … czy... Scotty właśnie poniuchał tamtego kolesia? – zapytała Hayley, wyciągając z torebki paczkę chipsów, założyła nogi na przednie siedzenia i z niedowierzaniem spojrzała na swoje towarzyszki.
– Jestem pewna, że wyczuwa Isaaca. – zastanowiła się głośno Faith, wstając z miejsca. – Przecież jeszcze nie wie o tym, co widziałyśmy. Zapewne próbują dojść do tego, kim jest nowy wilkołak na boisku.
– Deliah też nie wie. – mruknęła Kayle, wiedząc już o wszystkim, co wydarzyło się w domu państwa Lahey. – A co za tym idzie, na tym boisku w każdej chwili może zdarzyć się jedna wielka sieczka.
– Nie bądź pesymistką, Kayle.
Trener po raz kolejny wrzasnął tak, że po całym boisku rozeszło się echo.  Oczywiście jego uwaga kierowana była do Scotta, który po raz kolejny wyszedł poza bramkę. Kiedy i tym razem krzyki nie poskutkowały, udał się w stronę Stilesa. Złapał go za ucho i wskazując na Scotta zapytał:
– Stilinski, co nie tak jest z twoim kumplem?
Chłopak westchnął ciężko, przekręcił lekko głowę i oczami zbitego szczeniaczka zerknął na swojego nauczyciela.
– Oblewa dwa przedmioty. Nie jest zbyt towarzyski, a z bliska widać, że ma nierówną szczękę. – odpowiedział dumnie. Trener przekręcił teatralnie oczami i puścił chłopaka. Prawdopodobnie był na skraju wyczerpania psychicznego.
Hayley parsknęła śmiechem, słysząc całą rozmowę. Mimo wszystko, jakoś bawiła ją ta cała sytuacja. Od czasu, kiedy prawie umarła, trudno było jej brać sprawy na poważnie. Co miało być gorszym problemem od własnej śmierci? Jeszcze kilka minut i wtedy w tej sali szpitalnej kopnęłaby w kalendarz i tyle byłoby po małej wiedźmie.
Następne, co usłyszała Hybryda, to zdanie „to Armani”, oczywiście, padło z ust pana o imieniu Danny. Moontrimmer już nawet nie dziwiło, że Scott leżał na nim i niuchał powoli, starając się odnaleźć wilkołaka.
– McCall do cholery! – trener warknął gniewnie, stając nad nastolatkami. – Jeszcze jedna taka akcja i będziesz biegał do upadłego…. Choć jeden bieg zakończy się śmiercią. Rozumiemy się?
– Tak, trenerze.
Niespodziewanie Jackson zszedł z boiska i przyszła kolej Isaaca. Faith przełknęła głośno ślinę. To nadal był ten słodki chłopak, który zabrał ją na bal zimowy, nie mogła pozwolić by stała mu się krzywda albo sam takową by komuś wyrządził. Skoncentrowała się i zamknęła oczy.
W tym samym momencie, Scott McCall potrząsnął oczami, widząc przed sobą postać Faith. Ale to nie mogła być ona, ona siedziała na trybunach. Dla pewności spojrzał w tamtą stronę. Siedziała razem z Kayle i Hayley.
– Faith? – wyszeptał, upewniając się czy aby na pewno jego główka nie szwankuje.
– Dobra, Scotty, powiem ci to najszybciej jak potrafię. Siedzę właśnie w twojej głowie. To co widzisz przed sobą to twoja własna wizja, którą… kazałam wykreować twoim szarym komórkom…  Ale przejdźmy do rzeczy. Derek przemienił Isaaca, rozumiesz? Musisz uważać. Musisz cholernie uważać, bo inaczej może zrobić się nieciekawie….
Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, Hybryda już zniknęła, ale za to Lahey był już w połowie drogi od bramki. Scott zaczął biec w jego kierunku, zupełnie ignorując wcześniejsze uwagi trenera. Nie to było teraz najważniejsze. Oczywiście, skończyło się na tym, że oboje zderzyli się i upadli na ziemię, jednak to właśnie wtedy Scott mógł dostrzec to, co chciał. Oczy Isaaca emitowały przez moment żółtym kolorem. Chłopak spuścił głowę i wycedził:
– Nie mów im. Proszę, nic im nie mów.
Wtedy też na teren boiska wkroczyło kilku policjantów a dla chłopaka zaczęły się prawdziwe problemy.
Scott i Stiles przyglądali się jak Isaac stoi w towarzystwie kilku policjantów na czele z szeryfem. Hybrydy nadal pozostały na trybunach, jednak dzięki zdolnościom Hayley, doskonale słyszały to, o czym rozmawiali pozostali. McCall nachylił się w stronę przyjaciela, chcąc streścić mu to, co udało się dotychczas podsłuchać:
– Jego ojciec nie żyje. Sądzą, że to morderstwo.
Stiles zamrugał kilka razy, najwyraźniej wiele ominęło ich ostatniego wieczora. Odprowadził ojca wzrokiem do samego końca, kiedy tylko zniknął za budynkiem szkoły, wciąż trzymając dłoń na ramieniu nastolatka.
– Jest podejrzanym? – zapytał Stiles a Hayley uniosła brew. Nagle ta rozmowa zaczęła robić się interesująca. Scott wzruszył ramionami.
– Nie wiem, a co?
– Bo widzisz, jeśli prawo pozostaje niezmienne… – wtrąciła Faith, pojawiając się z resztą Hybryd przy mężczyznach – to mogą go zamknąć w celi na 24 godziny, prawda Stiles?
Stilinski pokiwał energicznie głową. To nie wróżyło nic dobrego. Można choćby przypomnieć sobie pierwsze przygody Scotta, kiedy zmagał się ze swoją wilkołaczą naturą. Różnica była taka, że Scott miał przy sobie Hybrydy. Isaaca przemienił Derek a jeden Najwyższy wie, co wtedy sobie myślał. Jeśli Lahey naprawdę miał zamiar działać tak, jak pragnąłby tego jego alfa, to było źle. Cholernie źle.
– Wyobraźcie więc sobie młodego wilczka w kiepskiej celi przez całą noc… – mruknęła Deliah, krzyżując ręce na piersi – i to w trakcie pełni, nie brzmi fajnie, prawda?
– Gdyby nie ten jełop… – zaczęła Kayle, myśląc o Dereku. Nim jednak zdążyła dokończyć, w połowie zdania wcięła jej się panna Grimm:
– Gdyby ten jełop potrafił opiekować się ludźmi, których przemienia, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Przepraszam, że to powiem, ale już Peter sobie lepiej radził jako alfa.
Na to stwierdzenie nikt nie odpowiedział w jakikolwiek sposób. Jedynie Scott wziął głęboki wdech i odwrócił się w stronę rozmówców.
– Jak wytrzymałe są te cele?
– Scotty, skarbie. Może gdybyś obsmarował je tojadem, to coś by dało, w innym przypadku jeden zły ruch i cały posterunek będzie zalany morzem krwi.  – skwitowała Hayley a wilkołak spojrzał na nią przerażonymi oczami.
– No. Dają radę z ludźmi… – mruknął Stiles. – Ale z wilkołakami pewnie gorzej.
– Więc, ktoś zamierza coś z tym zrobić? – odezwała się w końcu Kayle, w duchu modląc się, żeby ten obowiązek nie spadł na nie. O co ona w ogóle prosiła? Jasne jak słońce było to, że to właśnie one będą musiały sprzątać cały bałagan. Czy to po bandzie dzieciaków z Beacon Hills, czy po Dereku i Peterze. Takie już było jej zadanie. Niańczenie supernaturalnych istot… albo polowanie na nie i ostateczna eliminacja. W dużej mierze zależało to od humoru. McCall odchrząknął i z zmartwieniem powędrował wzrokiem w kierunku Hayley, ta zaś uparcie spoglądała w jeden, daleko oddalony punkt.
– Mówiłem, że tym razem nie pragnę okaleczać ani zabijać.
– No, racja. – przytaknął Stiles, obserwując Deliah, która nie spuszczała z niego wzroku. Ostatnim czasu dość często ją na tym spotykał i zastanawiał się, co też do niego miała.
