piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 4: "Magiczna kula"

Przed Łowcami nie da się uciec; ktoś kiedyś powiedział, że są jak przeznaczenie. Najpewniej powiedział to sam łowca, no ale cóż… my, Hybrydy, zwykłyśmy te pomioty szatana nazywać plagą. Nie dość, że niszczyli kolejne i kolejne supernaturalne istoty, to jeszcze uważali się za panów całego świata. Ludzie patrzyli na nas i widzieli potwory – ale nie wszyscy jesteśmy źli. Nie wszyscy ci, którzy mają kły albo ciemniejsze oczy są źli. Nie wszyscy chcą mordować bez zahamowań.
Niektórzy… tacy, jak my… chcą po prostu przeżyć.
Faith Maiden przemierzała przedmieścia Beacon Hills, poszukując jakiegokolwiek śladu łowców. Chcąc nie chcąc, musiały jednak być pewne tego, że są bezpieczne. Miała już wracać, gdy jej uwagę przykuł czarny samochód, stojący przed garażem jednego z domów. I może gdyby nie ten samochód, to nigdy nie dowiedziałaby się tego, co było jej dane dowiedzieć się w tej chwili. Wolnym krokiem podeszła bliżej budynku, już po chwili żałując swojej decyzji. Na skrzynce przed domem ujrzała metalowy napis, pomalowany na złoto. I nie był to byle jaki napis z nazwiskiem.
– Argent. – wycedziła, zaciskając mocno dłoń. Znała tą rodzinę aż za dobrze, od lat hybrydy miały z nimi na pieńku. Długie stulecia, każdy kolejny potomek Argentów uganiał się za nimi, chcąc ich śmierci. A teraz mieli ich na wyciągnięcie ręki. Faith zmarszczyła czoło, słysząc ultradźwięki wydobywające się z owego domu, które były wręcz nie do wytrzymania. Olśniło ją.
Ultradźwięki nie działały źle na hybrydy. Gorzej znosiły je… wilkołaki! 
Więc możliwe było, że to Argentowie polowali tamtego wieczoru w lesie? Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Jak inaczej mogli uprzykrzać życie supernaturalnym istotom? Przecież nie każdy był potworem, rzucającym się na biedną staruszkę przechodzącą przez ulicę. Prychnęła, odkręcając się na pięcie. Dziewczyny niezbyt ucieszą się tą nowiną. 
– Witam. Mogę jakoś pomóc? – usłyszała głęboki głos mężczyzny. Zaklęła w myślach. Argent, to musiał być z któryś Argentów. A jeśli już wie, że stoi przed nim hybryda, to zawaliła na całej linii.

– Mówię, stał tam naprzeciwko mnie i myślałam, że zaraz pochłonie moją duszę samym patrzeniem. – wzdrygnęła się Faith, wychodząc z domu. Hayley zaśmiała się cicho pod nosem, jakby sprawa łowców była tylko niewielkim problemem. 
– Musimy coś z nimi zrobić, jeśli chcemy zostać tu dłużej. – Kayle przerzuciła plecak przez ramię i zamknęła dom na klucz. Deliah wzruszyła tylko ramionami. Dobrze wiedziała, co trzeba będzie zrobić, co więcej, sprawiało jej to jakiegoś rodzaju przyjemność. 
– Nie możemy po prostu udawać zwykłych nastolatek, nie przejmując się nimi? Nie sądzę, żeby szukali hybryd, skoro sama mówiłaś, że zabrali się za polowanie na wilkołaki. – Hayley przegryzła kawałek czekolady, którą konsumowała niczym batonika. Kayle przewróciła teatralnie oczami, obserwując koszmarne maniery swojej siostry.
– Ej, to był pomysł Matta, żebyśmy zaczęły udawać przysłowiowo normalne – zauważyła Faith, powoli zbliżając się do Chevroleta Corvette Stingray razem z Deliah. Kayle i Hayley zatrzymały się przed żółtym Camaro piątej generacji (Hayley uparła się na ten samochód, bo wyglądał jak Bumblebee z "Transformersów"). – Bóg jeden wie, jak to wszystko się skończy.
– W sumie to od środy, od kiedy wyszłyśmy z baru, zastanawiam się, dlaczego my niby mu zaufałyśmy – dodała Deliah, zajmując miejsce pasażera. Wrzuciła swoją torbę na tylne siedzenie, a Hayley i Faith spojrzały po sobie z drwiącymi uśmieszkami.
– To co? – rzuciła Faith nonszalancko opierając się o swoje auto. – Wyścig do szkoły?
– Tylko nie płacz, kiedy mój Bumblebee skopie ci tyłek – odparła Hayley, wznosząc ręce w górę. Faith zmarszczyła czoło.
– Poważnie, Hayley? Nazwałaś go Bumblebee?
– Zawsze chciałam mieć Transformersa, ok? – Hayley zajęła miejsce kierowcy i odpaliła silnik, który zawarczał przyjaźnie. Po chwili obydwa auta ruszyły z podjazdu, jak szalone pomykając przez las. Pierwszy dzień szkoły, pomyślała Kayle. Trzeba się jakoś pokazać z dobrej strony.
Dwa samochody przejechały przez skrzyżowanie na czerwonym świetle tak szybko, że szeryf, będący właśnie na popołudniowej zmianie, oblał się sosem z kebaba. Zaklął pod nosem, myśląc, ile wypadków spowodują te wariaty drogowe.
– Ej, Parrish – odezwał się szeryf do krótkofalówki. – Słuchaj, właśnie przede mną przeleciały dwie komety.
– Serio? – zaśmiał się zastępca wesoło. – Opisuj, szefie.
– A co ja mam ci tu opisywać? – szeryf zamrugał kilka razy, próbując przypomnieć sobie cokolwiek. – Czarna i żółta smuga, ot co! Nie, wiesz co, zapomnij – mężczyzna machnął ręką wymijająco, zapominając kompletnie o tym, że zastępca go nie widzi. – Z takimi silnikami w naszych autach i tak ich nie złapiemy.
Czarny Chevrolet jako pierwszy zatrzymał się na parkingu przed Beacon Hills High, ale nic nie wskazywało na to, że to jeden z uczniów – szczególnie idealne parkowanie na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Tył auta lekko dotknął innego, srebrnego Porsche, a jego właściciel, Jackson Whittmore, pisnął w przerażeniu jak mała dziewczynka.
– Stary! – krzyknął do kierowcy Chevroleta. – Poobijałeś mi tył! Wiesz, ile będzie mnie to kosztować?
Szybko umilkł.
Z auta wysiadły dwie kobiety – obydwie miały na nosach okulary przeciwsłoneczne, na ramiona zawieszone torby.
Scott McCall odwrócił się na pięcie już wtedy, gdy okropny dźwięk pisku opon dotarł do jego uszu, a przyznać trzeba, że przemiana w jedną z supernaturalnych istot ten zmysł bardzo mu wyostrzyła. Kiedy zobaczył te dwie dziewczyny – widząc je, notabene, pierwszy raz w swoim krótkim i marnym życiu – zerknął przez ramię na swojego przyjaciela, Stilesa, ale ten tylko wzruszył ramionami, będąc w takim samym stanie, jak jego towarzysz.
Ale na tym się nie skończyło.
Przez środek parkingu wlókł się Derek Hale, ledwo utrzymując się na nogach. Był nienaturalnie blady i na pierwszy rzut oka widać, że jest z nim źle. McCall ścisnął pięści tak mocno, że aż posiniały mu knykcie. Nie za bardzo podobała mu się wizja bratania się i pomagania facetowi, którego większa część miasta mogłaby śmiało nazwać seryjnym mordercą.
Przynajmniej wnioskując tylko po jego spojrzeniu i wyglądzie.
Scott ruszył w stronę Dereka, jednak zanim udało mu się pokonać przeszkodę zwaną schodami, Hale tkwił już w żółtym Camaro, które prowadziła jakaś czarnowłosa dziewczyna. Nigdy wcześniej nie widział też jej towarzyszki, która wciągnęła go na tylne siedzenia auta, łapiąc go za skórzaną kurtkę i wręcz wrzucając go do środka.