– Ale mam wrażenie, że on ma.
Faith zamknęła powieki. Tego dla niej było po prostu za dużo. Miała ochotę urwać Derekowi łeb i pokazać mu własną dupę, byleby tylko dostał jakąś nauczkę za to, co zrobił. Wiedziała, że coś spieprzy w jej życiu. Ale oczywiście, ten musiał uczepić się niewinnego dzieciaka, na którym jej zależało. W myślach starała się uspokoić. Usprawiedliwiała go, pragnęła zrozumieć jego postępowanie. Jednak, kiedy temat schodził na samego Isaaca, coś zaczynało się w niej gotować.  Nie potrafiła tak po prostu odpuścić. I pewnie gdyby nie sympatia Moontrimmer do tego osobnika, już dawno spełniłaby swoje najmroczniejsze wyobrażenia.
– Po co Derek wybrałby Isaaca? Dlaczego on? – zastanawiał się Scott na lekcji chemii. Pomiędzy nim i Stilesem siedziała Faith, a obok samego pana McCall miejsce zajęła Hayley, bazgrząca coś w notatniku. Chyba rysowała czyjąś karykaturę, albo próbowała naprawdę stworzyć portret, ale z jej  talentem artystycznym nie szło jej najlepiej.
Deliah gdzieś zniknęła. Faith podejrzewała, że dziewczyna wróciła do domu, albo szuka Dereka.
– Ugryzienie może cię albo zabić, albo przemienić – mruknęła Kayle, siedząca obok Stilesa. – Osobiście uważam, że wy, młode nastolatki, macie większe szanse na przeżycie. To na pewno miało w tym swój udział.
– Coś jeszcze miało, a mianowicie zgoda samego Isaaca – szepnęła Faith, zerkając w stronę Harrisa, aby sprawdzić, czy nauczyciel nie ma zamiaru ich przyłapać na pogaduszkach. – Chłopak miał przerąbane w życiu.
– Posłuchaj, Scotty – do rozmowy wtrąciła się z lekka znudzona Hayley. – Myślisz, że przemieniłabym w wampira byle kogo? Nie. Nie, mój drogi. Ty byłeś wypadkiem, ale większość supernaturalnych istot nie rozdaje ugryzień ot tak. Wolimy je przekazać tym, którzy tego potrzebują.
– Nie wierzę, że Derek działał z dobrego serca, nawet, jeżeli, tak, jak mówicie, Isaac sam o to prosił – Scott pokręcił delikatnie głową, nie zgadzając się z opinią przyjaciółek. Hayley wróciła do rysowania. – Dobra, ale to nie zmienia faktu, że mamy kłopoty.
– No, na sto procent zatrzymają go na posterunku, już mu współczuję. Raz siedziałam w takim. Nic zabawnego – Kayle wzdrygnęła się na samo wspomnienie tego niezbyt ciekawego wydarzenia. Lepiej nie wspominać, jak do tego doszło. I w jaki sposób z tego wyszła. – Ale muszą mieć dowody, albo świadka zdarzenia.
Faith podniosła wzrok i głowę, patrząc to na Scotta, to na Stilesa. A potem zauważyła, że Hayley także na nią patrzy. Obydwie rozejrzały się po klasie w poszukiwaniu jednego, specjalnego chłopaka, a potem odwróciły się i zobaczyły, że Danny siedzi sam.
– Hej, Danny! – Hayley rzuciła w chłopaka zgiętą w kulkę kartką. – Gdzie Jackson?
– W gabinecie u dyrektora. Rozmawia z twoim tatą, Stiles – odpowiedział spokojnie Māhealani.
– Dlaczego?! – dopytywał się Stiles, a Danny wywrócił oczami, nieco zirytowany tym, że jego kolega z klasy naprawdę tak słabo kojarzy fakty. Hayley i Faith wyręczyły go w odpowiedzi:
– …bo mieszka naprzeciwko Isaaca.
– …świadek – mruknął pod nosem Stiles, już domyślając się wszystkiego. Piątka osób odwróciła się z powrotem w stronę tablicy, nachylając się w swoją stronę. Wyglądali jak jakaś sekta albo grupa złodziei, którzy planowali napad na bank. – Musimy się tam dostać.
– Jakieś pomysły? – zapytał Scott. Wzrok Faith padł na jedną z papierowych kulek leżących na stoliku przed Hayley. Uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, złapała za kulkę i rzuciła nią mocno prosto w głowę Harrisa.
Przez chwilę klasa się śmiała, ale kiedy nauczyciel odwrócił się w stronę dzieciaków, wszyscy ucichli. A potem zapytał: "kto to zrobił, do cholery?!". Więc Stiles i Scott wskazali na Faith, Kayle na Stilesa, a Hayley na Scotta. I padło pamiętne zdanie, które potem mieli usłyszeć jeszcze wiele, wiele razy w swoich życiach: "do gabinetu dyrektora, ale już!".
Piątka osób wstała i skierowała się do wyjścia, grzecznie idąc do gabinetu. Przybili sobie piątki, kiedy tylko drzwi klasy się za nimi zamknęły.
Siedzieli przed gabinetem, uważnie nasłuchując. No, może nie wszyscy siedzieli; Stiles i Scott musieli przysunąć się blisko do małego okienka; Hayley kręciła się po korytarzu, Faith wymijała ją co chwilę, bo robiła to samo, a Kayle siedziała przy ścianie naprzeciwko nich i wyczekująco stukała palcem w podłogę.
– Wiedziałeś, że ojciec Isaaca go bije? – zapytał szeryf, a Jackson prychnął. Faith szepnęła pod nosem: "raczej torturuje, sadysta jeden…".
– Raczej katuje – odparł Whittemore. Maiden uśmiechnęła się lekko pod nosem; ojej, jakby wyjął jej to z ust. Najwyraźniej nie był taki głupi, jakiego zgrywał.
– Powiedziałeś o tym komukolwiek? – Stilinski dalej dzielnie prowadził wywiad. – Rodzicom, nauczycielowi? Przyjaciołom?
– Nie, to nie moja sprawa.
Dało się usłyszeć głośne westchnięcie ze strony szeryfa. Tak samo zresztą u Hybryd. One też były załamane brakiem odpowiedzialności w tym dzieciaku. Hayley zajęła ostatnie wolne miejsce siedzące obok Scotta; uśmiechnęli się do siebie lekko.
– No jasne, że nie. – mruknął pod nosem John, najpewniej podnosząc się z fotela. – Ciekawe, że ci, co obrywają, najmniej na to zasługują.
Święte słowa, człowieku, pomyślała sobie Kayle. Wszystkie te dzieciaki tutaj takie były. Zasłużyły na coś lepszego, na wiele, wiele więcej, a dostały swoje obecne życia i musiały sobie z nimi radzić, co nie było wcale proste. Chyba dobrze, że w takich momentach pojawiały się Hybrydy i ratowały im dupska z opałów.
– No – wymamrotał Jackson. A potem chyba do niego dotarło. – …chwila, co pan powiedział?
– Koniec rozmowy.
Potem wszystko potoczyło się szybko.
Szeryf nagle wyszedł z gabinetu, a Stiles złapał za pierwsze lepsze pisemko i zakrył sobie nim twarz, jakby liczył na to, że ojciec go nie rozpozna, a Scott pomachał do mężczyzny z niewinnym uśmiechem. Kayle podniosła się z podłogi, otrzepując tyłek z paprochów, i zrobiła to samo, co McCall. Faith podeszła bliżej, a Hayley też wstała.
– Dzień dobry, szeryfie! – przywitały mężczyznę chórkiem. Chyba ucieszył go ich widok, bo uśmiechnął się przyjaźnie i odpowiedział: "cześć, dziewczęta". A potem spojrzał na Scotta. W jego stronę też rzucił krótkie: "witaj, Scott". Ale kiedy jego wzrok padł na Stilesa, John po prostu westchnął ciężko i ruszył dalej przed siebie, zostawiając go w tyle.