Te, które przyjechały wcześniej czarnym Chevroletem, patrzyły się przez chwilę na odjeżdżające Camaro, po czym uzgodniły coś szeptem i wsiadły z powrotem do swojego pojazdu, który po chwili z piskiem opon odjechał z parkingu przed szkołą.
Scott i Stiles spojrzeli po sobie, a ich miny wyrażały tylko jedną, prostą myśl.
– Co to do cholery jasnej było? – Stilinski otworzył ze zdziwienia usta i poprawił plecak, prawie zabijając przy tym przechodzącą dziewczynę, bo uderzyłby ją wystającym z torby kijem do gry w lacrosse.
– Najwyraźniej naraził się komuś – mruknął McCall, po czym westchnął ciężko. Stiles uniósł brwi.
–  Że co, czterem kobietom? – chłopak nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. – Poważnie? Scott, no bo wiesz, to były cztery filigranowe laski. I to gorące laski, widziałeś je. Jeżeli takie mają porywać wilkołaki za niedokończone sprawy, to ja mogę też śmiało zostać przemieniony, poważnie.
– Wiesz co, mi nawet nie jest przykro – Scott kompletnie zignorował przyjaciela i ruszył do szkoły, a Stiles otworzył i zamknął buzię jeszcze kilka razy.
– Ej, Scott – zaczął, doganiając kumpla. – Hale'a właśnie porwały cztery, gorące laski. Naprawdę myślisz, że będzie narzekał? Może ty też powinieneś się wplątać w to, co on? – Scott wyminął Stilesa w przejściu, zirytowany. Stilinski zatrzymał się na korytarzu i zaczął wymachiwać rękami, jak to miał w zwyczaju.
– Jestem strasznie zdesperowany, jasne?! – krzyknął jeszcze za znikającym za zakrętem Scott'em. – Jestem zdesperowany…
– Potrąciłam kolejnego człowieka. Potrąciłam wilkołaka. Potrąciłam gorącego wilkołaka na szkolnym parkingu w pierwszy dzień nauki. Bóg wiedział, że to zły pomysł – Hayley nie mogła wyjść z szoku po tym, co zdarzyło się na szkolnym parkingu. Kayle zdzieliła ją z otwartej dłoni w tył głowy, a jej siostra syknęła z bólu. – Za co to?
– Ty się skup na drodze! – wrzasnęła Kayle, odwracając się na chwilę do nieprzytomnego wilkołaka, z którym przecież miały już styczność w tym mieście. Derek Hale, tutejszy wilkołaczek z zamiłowaniem do skórzanych kurtek. – Znam tą kulę. Kula z tojadem, wiesz, kto takiej używa?
– Łowcy – mruknęła niezadowolona Hayley, przyciskając pedał gazu. – Mamy w takim razie wspólnego wroga, panie Hale.
– Argent – wymamrotała sama do siebie Kayle. Szturchnęła Dereka w ramię, w które został postrzelony, a on zawył z bólu. – Słuchaj! Hale, czy postrzelił cię ktoś z rodziny o nazwisku Argent? Hale! Nie śpij! W grobie się wyśpisz! Gadaj, zapytałam o coś!
– Przyjechał ktoś nowy – sapnął Derek. Kayle zmarszczyła czoło, ocierając rękawem jego spocone czoło. – Jakaś kobieta, blondynka.
– Zawsze to jakiś konkret – Kayle odwróciła się do siostry. – Strasznie cierpi. Niech utnie sobie solidną drzemkę.
Hayley zerknęła na mężczyznę w lusterku. Przez chwilę obserwowała go uważnie, jakby chciała wybadać, jak bardzo tojad zdążył już zatruć jego ciało, aż w końcu machnęła delikatnie palcem, nawet nie odrywając dłoni od kierownicy. Derek zapadł w głęboki sen.
– Nie powinnyście pozwalać mi prowadzić – pokręciła głową Hayley ze zmartwieniem. Kayle uśmiechnęła się delikatnie.
– Jak jesteś zdenerwowana, to zabijasz ludzi i króliki na poboczach – wzruszyła ramionami Mikaelson. – Ale wiesz, co? Spójrz. Jak dzieje się coś poważnego, to zawsze jesteś lepsza w prowadzeniu auta ode mnie.
Dwa samochody zatrzymały się przed domem w lesie. Deliah wysiadła z Chevroleta pierwsza – ba, ona z niego wyskoczyła – po części wściekła. Nic im nie wychodziło ostatnimi czasy. Faith trzasnęła drzwiami, a Hayley i Kayle już wynosiły z Camaro Dereka, który był od połowy drogi nieprzytomny.
– Trzasnęła kolejnego? – zapytała zirytowana Deliah, ale potem dopiero coś ją uderzyło. – Chwilunia, to nie ten od czarnego Camaro? Derek Hale?
– No – potwierdziła skinieniem głowy Faith. – To ten. Dlatego mówiłam ci, że trzeba jechać.
– O cholera, trzasnęłaś wilkołaka?
– To przeznaczenie! – krzyknęła zirytowana Hayley, grożąc przyjaciółce pięścią. – Zamknij się, Grayson, idę ratować życia, bo jak się domyślam, wcale mi w tym nie pomożesz!
– A żebyś w cholerę wiedziała, że ci nie pomogę! – wrzasnęła Deliah za Hayley, która już dawno zniknęła za drzwiami domu, ale słyszała ją doskonale. – Facet jest kompletnym jełopem! Dał się postrzelić byle jakiemu Łowcy!
– Tak, byle jakiemu – mruknęła do siebie Moontrimmer. – Dla twojej informacji, to była jedna z rodu Argent. Kojarzysz ludzi? Wymordowałaś jedną z ich latorośli. Wyrżnęłaś drani w pień, wbijając im krzyże w serca, a oni i tak przeżyli, a, no zobacz… ciekawe, co nie? Ludzie, którzy zabili ci męża, są w tym pieprzonym mieście i wiesz, co? Właśnie postrzelili Bogu ducha winnego wilka. Mamy wspólnych wrogów. Pogódź się z tym, daj mu szansę, może się zaprzyjaźnicie. – zakończyła już bardziej przyjaźnie, a Deliah rzuciła jej wymuszony uśmiech.
– Zadzwońcie do Matta i powiedzcie mu, żeby miał oczy szeroko otwarte i rozglądał się za świeżym mięsem, które wygląda jak blondynka i ma na nazwisko Argent – rozkazała Kayle, a Faith kiwnęła głową. Po chwili już wybierała numer do ich nowego przyjaciela.
– Dasz radę mu pomóc? – Kayle nachyliła się nad Hayley, która wyjmowała z kuchennych szafek bandaże.
– Ej – Hayley zatrzymała się na chwilę, unosząc w górę butelkę z alkoholem do odkażania rany. – Facet jest, jak zgaduję, niedoszłą Alfą paczki. Ma taki kaloryfer, jakby siedział na siłowni dwadzieścia cztery godziny na dobę… nie wiem, jak wy, babki, ale ja chętnie opatrzę mu wszystkie rany, oby tylko to się wiązało ze zdejmowaniem mu koszulki.
Derek Hale nienawidził Łowców. Nienawidził ich, od kiedy pamiętał. Zaczęło się od tego, że Kate Argent podpaliła mu dom z rodziną w środku. I oczywiście, jak to musiało się stać, jego rodzice nie przeżyli. Dlatego nienawidził Łowców i teraz był już tego na sto procent pewien. A rodzina Argent nagrabiła sobie u niego tak bardzo, że Hale był praktycznie gotów wykupywać dla nich miejsca na cmentarzu.