Czasami ten dzieciak sprawiał, że miał ochotę znaleźć najbliższy klif i rzucić się z niego.
Wszyscy powiedli wzrokiem za szeryfem. To był ich priorytet. Mieli posłuchać, o czym opowie Jackson. Ale kompletnie zapomnieli o tym, że mieli też spore kłopoty, skoro trafili do dyrekcji. W drzwiach gabinetu stanął starszy mężczyzna, którego Faith, Kayle i Hayley miały już okazję poznać, toteż na jego widok podskoczyły lekko i poczuły, że po plecach przechodzą im ciarki.
– Moi drodzy – Gerard Argent był jak pieprzony duch; taki upiór, których pozbywały się Hybrydy. Tak działał na ludzi. Miałeś ochotę uciekać w popłochu i nie chciałeś więcej na niego wpaść. – Wejdźcie.
– Faith Maiden. Nowa uczennica. – zaczął Gerard, a Faith przełknęła głośno ślinę i wymusiła słodki uśmiech. – Podobno założyłaś grupę cheerleaderek? To się bardzo chwali. No, wysokie wyniki w nauce, jak na razie. Kayle Mikaelson, też nowa. O, ty też założyłaś kółko? Artystyczne, jesteś utalentowana w tym kierunku?
– …lubię malować – wydusiła Kayle, wzruszając lekko ramionami. Gerard zaśmiał się cicho.
– I Hayley Moontrimmer. Kółko strzeleckie, też nowa, niezwykle wysokie wyniki w nauce chemii. Brawo. No, widzę, że nie próżnowałyście. Ale my się już znamy, prawda? Jesteście przyjaciółkami Allison.
– Nazywamy ją Ally-A. Skrót od imienia i pierwsza litera nazwiska.
– Pomysłowe – Gerard przyznał rację Faith. – No, nie rozumiem, co tu robicie.
– Ci dwaj nas wrobili – odpowiedziała, niby od niechcenia, Hayley. – Nigdy nie rzuciłabym papierową kulką w mojego ulubionego nauczyciela.
– Tak, mi także trudno w to uwierzyć – zarechotał Gerard. Scott rzucił Hybrydom wściekłe spojrzenie. No, to ładnie ich wkopały. A on im tak ufał, tak je wszystkie kochał! – No, ale dobrze. Scott McCall. Nie masz najlepszych wyników w nauce, ale stałeś się gwiazdą sportu.
Scott uśmiechnął się sztywno, wzruszając lekko ramionami.
– Pan Stilinski. Znakomite oceny, ale żadnych zajęć pozalekcyjnych. Polecam spróbować lacrosse.
– Właściwie, to…
– …on gra w drużynie – dokończyła za Stilesa Hayley. – Chociaż: "gra" to pojęcie względne…
– Moment – Gerard zmarszczył czoło i wskazał palcem na Scotta, a on podskoczył na swoim miejscu. Nie dość, że Hybrydy zrzuciły wszystko na nich, to jeszcze teraz pewnie ten stary dziadyga dowie się prawdy i przetnie go w pół srebrnym mieczem. – McCall. Ty chodziłeś z moją wnuczką.
– Dawne dzieje – odpowiedział szybko Scott. Zbyt szybko. To wzbudziło podejrzenia. – Już ze sobą nie chodzimy, nie widzimy się, nic ze sobą nie robimy. Wcale.
– Spokojnie – zaśmiał się w dziwny, przerażający sposób Gerard. – Nie przegryzasz cyjanku zębami.
– Ciężkie rozstanie.
– Szkoda. Wyglądasz mi na miłego chłopaka.
– Jest cudownym chłopakiem – mruknęła Faith, po koleżeńsku uderzając Scotta w ramię. Uśmiechnął się do niej krzywo.
– Teraz posłuchajcie – Gerard przerwał im ich swawole. – Jestem dyrektorem, nie waszym wrogiem. Jednak to mój pierwszy dzień i muszę być po stronie nauczycieli. Ktoś musi więc za to beknąć i zostać dzisiaj w kozie…
Scott natychmiast spojrzał na Stilesa, a Hayley i Faith zerknęły na Kayle. I już wiadome było, kto spędzi wieczór z profesorem Harrisem.
– Nie rozmawialiśmy od tamtej pory.
Lydia Martin stała obok Jacksona Whittemore'a i próbowała nakłonić go do tego, żeby na nią spojrzał. Hybrydy stały przy swoich szafkach wraz ze Scottem i Stilesem, obserwując ich. Hayley co chwilę rzucała jakimś zgryźliwym komentarzem w kierunku truskawkowo-włosej, na co Stiles odpowiadał albo prychnięciem, albo wściekłym spojrzeniem.
Faith próbowała się w to nie wtrącać.
– Zginęłabym, gdybyś mnie nie odnalazł – dodała Lydia, a Hayley prychnęła śmiechem. – Chciałabym ci podziękować.
– Zginęłabyś, idiotko, gdyby Stilinski nie zaoferował swojego życia w zamian za twoje – mruknęła pod nosem wściekle, a Maiden pokiwała głową, klepiąc ją delikatnie po ramieniu, żeby się uspokoiła. Stiles zerknął na nią, zaskoczony, że tak go docenia, a Scott uśmiechnął się szeroko.
– I co się szczerzysz, jełopie? – zapytał szeptem syn szeryfa, a Scott wzruszył obojętnie ramionami, spoglądając z powrotem na Lydię i Jacksona.
– Nawet mi nie podziękowała – dodała Hayley, zwracając się do swoich najbliższych przyjaciółek. Kayle wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. – Dziękuje jemu, ale mnie i Stilesowi to już nie łaska. Ja przecież prawie przez nią zginęłam, on też!
– Hayley, ona tego nie pamięta – mruknęła pod nosem Faith, nie chcąc rozzłościć Moontrimmer. – Nie pamięta tego, co się działo. Ludzie powiedzieli jej, że znalazł ją Jackson, to w to uwierzyła. O mnie też nikt jej nie wspomniał, a przecież to ja jechałam na złamanie karku, żeby żywa dotarła do szpitala. Nikomu nie podziękowała, ale chce, żeby Jackson do niej wrócił, więc powie wszystko, dosłownie wszystko, żeby go odzyskać.
– Myśli tylko o sobie – dodała Kayle. – Zależy jej jedynie na jej własnych interesach.
– …Stiles, nic nie mów – Scott powstrzymał przyjaciela przed dodaniem jakiegokolwiek komentarza do wypowiedzi Hybryd. – Bo ja w sumie sam już nie wiem, kto powinien komu dziękować.
– Ty już nam dziękowałeś, Scotty – westchnęła Hayley, mrugając do niego porozumiewawczo. – Zbyt wiele osób nam dziękowało.
– To podziękuj Stilesowi – Kayle wskazała na chłopaka stojącego bok nich, a on podskoczył w miejscu. – On w sumie też ci pomógł.
– A ja rzuciłam mu się na ratunek. Jesteśmy kwita.
Faith zaśmiała się cicho. Cała ta rozmowa nie miała zbyt wielkiego sensu, ale prawda była taka, że i takie pogadanki były im potrzebne, żeby zachować chociaż pozory normalności; chciały, żeby Scott i Stiles, i cała reszta, pomimo tego gówna na około, mieli coś w rodzaju zwykłej codzienności, przynajmniej w tych małych dawkach.
Scott McCall nigdy by nie pomyślał, że wybiegnie przed szkołę, bo rozkaże mu to wielka i potężna Deliah Bree-Grimm. Bo nagle do niego zadzwoniła. A że Scott miał już wszystkie Hybrydy na szybkim wybieraniu, to nie mógł nie odebrać. No to stał tak przed budynkiem, patrząc, jak samochód policyjny z panem Lahey w środku, odjeżdża w siną dal.
A potem jego miejsce na podjeździe zajęło czarne Camaro Dereka. Przez otwarte okno pasażera zerknął na niego sam właściciel, a na tylnych siedzeniach rozłożyła się wygodnie Deliah, także w okularach przeciwsłonecznych na nosie. I chyba doskonale się bawiła, wysyłając przyjaciółkom zdjęcie w aucie wilkołaka na snapchat'cie.