Nie pamiętał wiele. Przez umysł przemykały mu jakieś błahe obrazy – wnętrze samochodu obite czarną skórą, żółte auto, do którego został wrzucony siłą przez jakąś filigranową blondynkę… dobrze oświetlony pokój… czarny kot siedzący nad jego głową… kula…
Kulka z tojadem! Oj, śmierć jest blisko… chyba, że…
Derek otworzył oczy i pierwszą rzeczą, jaką pojął, było to, że leży na kanapie przykryty ciepłym kocem w jakimś przestrzennym pokoju. Spojrzał w prawo i spostrzegł przeszkloną ścianę prowadzącą na taras, a dalej… las. Nagle poczuł się dziwnie bezpiecznie.
Usłyszał zbliżające się do niego stukanie obcasów, ale przed dotarciem ich właścicielki na miejsce, nad głową Dereka pojawił się ten czarny kot, a Hale jęknął cicho:
– Wydawało mi się, że ten kot gada…
– No co ty, jełopie – ten kot gada. Ten kot przemówił. W takiej chwili można powiedzieć tylko jedno.
– Co do…
– Długa historia – westchnęła blondynka, siadając obok niego z miską z jakąś dziwną cieczą i okładem w rękach. Znał tą dziewczynę. To ona go porwała. Ona i jej czarnowłosa znajoma.
– Ale – Derek wskazał na zwierzę, które teraz doprowadzało do porządku swoje pazurki szklanym pilniczkiem. – Ale kot… on… koty nie gadają… a on gada…
– Gada, narzeka, pełny serwis – mruknęła blondynka przewracając oczami. Czy ona właśnie nawiązała tym tekstem do "Shreka"? – Jestem Kayle, a ten sarkastyczny kocur bez manier to Shiro. Nie przejmuj się nim, przywykniesz. Co do rany, kula weszła dość głęboko, ale moja siostra już się tym zajęła.
Kayle delikatnie zdjęła opatrunek z lewego przedramienia mężczyzny i odstawiła miskę, wrzucając do niej okład. Wstała, pomagając i jemu podnieść się z kanapy. Poprowadziła go do jasnej kuchni, w której siedziały trzy kolejne kobiety. Trzy ciemnowłose ślicznotki, które najpewniej uratowały mu życie. Jaki miały w tym interes, jaki cel? Kim były? Skąd wiedziały? I, najważniejsze pytanie, CZYM były?
– Moja siostra, Hayley – Kayle wskazała na słodką brunetkę, która pomachała do niego przyjaźnie znad miski z płatkami i mlekiem. Derek uśmiechnął się do niej delikatnie, ale ona już dawno odwróciła wzrok. – To jest Faith, a to Deliah – dwie pozostałe zrobiły to samo, co Hayley. Deliah siedziała przy wysepce kuchennej obok Hayley, a Faith popijała kawę, obserwując las przez przeszkloną ścianę.
– Dlaczego on nie ma koszulki? – zapytała Faith, marszcząc czoło. Derek pojął, że ma rację. Musiały pewnie zabrać mu ubrania, kiedy spał, aby oczyścić ranę po postrzale. Zignorował ten fakt, ale to wcale nie oznaczało, że Faith nie zlustrowała wzrokiem całej jego sylwetki. Kayle wzruszyła ramionami.
– E tam, nie potrzebuje jej – odparła. – Swoją drogą, niezły tatuaż.
– Co? – Derek nie do końca jeszcze pojmował to, co się działo; nadal próbował pozbierać myśli. Skoro go nie zabiły jak dotąd, to najpewniej nie miały tego w planach. Czyli były po jego stronie. Przynajmniej na razie.
– Oj, no wiesz – odezwała się beztrosko Hayley. – Potrójna spirala. Miałam do czynienia z alchemią i druidami. Chociaż szczerze to dobrego druida teraz ze świecą szukać.
– To ma wiele znaczeń – Derek machnął ręką wymijająco, siadając obok Hayley przy wysepce. Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem typu: "no co ty nie powiesz, panie ładny".
– Wiem – odpowiedziała. – W zależności od sposobu odczytania, może oznaczać różne rzeczy. Na przykład… przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Matka, ojciec, dziecko. Ale ty jesteś wilkołakiem – Derek uniósł brwi, zaskoczony tym, że od razu przeszła do rzeczy. – Stawiałabym na fazy księżyca albo statusy w paczce.
– Alfa, Beta, Omega – dorzuciła Deliah beznamiętnie.
– O – Hayley kiwnęła głową. – No właśnie.
Do pomieszczenia wtargnął Shiro, mrucząc coś pod nosem.
– Kolejny wilkołak w domu, tylko tego mi tu jeszcze brakowało… – mamrotał zirytowany. Deliah warknęła na niego, wściekła, a Derek zmarszczył czoło.
– Jak to, kolejny? – zapytał zaciekawiony.
– Deliah, tutaj, drogi kolego Hale – zaczęła Faith wesoło. – Jest słodką Alfą.
Derek podskoczył na swoim miejscu, przerywając kontakt wzrokowy ze słodką Hayley, która właśnie wepchała do ust kolejną łyżkę jedzenia. Alfa? Chwilunia. Musiały się pojawić w mieście stosunkowo niedawno, bo nigdy wcześniej ich nie widział. Co za tym idzie, możliwe było, że to Deliah była tą Alfą, która ugryzła i przemieniła Scotta McCall. Mogła być tą Alfą, której szukał.
– Uciekły mi wasze nazwiska – rzucił Derek pospiesznie. Jeżeli to Deliah była poszukiwaną Alfą, musiał rozważyć wszelkie za i przeciw.
– Hayley Moontrimmer.
– Faith Maiden.
– Deliah Bree-Grimm. Lub Grayson. Jak wolisz.
– Kayle Mikaelson.
Coś wpadło mu do głowy i sprawiło, że na chwilę kompletnie zapomniał o aferze z Alfą. Mikaelson? Klaus? Ten Mikaelson? O, no to świetnie. Jest w domu z córką osławionego hybrydziego sadysty. Cudnie. Lepiej być nie mogło. W większe gówno się nie mógł wpakować.
Derek odetchnął głęboko i przeczesał włosy palcami. Trzy kobiety westchnęły cicho, ale Deliah pozostała obojętna. Hale myślał jeszcze przez chwilę, a w tym czasie Hayley w wampirzym tempie przyniosła mu czystą koszulkę i jego skórzaną kurtkę.
– Skąd macie takie ciuchy? No wiecie, męskie ciuchy? – mężczyzna nadal próbował ugrać kilka minut. Kayle wzruszyła ramionami.
– A jak myślisz? – prychnęła cicho Faith, kończąc swoją kawę i wstawiając kubek do zlewu. – Kupiłyśmy. Nie będziesz paradował po lesie nagi. Tak, jak jakiś koleś ostatnio, uciekając przed Łowcami. Chociaż… zapewne wyświadczyłybyśmy niezłą przysługę niektórym dziewczynom na joggingu. Ale miałyby widoki…
– Znacie chłopaka o nazwisku McCall? – Derek wyrzucił to z siebie, kompletnie się nad tym nie zastanawiając. Wszystkie hybrydy spojrzały po sobie, zaskoczone. Deliah uniosła lekko ręce przed siebie.
– Chłopie – westchnęła ciężko. – Dopiero przyjechałyśmy. Nie mamy pojęcia, kim jest McCall.
– Jesteście pewne?
– A co?
– Powiedzmy, że jakiś czas temu ten idiota pałętał się po lesie w nocy i bliżej nieokreślona Alfa go ugryzła. Resztę historii sobie dopiszcie.
– Cóż, dodajmy do tego rodzinkę Łowców i mamy niezłą bajeczkę – Faith wzruszyła ramionami, wyjmując z szafki pudełko z płatkami. Hayley machnęła lekko ręką, a Maiden sięgnęła jeszcze głębiej i rzuciła przyjaciółce czekoladę z toffi. – Czyli, podsumowując, uważasz, że to nasza Deliah ugryzła biednego chłopaka?
– Nie ma opcji – wcięła się w rozmowę Deliah, uprzedzając odpowiedź Dereka. – Facet, ja nie latam po lesie w nocy, nie gryzę ot tak niewinnych licealistów, którzy, jak znam życie, są kompletnymi jełopami.