Scott zmarszczył lekko czoło. Widok tej dwójki razem był ostatnimi czasy bardzo częsty, i to go w sumie martwiło. Już wolałby widzieć z nim Hayley… nie, wróć. Hayley była jego przyjaciółką. Nie oddałby jej.
…dlaczego otaczał się fanami komiksów i fanatykami jedzenia?
– Wsiadaj, frajerze, jedziemy na zakupy – przywitał go Derek, a Scott zmarszczył czoło. No, tak…
– …serio? – dopytywał się McCall. W tym momencie mógł założyć się, że Hale wywrócił oczami.
– Jasne, że nie, idioto, to tylko cytat z: "Wrednych dziewczyn".
– A, to ty tak na poważnie?! To twoja sprawka, i twoja wina! – zaczął się wydzierać Scott. Deliah opadła ciężko na oparcia, myśląc sobie, że ten dzieciak tylko sobie grabi, i jeszcze nic nie rozumie.
– Wiem, a teraz wsiadaj i nam pomóż – odparł Derek, a Deliah zdziwiła się, że powiedział: "my". Ona tylko chciała, żeby ten miły chłopaczek, z którym Faith była na balu, nie skończył przecięty w pół.
– Mam lepszy pomysł. Pójdę do Faith, Hayley i Kayle, bo one będą w stanie wyciągnąć Isaaca z więzienia przed pełnią, i to bez zabijania kogokolwiek! Albo znajdą dobrego adwokata, który zrobi to za nie, jeszcze bardziej po ludzku!
– Nie, jeżeli przeszukają jego dom.
– …co masz na myśli?
– Cokolwiek Jackson powiedział glinom, z domem jest gorzej, o wiele, wiele gorzej. Same Faith i Hayley mówiły, że widziały, co się tam działo. Wsiadaj i jedziemy, nie ma czasu.
– …McCall, albo wsiądziesz do tego pieprzonego auta, albo przysięgam na Asgard, odetnę ci nogi i zacznę ciągać cię za sobą na deskorolce.
Ta groźba ze strony Deliah zadziałała natychmiast. Scott wrzucił plecak do auta a potem sam do niego wsiadł, natychmiast zapinając pasy. Camaro odjechało z piskiem opon.
Faith i Hayley już naprawdę miały dosyć życia.
A kiedy zaszły do domu i odkryły, że Silas praktykował magię, próbując przypomnieć sobie to, co umie (przy okazji robiąc większy bałagan, niż Hayley, kiedy ćwiczyła) to miały ochotę krzyczeć z bezsilności. Na suficie widniały dziwne zadrapania, więc Maiden domyśliła się, że Shiro większość czasu spędził właśnie tam, wczepiony pazurami.
Wyglądał pewnie jak przerośnięty, owłosiony nietoperz. Trzęsący się ze strachu jak osika.
Caroline znowu klęczała na podłodze, chyba usuwając ślady po krwi, a kiedy dziewczyny weszły do salonu odkryły, że to było dokładnie to. Na stole leżała martwa kobieta, a z jej całego ciała kapała słodka, czerwona ciecz.
Faith jęknęła, a Hayley wywróciła oczami.
– Serio, ludzie?! – wrzasnęła Maiden. – Serio?! Zasada pierwsza naszego kodeksu: staramy się nie krzywdzić niewinnych, szczególnie dzieci!
– Ta pani to Łowca, moja droga Faith – odpowiedział Klaus. Siedział sobie kulturalnie na fotelu należącym do Deliah i czytał książkę, a wokół jego ust i na całej szyi zaskrzepła krew jego ofiary. Elijah zaśmiał się cicho, zmieniając kanał w telewizji. – Zasłużyła na to, co dostała, uwierz mi.
– Ale to jest nowy dywan! – zdenerwowała się Hayley. – I tak Shiro zostawia na nim tony sierści, a teraz jeszcze wy… będzie trzeba go wyrzucić! Ciociu, dlaczego ich nie powstrzymałaś?! – Hayley zwróciła się do Carolione, ale kiedy ta rzuciła jej spojrzenie godne seryjnego mordercy, Moontrimmer uniosła ręce w geście samoobrony.
– Koniec z jedzeniem ludzi! – Faith pogroziła Mikaelsonom palcem wskazującym. – Koniec! Przechodzicie na dietę, jak my!
– Oczywiście, moja droga – odparł spokojnie Elijah, wycierając ręce z krwi swoją białą chusteczką. – Dostosujemy się do diety. Ale osobiście wolałbym nie jeść nic z piórami.
Klaus zaśmiał się cicho, spoglądając na brata znad swojej książki. Caroline westchnęła z politowaniem. Czasami jej mąż i Elijah zachowywali się jak dzieci i wydawało jej się, że tylko ona w całym tym towarzystwie jest normalna.
– Zwierzęca krew nie dostarcza nam aż tylu składników odżywczych, co ludzka – zaczął Klaus. Faith splotła ręce na piersi, a Hayley wgryzła się w batonika, którego w wampirzym tempie znalazła w kuchni. – Zacznijcie nam kraść torebki ze szpitala, to nie będziemy narzekać. Na pewno macie tam kogoś znajomego.
– Pomarzyć możesz, wujku – warknęła Hayley. Co prawda była Melissa McCall, ale nie miały zamiaru jej wykorzystywać do tak niecnych celów. W końcu kobieta nic nie wiedziała o tym, że jej syn był wilkołakiem, a większość jego przyjaciółek jadała wiewiórki na śniadania.
Żywe wiewiórki.
– Niech Marcel wysyła wam żarcie z Nowego Orleanu, ludzi z Beacon Hills w to nie mieszaj – zakończyła Moontrimmer. Razem z Faith usiadły na schodach. Maiden wyjęła z torebki telefon i wybrała numer, który zdobyła tego dnia w szkole od Allison.
Rozmówca odebrał po kilku sygnałach.
– Witaj, Chris – zaczęła Faith, a Hayley uśmiechnęła się delikatnie pod nosem.
– …kto mówi? – zapytał Argent.
– Hybrydy. Dokładniej Faith, a obok mnie siedzi Hayley.
– Och. To… ja… cóż, nie do końca wiem, co powinienem odpowiedzieć.
– Mamy sprawę.
– …to mówcie, tylko szybko.
– Chciałyśmy was tylko ostrzec, że po mieście coś się kręci, i to wcale nie jest coś tak delikatnego, jak wilkołak. Nie mieszajcie się w to. Jak to zobaczycie, to wiejcie. Zostawcie to nam.
Przez chwilę panowała cisza. Hayley przysunęła telefon to swojego ucha.
– Chris, jesteś tam? – spytała. Argent wziął głęboki oddech.
– Co to jest? Demon? Potwór? Coś w ten deseń?
– Same do końca nie wiemy, ale serio, człowieku, trzymaj się do tego z daleka. Nie mamy nawet jeszcze pojęcia, jak to wygląda, ale jedno jest pewne: jest w cholerę niebezpieczne i pozbywa się śmiertelników jak much.
– Zrozumiałem. Ach, i… dziękuję.
Połączenie zostało zakończone.
Faith spojrzała jeszcze na wyświetlacz i zapisała sobie numer do Argenta w pamięci urządzenia. Kto wie, kiedy mógłby się przydać. Oczywiście nie miała zamiaru mówić mu o tym, że planują uwolnienie Isaaca, bo to mogłoby się źle skończyć.
Kto by pomyślał, że kiedyś będą współpracować z Łowcami? I jeden z nich okaże się mieć tak dobre serce?
Kiedy dotarli do domu Isaaca, to Deliah była tą, która weszła jako pierwsza. Scott nie opuszczał jej na krok. Derek co chwilę pomrukiwał, był zdania, że dwie alfy w jednym pomieszczeniu, to stanowczo za dużo. Ciszę przerwał McCall, zwracając się do swoich towarzyszy z pytaniem:
– Skoro Isaac go nie zabił, to kto?