– No mniej więcej – mruknął Derek sam do siebie i upił łyka kawy, którą Kayle postawiła przed nim w czarnym kubku.
– On myśli, że Deliah jest wilkołakiem. Reszta to dla niego proste wampiry – odezwała się Faith. Derek zmarszczył czoło, patrząc na nią jak na ducha. Nic dziwnego. W końcu sekundę wcześniej powiedziała im dosłownie to, o czym myślał. – Chłopcze, nie doceniasz nas.
– To czym wy do cholery jesteście?! – Derek powiódł oczami po czterech kobietach, a one tylko uśmiechnęły się drwiąco. A potem odpowiedziały mu razem:
– Hybrydy.
– Wampir i wiedźma – zaczęła dumnie Hayley.
– Wampir i coś, nie możemy dojść, co, ale też coś związanego z magią – dorzuciła swoje dane Faith.
– Wampir i wilkołak – wyjaśniła Kayle. – Jak mój ojciec.
– No i wilkołak i wiedźma – zakończyła obojętnie Deliah.
– Czyli nie zbierasz Paczki? – zadał kolejne pytanie Derek, a Deliah pokręciła głową. – Cholera. Znowu ślepy zaułek.
– Może nie do końca – Hayley pokręciła lekko głową. – Słuchaj. Mamy taką małą prośbę. Powiedz nam, co wiesz o rodzinie Argent. Wiesz, kim jest ta kobieta, która cię postrzeliła?
Derek zaśmiał się cicho, bawiąc się bez celu kubkiem kawy.
– Kate Argent – zaczął. Wszystkie hybrydy rozsiadły się w kuchni. Hayley pozostała na swoim miejscu, Kayle zajęła krzesło po drugiej stronie Dereka, Faith wskoczyła na blat, a Deliah zaraz obok niej. – Jej brat to Chris Argent, mieszka tu ze swoją żoną, Victorią i Allison, córką. Chodzi do Beacon Hills High. Kate przyjechała wczoraj w nocy. Śledziłem wtedy tą Alfę, ale tamta idiotka oczywiście musiała postrzelić mnie, a nie Alfę, bo co? Bo mamy cudowne porachunki z przeszłości.
– Jakiego typu?
– No wiesz, palenie domu, mordowanie rodziny… normalka dla rodziny Argent.
Hayley i Faith spojrzały po sobie znacząco. Czyli to Argentowie podłożyli ogień.
– Ale oni chyba mają jakiś kod, no nie? Stosują się do niego… przynajmniej powinni – zauważyła Faith, zainteresowana rozmową. Hayley pokiwała głową.
– "Nous chassons ceux qui nous chassent". "Polujemy na tych, którzy polują na nas".
– W tym domu byli też ludzie – wtrącił Derek, próbując nie przywoływać wspomnień. – Ja i moja siostra byliśmy wtedy w szkole. Przeżył tylko mój wujek, Peter Hale, ale ma niesamowicie rozległe obrażenia i nawet nie da się z nim dogadać.
– Niezła rodzinka – podsumowała drętwo Deliah.
– Ma Francuskie korzenie – zauważyła Hayley. Chodząca wikipedia hybryd poprawiła się na swoim krześle. – "Argent" ze starofrancuskiego oznacza "srebro". Istnieje o nich historia, że jeden z ich przodków zabił wilkołaka w XVIII wieku. Opowiadałam wam tą historię.
– O La Bête du Gévaudan? – upewniła się Kayle. Hayley pokiwała głową. Mikaelson zwróciła się do Dereka. – To z francuskiego "Bestia z Gévaudan".
– Kate postrzeliła cię srebrną kulą z Aconit Napel Bleu Nordique – kontynuowała Hayley. Kayle zmarszczyła czoło. Moontrimmer pokręciła głową z niedowierzaniem. – Aconitum napellus?
– Hayley, nie gadamy w języku wiedźm, mów po naszemu – rzuciła zirytowała Faith, a Hayley przewróciła oczami.