Deliah wzruszyła ramionami. Była zbyt skupiona na tym, co działo się w domu nastolatka. Może to brzmiało dziwnie, ale miała wrażenia, że działy się tu dziwne rzeczy.
– Tego jeszcze nie wiem. – odparł beznamiętnie Derek, wymijając Grimm. Scott przyśpieszył, chcąc nadążyć za starszym wilkołakiem. Po chwili chłopak nachylił się, spoglądając w górę. Najwyraźniej w obliczu takiego przestępstwa nawet sufit stawał się podejrzany.
– W takim razie skąd wiesz, że mówi prawdę? – kontynuował prawy McCall. Deliah przekręciła teatralnie oczami i złapała chłopaka za ramię. Musiała mu to wyjaśnij najprościej jak potrafiła.
– Po prostu to wiemy, McCall, jasne? – wyszeptała do jego ucha powoli i wyraźnie. Młody wilczek szybko pokiwał twierdząco głową i przełknął głośno ślinę.  – Powiedzmy, że…
– Ufamy zmysłom. – rzucił Hale, uśmiechając się lekko pod nosem. Ten widok nie należał do częstych. Bree Grimm od razu pomyślała o tym, że kiedy opowie o tym Hayley, dziewczyna nie daruje sobie tego, że jej tu nie ma.
– O, właśnie. – pokiwała twierdząco głową i odwzajemniła uśmiech. – … z ust mi to wyjąłeś.
Scott popatrzył z niedowierzeniem na tą dwójkę. Nie miał najmniejszego pojęcia, co się właśnie stało. Przecież oni się nienawidzili. Odkąd tylko Hybrydy pojawiły się w mieście, Grimm miała zatargi jak nie z Peterem, to właśnie z Derekiem.
– Widzisz, wilczku…. – kontynuował Derek, podchodząc bliżej Scotta. – Jedynie sprawa wygląda tak, że ja ufam wszystkim swoim zmysłom, nie tylko zapachowi.
– Widziałeś mecz?
Hale pokiwał twierdząco głową. Wszyscy zatrzymali się na środku korytarza. Deliah postanowiła się nie wtrącać, w końcu sama uczestniczyła w tym meczu, widziała jaką jedną wielką katastrofą był.
– Aż tak źle to wyglądało?
– Dokładnie.
– To.. może… idźmy już dalej, co? –spytał niepewnie Scott, wzrokiem szukając ratunku u Hybrydy. Zapomniał jednak, że była z nim Deliah, ta Deliah, która nienawidzi każdego faceta, który chodzi po ziemi. Poprawka, każdej istoty, wszystkiego, co oddycha.
Derek westchnął ciężko. Ruszył w stronę drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Pewnie złapał za klamkę i otworzył je, zapraszając Hybrydę do środka. Ta zaś spojrzała na niego podejrzliwie.
– Dobra, Hale, gdzie nas prowadzisz? – mruknęła, nie do końca mu ufając. – Zazwyczaj gdy ktoś ciągnie cię do piwnicy, to już z niej nie wychodzisz, a jeśli wychodzisz to wynoszą twoje zwłoki.
– Zabawne, Grimm. – skwitował wilkołak, zakładając ręce na piersi. – Tam jest motyw. Niech Scott podąża za zmysłami i to odnajdzie.
– No, Scotty, powodzenia.
Hybryda poklepała go po plecach. Razem z Derekiem została na górze, by spokojnie sobie patrzeć jak McCall poradzi sobie z tym wyzwaniem.
– Co tu się stało? – wyszeptał Scott, kiedy był już w samym środku zimnej i nieprzyjemnej piwnicy. Coś sprawiało, że czuł się tu bardzo niekomfortowo. Są takie miejsca, w których po prostu nie czujemy się dobrze, niosą za sobą jakoś straszną historię przesiąkniętą cierpieniem innego człowieka.
– Coś, co pozostawiło wrażenie.
Chłopak nie do końca rozumiał jego słowa. Nie chciał jednak tak szybko się poddać. Przechodził obok kolejnych przedmiotów, a każdy był coraz dziwniejszy. Kilka pamiątek, artykułów domowych, dawno zapomniane zabawki i wypchane figurki zwierząt. Aż w końcu coś przykuło jego uwagę.
Ogromny metalowy przedmiot. Coś było z nim nie tak. Wydawało mu się, jakby ktoś chciał się z niego wydostać, gdzie niegdzie widoczne były ślady pazurów, jakby ktoś drapał paznokciami, szukał jakiejkolwiek opcji wycieczki.
– Otwórz to.
Scott podskoczył, kiedy niespodziewanie pojawił się za nim Derek, świecąc latarką na ów przedmiot. McCall szybkim, zwinnym ruchem pozbył się kłódki. To co znalazł w środku, to kolejne zadrapania, w innych miejscach kilka plamek krwi.
Ktoś był tu przetrzymywany więcej, niż tylko raz.
– Wybacz, dopiero co wypuścili nas z kozy.
Stiles naprawdę cieszył się wolnością, ale sprawy nie układały się najlepiej. Właściwie zaczynał tęsknić za tymi czasami, kiedy jego jedynym problemem było obmyślanie wieloletniego planu odnośnie zdobycia Lydii Martin.  Kayle natomiast miała zupełnie inne myśli a wszystkie były związane z tym, jak zemścić się za to, że przez wybryki reszty Hybryd, to ona musiała siedzieć w cholernej kozie. KOZIE. Ona, tysiącletnia Hybryda ze stażem setki trupów na swoim kącie. Co ojciec powie jak to usłyszy?
– Stiles… – Kayle machnęła mu ręką przed oczami, ale ten był zbyt zajęty rozmową telefoniczną z Allison. Jak się okazało, Gerard i ojciec wypytywali ją o mnóstwo interesujących rzeczy.  Wypytywali ją o Lydię jak została ugryziona przez Petera. Później wysłali jakiegoś faceta.
– Kogo? – Stilinski kompletnie zignorował Mikaelson. Dalej kontynuował rozmowę, skupiając swoją całą uwagę na dziewczynie swojego najlepszego kumpla. Głos w słuchawce odezwał się po chwili:
– Był ubrany jak zastępca szeryfa.
Stiles zaklął cicho i ścisnął mocniej telefon komórkowy. Kayle stanęła naprzeciwko niego i splotła ręce na piersi, grzecznie czekając, aż chłopak zauważy, że chce mu coś powiedzieć.
– Cholera, wysyłają go na komisariat do Isaaca.
Kayle nachyliła się nieco, aby usłyszeć co też do powiedzenia miała panna Argent. Niestety Mikaelson nie miała tak dobrego słuchu jak jej siostra, i musiała polegać na swoich innych zmysłach.
– Miał także jakieś pudełko, na którym było coś wyryte.
– Co takiego?
– Zaraz… to było w jakiejś książce… zaraz wyślę ci zdjęcie.
Po chwili telefon chłopaka zawibrował. Kayle stanęła obok i podparła się o ramię chłopaka.
– Tojad. – wyszeptała i podniosła głowę, chcąc zobaczyć reakcję nastolatka.
– Co to oznacza?
–…. że go zabiją.
Stilinski rozłączył się i już biegiem chciał kierować się do swojego samochodu, kiedy w końcu zatrzymała go Kayle:
– Od jakiś dziesięciu minut próbuję ci powiedzieć, żebyś na mnie poczekał, bo zostawiłam w klasie torebkę. – mruknęła, opierając się o jeepa. Stiles zmarszczył czoło i zdezorientowany spojrzał na Hybrydę. –Poczekaj na mnie chwilę i razem pojedziemy na komisariat.
– Tak, tak… – wyszeptał, zamyślony. Prawda była taka, że nie zrozumiał nic z tego, co powiedziała mu Mikaelson, myślami był w zupełnie innym miejscu, więc gdy tylko Kayle zniknęła z jego pola widzenia, odpalił silnik i tyle go więcej widziała.
Kayle Mikaelson podążała opuszczonymi korytarzami Beacon Hills High School. Tego dnia była wściekła na wszystko: na swoją rodzinę, na Hybrydy, na to, że nie miała chwili spokoju a jak się okazało po wyjściu ze szkoły, Stiles postanowił zostawić ją samą w tym cholernym miejscu. Można więc się tylko domyślić jak bardzo była wściekła i pragnęła go w najbliższym czasie udusić.
Jedyne co mogła zrobić, to wyjąć telefon i błagać, by ktoś z przytułku dla supernaturalnych istot zabrał ją z tego cholernego piekła. Lista kontaktów była dosyć długa, ale o dziwo wybór nie padł ani na żadną Hybrydę ani na nikogo z rodu Mikaelson.
Kto miał okazać się jej wybawcą?
Oczywiście, Matt Donovan.
W duchu dziękowała za to, że taka istotka jak ten chłopak ma rację bytu. Bo co by bez niego zrobiła? Matty niebieskie oczka przywracał jej wiarę w ludzkość. Obiecał, że tylko się przebierze i już po nią przyjedzie. Co jej pozostało zrobić? Usiąść na krawężniku i czekać.
Oh, jak żałośnie musiała wtedy wyglądać?
Była gotowa przesiedzieć tak swój cały czas oczekiwania, ale wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Co dokładniej? Usłyszała dźwięk pozytywki. Nie do końca była pewna, czy naprawdę taki odgłos dobiegał ze szkoły, czy też jej wyobraźnia płatała figle.
– Tu cię mam… – wyszeptała. Może jednak historie Silasa były prawdziwe? W końcu słyszała dokładnie to, o czym opowiadał.
Popchnęła metalowe drzwi. Ze szkoły bił niesamowity chłód. Pozostało w niej zaledwie kilku woźnych, którzy sprzątali najniższe poziomy budynku. Hybryda zmarszczyła czoło. Nie miała ani broni ani wsparcia ze strony reszty Hybryd. Nie lubiła takich sytuacji. Chęć poznania prawdy była jednak silniejsza.
Weszła do jednej z klas. To, co ciągnęło ją w tamtym kierunku to zapach świeżej krwi. I wcale się nie myliła. W rogu pomieszczenia do ściany przybity był starszy mężczyzna. Znalazła się przy nim w wampirzej prędkości.  Na klatce piersiowej wypalony miał dziwny znak, którego jeszcze wcześniej nigdzie nie widziała. Dla pewności wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie. Silas mógłby wiedzieć na ten temat coś więcej. Odkręciła się, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce, ale w tej samej chwili nad jej ciałem zapanował mrok. Beznamiętnie opadła na ziemię.
Odgłos pozytywki rozbrzmiał jeszcze głośniej.
A ona sama poddała się długiej agonii.

– To dlatego się zgodził?
Scott zadawał coraz więcej pytań, ale w tym przypadku Deliah bardzo chętnie słuchała odpowiedzi Dereka, sama była bardzo ciekawa tego, dlaczego kochany i słodki Isaac zgodził się zostać latającą małpą Dereka.
 – Każdy pragnie władzy. – stwierdził Hale, wypuszczając zebrane powietrze. Poprawił swoją skórzaną kurtkę i przyjął poprzednią pozę.
– Jeśli ci pomożemy, to przestaniesz. –McCall zaczął negocjować, co w jakimś stopniu zaimponowało Grimm. Chłopak naprawdę troszczył się o innych i miał jak najlepsze intencje. – Nie możesz przemieniać wszystkich w wilkołaki.
– Mogę, skoro są chętni.
– Powiedziałeś mu o Argentach? O polowaniach? – wilczek nie dawał za wygraną. Nie potrafił zrozumieć dlaczego ktoś od tak mógł pójść za Halem. Czy wszyscy nagle zapomnieli o tym wątku, w którym jasne było, że jego wujek jest psychopatycznym dupkiem a teraz sam Derek się w niego zamienia?
– Tak, i nadal tego chciał.
– Czyli jest idiotą. – skwitowała Grimm, opierając się o ścianę.
– Nie większym niż Scott, skoro umawia się z córką Argentów. – prychnął Hale, nachylając się w stronę zdziwionego Scotta. – Dokładnie tak. Znam twój mały sekret. A skoro ja o tym wiem, to oni też się wkrótce dowiedzą. Widziałeś, co stało się z omegą. Pokażę ci, jak wykorzystywać wszystkie zmysły. Nauczysz się kontroli. Nawet podczas pełni.
– Wiesz co, Hale, jesteś takim jednym cholernym wrzodem na dupie. – zaczęła Deliah, odsuwając go od chłopaka. Przyłożyła do jego klatki piersiowej palec i zaczęła powoli iść przed siebie, popychając go do ściany naprzeciwko. – Szepczesz mu do uszka te miłe słówka jak taki wąż w raju. Ale widzisz, ten mały wilczek jest z nami.
Derek zignorował słowa Hybrydy. Nadal nakręcał Scotta w taki sposób, aby ten dołączył do jego paczki:
– Dobrze wiesz, że stracisz ją tak i tak. Od ciebie zależy tylko to, czy przez ciebie umrze, czy puścisz ją wolno i być może sam przeżyjesz. – podsumował i skierował się w stronę wyjścia.
– Zaczekaj. –krzyknął Scott, kiedy Derek był już przy schodach. – Nie jestem częścią twojego stada, ale chcę, żeby on był wolny… dla Faith. Mam wrażenie, że ja również za niego odpowiadam…
– Bo jest jednym z nas?
– Bo jest niewinny.
Kiedy Stiles próbował dodzwonić się do Hybryd, aby streścić im to, czego dotychczas się dowiedział, padło na to, że dziwnym trafem telefon Hayley odebrał nie kto inny jak sam potężny Silas.
Jak to się skończyło?
W skrócie: nikt się tego nie spodziewał. Warto zacząć od tego, że wszystko wydarzyło się tylko i wyłącznie dlatego, że Silas najprościej w świecie się nudził. A kiedy supernaturalna istota się nudzi, nie może wyjść z tego nic dobrego.
Tak też zamienił Shiro w jego ludzką postać (niestety nikogo innego w tym przypadku nie mógł prosić o pomoc, to była jego tajna misja) i oboje powoli spacerowali jedną z uliczek miasteczka Beacon Hills. Tam też napotkali się na pannę Argent, która zdążyła już zająć się Łowcą kierującym się w stronę komisariatu. W sumie skończyło się na kilku strzałach w oponach i jednej w nodze, ale to wystarczyło, by odpowiednio go zatrzymać.
– Niesamowite, że taka piękna dama posiada taki kunszt… – zaczął Silas, uśmiechając się w czarujący sposób. Allison przekręciła teatralnie oczami. Doskonale znała opinię Hybryd o tym mężczyźnie. To, czego nie wiedziała to fakt, że towarzyszem Silasa jest ukochany kot Kayle: Shiro.
– Ach, gdzie moje maniery, jeszcze się przecież nie znamy…  – Shiro w swojej ludzkiej postaci chwycił dłoń nastolatki aby ją ucałować. – Jestem Lorenzo, dla przyjaciół Enzo. A ty jesteś… Allison Argent, wiele o tobie słyszałem.
Argent wyglądała na zmieszaną. Co w sumie jej się dziwić, dwóch przystojnych facetów stoi i mówi jej, że jest fajna. Co prawda wiedziała już co nieco, kim są. Faith opisała Silasa jako: "tego, co sprawia, że puls skacze ci do 250, i idziesz za nim w ogień albo jedziesz autostopem na weekend do Paryża, chociaż głos rozsądku mówi ci, że masz się od niego trzymać z daleka. Traktuje cię tak, jak nikt wcześniej – jego spojrzenia sprawiają, że czujesz się królową świata, ale ma ten swój minus – jeżeli będzie ci powtarzał, że jestem najwspanialszą kobietą na świecie, najpewniej mówi to samo kilku innym kobietom naraz".
Pomimo to, Allison uśmiechnęła się lekko, zadowolona, że nie pałęta się sama po mieście w środku nocy. W mieście, w którym, tak notabene, dzieją się ostatnio rzeczy nie z tego świata.
– Powinnam już wracać do domu, miałam tylko załatwić tą jedną sprawę – Allison odgarnęła kosmyk włosów za ucho i przerzuciła łuk przez ramię. Silas i Enzo spojrzeli po sobie znacząco.