– Tojad mocny – wyjaśnił zamiast niej Derek. – Wiem. Znam się na tym trochę. I… to nie był język wiedźm, bardziej łacina. A z początku francuski.
– Lingwista – warknęła pod nosem Deliah, opuszczając kuchnię. Hayley machnęła wymijająco ręką.
– Nie zwracaj na nią uwagi – poinstruowała Dereka. – Jest zła, bo chcemy chodzić do szkoły. Znaczy, średnio chcemy, ale musimy jakoś stwarzać pozory normalności, więc miło by nam było, gdybyś nie rozpowiadał o nas w całym mieście. Chcemy zachować trochę… no wiesz. Dyskrecji.
– Równie dobrze możecie mnie zahipnotyzować i będziecie bezpieczne – Derek wiedział, że ma rację. Kayle i Hayley zbliżyły się do niego nieznacznie.
– Wiesz, zwykle to byśmy się z tobą zgodziły – zaczęła Mikaelson. – Ale mówiąc szczerze, wolałybyśmy mieć tu kilku sprzymierzeńców, jeżeli łowcy kręcą się po okolicy.
– Mamy już wilkołaka po naszej stronie – uśmiechnęła się promiennie Faith. – Trudno być nie powinno.
Nie tylko my chcemy po prostu przeżyć. Z Łowcami, jak zdążyłyśmy się przekonać w przyszłości, da się współpracować. Ktoś kiedyś powiedział, że nawet najlepszy człowiek musi czasami sięgnąć po broń, i my się z tym zgodzimy. Ale Łowcy to w końcu też ludzie, to zwykli śmiertelnicy.
I czasami… niezwykle łatwo jest ich wyeliminować.
Nie lubimy zabijać Łowców, pomimo powszechnie panującego przekonania. My po prostu podążamy za ich własnym kodem.
Nous chassons ceux qui nous chassent. 

8 komentarzy:

  1. Kurczę czekałam na ten rozdział :) Jest świetnie i nie ukrywam że kibicuje Hayley :p Zastanawiam się jak to dalej pójdzie, ale zapewne idzie tak jak w Teen Wolf, więc ciekawe jak tam wplącze się "złe" siostry :) Życzę weny i czekam z niecierpliwością na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądałam Teen Wolf, ale mam w planach zacząć. Jestem ciekawa co też wydarzy się w kolejnych rozdziałach, więc dawaj dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. Nie mogę się już doczekać następnych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne
    Mega
    Cudne
    Nie mogę doczekać się nn
    Pozdrawiam
    Aqua
    Zapraszam na 14 Zapraszam na 14 http://aquasenshi.blogspot.com/2014/05/rozdzia-14.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Własnie nadrobiłam zaległości.. Oczywiście nie żałuję, że poświęciłam tobie odrobinę czasu. Niesamowite, masz niezły pomysł na ciekawą historią, pomieszane dwa seriale "Teen Wolf" i " Originals", uwielbiam je i jestem mile zaskoczona taką mieszanką :)
    Oczywiście nie muszę mówić, że czekam na więcej :)
    Jestem strasznie ciekawa co będzie się działo z ta zwariowana paczką :D
    życzę weny i Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział ! :) Wyścigi samochodowe ! Bomba xDD Najlepszy szeryf - "Z takimi silnikami w naszych autach i tak ich nie złapiemy." hihi :P Dziewczyny mają niezłe auta . Akcja z Derekem była też genialna :) Są po jednej stronie fajnie :) Zawsze dziewczynom przyda się jakaś pomoc, coś jednak czuję, że ci łowcy są nieco inni, niż spotykani przez dziewczyn wcześniejsi . . . Czyżby tym razem byli silniejsi ? ;p Czekam z niecierpliwością na rozwinięcie się akcji w szkole hihi ;p Będzie na pewno wesoło ! :)

    Do ugryzienia ! ;*

    [ http://odglosy-nocy.blogspot.com/ ]

    OdpowiedzUsuń

Theme by Luna