– Nie pozwolimy, aby tak piękna dziewczyna chodziła po tym mieście sama. Do tego podczas pełni. Różne rzeczy mogą się wydarzyć – odpowiedział Podróżnik, puszczając jej oczko. Enzo ukłonił się nisko i dodał:
– Nalegamy, abyś pozwoliła nam odprowadzić się pod sam podjazd.
…no co ona miała im odpowiedzieć?

– Scotty, wcale nie musisz tego robić – zaczęła Deliah, kucając naprzeciwko nastolatka, który z trudem łapał oddech. – Mogę nauczyć cię kontroli.
Scott zacisnął szczękę i z zrezygnowaniem spojrzał na swoją dziewczynę, stojącą zaraz za panną Grimm. Allison dotarła do nich od razu po tym, jak pozbyła się Silasa i tajemniczego „Enzo”.
– Nie teraz – wysyczał, opuszczając głowę. – Nie, kiedy jest tu Allison, to zbyt niebezpieczne.
Hybryda westchnęła i przekręciła teatralnie oczami. Miłość od zawsze gubiła ludzi, ale w tym przypadku było coś jeszcze. Coś, przez co na twarz Deliah wkradał się niezauważalny uśmiech. Scott McCall: chłopak o złotym sercu. To taki rodzaj człowieka, który rozpłakałby się zabijając muchę. A Bree-Grimm była zdolna uwierzyć, że takich istot nie ma na świecie od dawna.
Allison ukucnęła obok Deliah i rzuciła przed siebie czarną torbę. Powoli rozsunęła suwak i zaczęła wyciągać łańcuch. Scott nadal tkwił w tym samym miejscu, dysząc ciężko. Nie był jeszcze wystarczająco silny, aby kontrolować to, co działo się w jego organizmie. Nie mógł jeszcze w pełni ufać swoim instynktom.
– Jesteś pewien, że musimy to robić? – wyszeptała panna Argent, z niepokojem obserwując swojego chłopaka. Odkąd dowiedziała się, że jest wilkołakiem, a nowe uczennice to Hybrydy, jej życie zupełnie się zmieniło. Nie zapominając o części, w której to ona staje się łowczynią supernaturalnych istot. W skrócie: wszystko było przeciwko niej. Ale co mogła zrobić, kiedy naprawdę go kochała? Musiała zacisnąć pięści i walczyć o swoje szczęście. To wydawało się najlepszym wyjściem.
Scott podniósł głowę a jego oczy przez moment zaświeciły na żółto. Deliah odruchowo przyłożyła dłoń do Allison, gotowa obronić ją własnym ciałem. McCall jednak nie miał ochoty zabijać, wystarczyło kilka sekund, by jego twarz nabrała z powrotem normalnego wyrazu.
– Tak.
Deliah rozejrzała się po pomieszczeniu. Z trudem przyszło jej to przyznać, ale tajemniczy metalowy obiekt w tym wypadku okazał się ich wybawieniem.  To w nim młody wilczek mógł spokojnie przesiedzieć noc i nikogo nie skrzywdzić.
– Myślę, że mam pewien plan – wymamrotała Grimm, intensywnie wpatrując się w sylwetkę chłopaka. Mieli coraz miej czasu. A każda sekunda decydowała o tym, czy każdy pozostanie przy życiu.
„… urwę tym jełopom łby”
To była pierwsza myśl, jaka przyszła Hayley do głowy, kiedy zorientowała się, że ktoś grzebał przy jej telefonie. A w słowie „ktoś” ukrywała się sama osoba Silasa i cholernego kocura Kayle: Shiro.
Nie bez powodu poprosiła też Faith, żeby została w domu i czekała na ich powrót. Tylko Maiden mogła dać im nauczkę, na jaką zasługiwali. Z resztą Moontrimmer obawiała się też, że dłuższy kontakt Faith z panem ciasteczkiem mógłby się okazać śmiertelny dla którejś z stron.
Tak.
To Derek był pierwszą osobą, z którą skontaktowała się Hayley. Kto inny zapuściłby się na komisariat jak nie on? A skoro chodziło o posterunek policji, to wiadome było, że nie zabraknie też tam Stilinskiego. Nie minęło pięć minut a Hayley parkowała już z piskiem opon zaraz za jeepem Stilesa.
– No dobra, oszołomy, mam nadzieję, że macie jakiś dobry plan – zagadała Moontrimmer, nachylając się przy szybie od strony kierowcy. Stiles podskoczył na miejscu i z zdziwieniem spojrzał na Hybrydę, której wyraz twarzy pozostawał niezmienny.
– Derek użyje swojego uroku osobistego – wymamrotał Stilinski, dla którego cały ten plan nie był w najmniejszej mierze dopracowany.  – Klucze do cel są w skrytce chronionej hasłem w gabinecie ojca. Trzeba przejść obok recepcji. A jak widzisz przez okno, w recepcji stoi oto ta miła pani, a Derek ma cudowny plan rozproszenia jej poprzez rozmowę.
– Masz zamiar użyć swojego uroku osobistego? – zapytała dla pewności Hayley, kierując swoją wypowiedzieć w stronę Dereka. Mężczyzna wzruszył ramionami. – Brzmi ciekawie. Chcę to zobaczyć.
Fakt, że Scott był już zamknięty w metalowym pudle powinno pocieszać zarówno Deliah jak i Allison. Jednak Grimm i panna Argent snuły się po domu Isaaca, tak naprawdę nie robiąc niczego. Deliah od dwudziestu minut próbowała wyjaśnić nastolatce, że chłopakowi nic nie będzie i po pełni będzie jak nowy. Na co zdały się jej słowa? Na nic.
Argent z ledwością oddychała, opierając się o kuchenny blat.  Deliah poklepała ją po plecach i od niechcenia mruknęła coś w stylu „wszystko będzie dobrze”.
Nadal była wściekła na Dereka, że tak po prostu ich zostawił. Chcąc nie chcąc, jednak z nim bawiła się najlepiej. Zawsze miała do kogo zwrócić swoją kąśliwą uwagę. A tak to, co? Skończyła pocieszając nastoletnią łowczynię, bo jej chłopak siedzi w zamknięciu, żeby nie rozerwać jej na strzępy.
– D… Deliah, możesz? – wydukała Allison, pokazując Hybrydzie migoczącą latarkę. Kobieta kiwnęła głową i złapała za owy przedmiot. Teraz priorytetem było odnalezienie nowego źródła światła. Po chwili zniknęła już z kuchni, zostawiając nastolatkę na pastwę losu.
Allison Argent od pięciu minut starała się opanować szybkie bicie serca. Wszystko zmieniło się z chwilą, kiedy zorientowała się, że spokojny, ciężki oddech wcale nie należy do niej.
Zakryła usta, nasłuchując. Z przerażeniem odkręciła się w prawą stronę. Zielone ślepia nie opuszczały jej na krok. Po chwili jakby rozpłynęły się w powietrzu, by pojawić się jeszcze bliżej.
Po całym domu rozbrzmiał przeraźliwy krzyk.
Scott gwałtownie podniósł się, uderzając lekko w zamknięcie. Allison była w niebezpieczeństwie, a on nie mógł jej pomóc. Czy Deliah miała na tyle szlachetne serce, by ocalić czyjeś życie? Teraz mógł liczyć tylko na jej dobroduszność.
Coś jednak nie dawało mu spokoju. Pierwszy raz postanowił zaufać swoim instynktom a one podpowiadały mu, że musi się stąd uwolnić. Chłopak z całej siły zaczął uderzać w metalowe ściany. Im więcej ciosów zadawał, tym bardziej pudło robiło się niestabilne.
Ostatnie uderzenie i zamrażarka rozpadła się na małe kawałeczki.
Wilkołak wydostał się na główny korytarz. Deliah wisiała na wysokości, przybita do ściany masywnym, ostrym narzędziem. Mimo to nadal dukała po łacinie słowa jakiegoś zaklęcia. Nagle zamilkła a coś w kuchni opadło na ziemię z impetem.
– Allison!
McCall zaraz zjawił się przy nastolatce, upewniając się, że wszystko z nią w porządku. Zielone ślepia pojawiły się ponownie, zaraz przy twarzy chłopaka. Odgłos pozytywki otumanił ich przez krótką chwilę, a kiedy świadomość wróciła, potwora już nie było.
– Co to do cholery było? – wyszeptała Allison, z niepokojem spoglądając na Scotta. Chłopak pokręcił głową.
– Nie wiem.
– Nie, nic mi nie jest! – z korytarza dobiegł głos Deliah, która zdążyła już samodzielnie wyrwać sobie ostre narzędzie prosto z brzucha. – To tylko małe zadrapanie, serio.
– Przepraszam – w końcu na pomoc ruszył Scott, pomagając Hybrydzie usiąść.
– Jak nic ten cholerny skurczybyk zapłaci mi za to – wydukała, przykładając dłoń do miejsca, z którego obficie leciała krew. – To była moja ulubiona koszulka.
– Nie podziękowałem ci, a powinienem – zaczął niepewnie Scott. Jednak mylił się co do Deliah i nagle zrobiło mu się z tego powodu strasznie głupio. – Uratowałaś Allison. To wiele dla mnie znaczy.
– Powiedzmy, że będziemy kwita, kiedy głowa tego cholerstwa zawiśnie nad moim kominkiem.
Hayley musiała przyznać, że Derek wyglądał przeuroczo, kiedy się uśmiechał. I pewnie mogłaby tak myśleć całą wieczność, gdyby nie przeszkodził jej w tym Stiles, denerwująco pstrykając jej palcami przed oczami. Szczerze zaczynała dzieciaka nienawidzić. Zabierał jej całą przyjemność życia, a i tak ostatniego czasu miała tego niewiele.
– Musimy się przekraść na drugą stronę… – wyszeptał syn szeryfa, wyglądając co chwilę przez drzwi, by upewnić się, że Derek odpowiednio zajął policjantkę. Moontrimmer przekręciła teatralnie oczami i złapała chłopaka za głowę.
– Co ty robisz?
– Nie chcę ci złamać karku, za duży odrzut – mruknęła, po czym oboje z wampirzą prędkością znaleźli się na korytarzu wiodącym do celi. Stiles długo pozostał w szoku. Przez chwilę stał w jednym miejscu, powstrzymując się, aby jego obiad nie wylądował na podłodze.
– Spokojnie, to normalne, każdy tak ma – uspokoiła go, klepiąc lekko po plecach. Stilinski wziął głęboki wdech i uśmiechnął się głupkowato.
– Musimy robić to częściej!
Hayley zignorowała jego słowa. Zacisnęła usta w cienką linię i schowała kosmyk włosów za ucho.
– Plan jest taki, ty idź do gabinetu ojca i znajdź kluczyk, a ja zobaczę czy Isaac grzecznie siedzi w swojej celi i nie sprawia większych problemów.
Stiles kiwnął głową, zadowolony z siebie, po czym ruszył korytarzem w przeciwną stronę, niż Hayley. Hybryda pokręciła głową z rozbawieniem, nie wierząc, że ten mały człowieczek serio pała do nich wszystkich taką sympatią.
Zaczęła się rozglądać za celami, ale nigdzie takowych nie mogła znaleźć. Słuch też się na wiele nie przydał, bo słyszała tylko Dereka flirtującego z panią policjant, oraz Stilesa nucącego pod nosem: "500 miles" autorstwa The Proclaimers. Nigdzie nie mogła wyczaić Isaaca. Już miała rzucać zaklęcie lokalizujące, bo chyba zgubiła się w korytarzach, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że jej kanarek umilkł.
A potem usłyszała tylko wypowiedziane słowo: "…cholera!".
I już wiedziała, że pan Łowca wysłany przez Argentów zdążył się pojawić na komisariacie. Zawróciła, podążając za dźwiękami szamotaniny i nie mogła uwierzyć, że Derek nie reaguje. W końcu wpadła na korytarz, w końcu którego dostrzegła nogi Stilesa znikające w ostatnim pomieszczeniu. To musiało być tam. Tam musiał być Isaac.
Hayley nie czekała dłużej. Warknęła pod nosem: "HALE, RUSZ DUPĘ!", po czym ruszyła na ratunek panu bezbronnemu człowiekowi. Zatrzymała się w drzwiach. Stiles leżał na podłodze, a za równo on, jak i ranny w nogę Łowca wpatrywali się w zniszczoną, pustą celę. Moontrimmer dość szybko połączyła fakty.
Upadła na kolana zaraz obok Stilesa i pociągnęła go mocno w róg pokoju dokładnie wtedy, kiedy Isaac wyskoczył z ukrycia. Rzucił się na Łowcę z pewnym zamiarem mordu, a Hayley wyciągnęła rękę w jego kierunku. Żarówka kołysząca się nad ich głowami na cienkim drucie wybuchła, oślepiając wszystkich w pomieszczeniu.
Wszystkich, prócz samej Hayley.
Widziała doskonale, jak Derek Hale pojawia się w pokoju, zdeptując ciężkim butem strzykawkę z wyciągiem z tojadu, którą przyniósł ze sobą posłaniec Argentów. Wilkołak zerknął na Hybrydę, która ramieniem otaczała bezbronnego człowieka, a kiedy zauważył, że Isaac szykuje się do kolejnego ataku, chcąc tym razem dorwać tą dwójkę, zrobił coś, co musiał.
Hayley jeszcze nigdy nie widziała, żeby Deliah coś takiego zrobiła. Nie widziała, jak jej oczy przyjmują aż tak intensywny, czerwony kolor. Ale słyszała podobny ryk; najwyraźniej tak brzmiały Alfy.
Isaac patrzył na Dereka z lękiem i szacunkiem, kiedy kulił się w przeciwnym do Hayley i Stilesa kącie pomieszczenia, zakrywając twarz dłońmi. Zniknęły jego ostre kły i stał się znowu tym chłopakiem, który był na Balu Zimowym z jej najlepszą przyjaciółką.
– …jak to zrobiłeś? – Stiles zwrócił się do Dereka, a ten spojrzał na Hayley, zupełnie tak, jakby chciał jej zaimponować, bo uśmiechnął się flirciarsko i odpowiedział:
– Jestem Alfą.
– No, już, Isaac. Będzie dobrze – mruknęła Hayley, kiedy chłopak wsiadł na tylne siedzenie jej auta. Dziewczyna sama zajęła miejsce kierowcy i otworzyła okno. Derek oparł się o dach samochodu, zaglądając do niej. – Zabiorę go do nas. Deliah się nim zajmie, nie musisz się martwić.
– Jest częścią mojej paczki – zaśmiał się cicho Hale. Hayley wywróciła oczami, zirytowana. Naprawdę nie była w nastroju na te jego gierki.
– No przecież ci go nie ukradniemy, człowieku – odpowiedziała, odpalając silnik. Derek uniósł ręce do góry w geście bezsilności. Odszedł, a jego miejsce zajął Stiles, który splótł ręce na piersi. Moontrimmer uniosła brew, zaskoczona. Jeżeli jeszcze ten zacznie jej dawać wykład, przejedzie go. I nawet nie będzie żałowała.
– …jedź ostrożnie.
I tyle. Nic więcej. Hayley uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, na co Stiles odpowiedział tym samym. Podniosła odrobinę okno, żeby wiatr nie zawiał jej gościa z tyłu, i ruszyła z parkingu w stronę domu, zostawiając komisariat w tyle.
…no, to mają kolejnego lokatora. Faith się ucieszy. Shiro mniej.
Kiedy już wydaje się nam, że wszystko jest jasne. Wszechświat rzuca nam podkręconą piłkę. Musimy improwizować. Odnajdujemy szczęście w nieoczekiwanych miejscach. Zdajemy sobie sprawę z tego, co najważniejsze. Wszechświat jest też zabawny. Czasami ma sposób na to, by umieścić nas w odpowiednim miejscu.




Theme by Luna