środa, 29 kwietnia 2015

Sezon 2, Rozdział 1: "Burza"

PAMIĘTAJ O TAGU #HybrydyPL I PISZ O NAS NA BIEŻĄCO! FANARTY, TEORIE, POMYSŁY, OPINIE O ODCINKU, ULUBIONE CYTATY, POSTACIE - PODZIEL SIĘ SWOIM ZDANIEM Z RESZTĄ CZYTELNIKÓW. MOŻESZ ZNALEŹĆ HYBRYDY TAKŻE NA WATTPADZIE.


I oto jesteśmy, drugi sezon czas zacząć. Mamy nadzieję, że jesteście podekscytowani tak samo jak my. Przede wszystkim prosimy o choć krótki komentarz pod notką/na twitterze odnośnie tego, jak podoba wam się pomysł z wprowadzeniem postaci/potworka o których dzisiaj przeczytacie. To dla nas bardzo ważne. 
Pięknie dziękujemy za wszystkie komentarze i wiadomości na twitterze, to naprawdę daje powera do pisania, nawet nie wiecie o ile lepiej wtedy się tworzy historię naszych kochanych Hybrydek. Co jeszcze? Oczekujcie, że przez najbliższe dwa miesiące możemy być na wymarciu: od poniedziałku zaczynają się matury a 31 czerwca uciekamy z kraju do słonecznej Hiszpanii, więc możemy na trochę zamilknąć. Ale ostatecznie w czerwcu wracamy na dobre, jeśli dogadamy się z wydawnictwem, kończymy książkę i tworzymy dalej mały rozpierdol w Beacon Hills. 


xoxo, Faith&Hayley.

_____________________


Tyle błędnych przekonań krąży wokół idei bohaterstwa. Zdecydowanie zbyt wielu widzi bohatera w rycerzu na polu bitwy, w dowódcy legionów, mistrzu obdarzonym rzadkim talentem lub umiejętnością. Oczywiście, że bywali bohaterowie, którzy pasują do tych opisów. Jednakże tak samo można scharakteryzować wielu niezwykle złych ludzi. Wysłuchaj mnie uważnie. Bohater poświęca się w imię większego dobra. Bohater żyje zgodzie z własnym sumieniem. Ujmując rzecz w skrócie, bycie bohaterem oznacza właściwe postępowanie niezależnie od konsekwencji. Chociaż każda osoba mogłaby pasować do tego opisu, rzadko kiedy ktoś rzeczywiście spełnia ów warunek. Wybierzcie ten dzień, by stać się kimś takim.

Budzisz się w ciemnej krypcie.
Cały we krwi.
Jest zimno w cholerę.
Nie czujesz dupy, pleców i palców u stóp.
A żeby tego było mało, jedyne, co słyszysz, to dźwięk grającej pozytywki. I choć po chwili milknie, to wcale nie sprawia to, że czujesz się lepiej. Skąd do cholery pozytywka w jaskini na kompletnym zadupiu? Wstajesz, rozglądasz się, i co? I chuja widzisz. Nagle przez twoje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Coś jest nie tak. Ziemia pod twoimi stopami trzęsie się lekko. Bo przecież pobudka w takim miejscu to za mało, na dobitkę musi być jeszcze trzęsienie ziemi.
Silas Fate nigdy nie miał szczęścia w życiu. Zawsze miał więcej wrogów niż przyjaciół – o ile w ogóle posiadał przyjaciół. Miłość? Z tysiącletnią, walniętą wiedźmą, która osobiście przyczyniła się do tego, gdzie teraz był. Powiedzmy, że zazdrość nigdy nie popłaca. A już lepiej w ogóle nie angażować się w związki z potężną czarownicą, która za nieodwzajemnioną miłość skaże się na długie dekady snu pełne agonii i koszmarów.
Mężczyzna otrzepał się z kurzu i rozejrzał niepewnie po ciasnym pomieszczeniu, w którym przecież spędził kilka okropnych lat. Kilkanaście. Kilkadziesiąt. Kilkaset?... Chciał znaleźć cokolwiek, co pomogłoby mu wyjść z tego więzienia. Wiedział, że w czasie ucieczki może napotkać się na potwora, który niegdyś miał strzec jego grobu. Co za tym idzie, zaklęcie wiedźmy nie było tak silne, jak mogłoby to się wydawać, była bowiem świadoma tego, że Silas może pewnego dnia się zbudzić. Musiała więc dopilnować, by nie opuścił tego miejsca żywy.
Silas nie wiele wiedział o potworze, którym go uraczyła. Owszem, za czasów, gdy jeszcze szeptali sobie słodkie słówka do ucha orientował się, że kobieta jest w posiadaniu owego stworzenia. Początkowo Achkinu był istotą wolną, pochodził prawdopodobnie z Mezopotamii. Qetsiyah za sprawą swojej magii schwytała go i uczyniła swoim więźniem, sługusem. Nigdy jednak nie ufała Silasowi na tyle, by pokazać mu bestię – zresztą, jak się później okazało, słusznie. Jedyne, co wiedział nieszczery kochanek, to że Achkinu nie ma formy. Istniały jedynie przypuszczenia o tym, że potrafi przybierać różne postacie. Niektórzy mówili między sobą, że potwór jest najpotężniejszy w formie cienia, nigdy jednak te informacje nie potwierdziły się oficjalnie, Silas stwierdził więc, że raczej są to zwykłe historie wyssane z palca a niżeli fakty.  
Interesujące było jednak jedno – a tą rzeczą była właśnie pozytywka. Każdy, kto usłyszał jej dźwięk, był napiętnowany przez potwora. Dopiero teraz Silas zrozumiał, w jak ogromnym niebezpieczeństwie był. Nerwowo rozejrzał się po krypcie. Mocne trzęsienie sprawiło, że upadł na ziemię. Uniósł ręce ku górze, zakrywając głowę, kiedy ogromne skały zaczęły spadać wokół niego. Jaskinia zaczynała się walić. I nie miał wiele czasu na ucieczkę.
– Qetsiyah! – warknął, pewien, że sprawczyni tych wszystkich wydarzeń kryje się gdzieś w ciemności. – To, że się za mną stęskniłaś, rozumiem, ale trzęsienie ziemi wcale nie jest zabawne.
Nie usłyszał odpowiedzi. To mogło znaczyć jedynie tyle, że w tym przypadku nie maczała w tym swoich paluszków mała wredna wiedźma, a on sam mógł pozornie bezpiecznie uciekać, póki istniała w ogóle taka szansa.
Podniósł się i zaczął biec przed siebie, tam, gdzie widział choćby maleńkie źródło światła. Nie łatwo było uciec z labiryntu, jakie tworzyły korytarze, ale połowa z nich była już w tak opłakanym stanie, że światło przedzierało się każdą możliwą szparką. Silas był bardzo blisko swojej długo wyczekiwanej wolności.
Gdy zobaczył wyjście na zewnątrz, mimowolnie uśmiechnął się do siebie, jednak wyszedł z tego zadziorny uśmieszek, z którym było mu tak do twarzy. W tej samej chwili poczuł jak coś chwyta go za nogę. Nie była to ręka, ale dziwna siła, która miotła nim o ścianę.  Zasyczał cicho. To nie mogło sprawić, by tak szybko się poddał. Zaczął czołgać się w stronę wyjścia, jednak istota nie dawała za wygraną. Ponownie jego ciało uniosło się w powietrzu, a po chwili osunęło na ziemię, całe we krwi. Z chwilą, gdy wydostał się na zewnątrz, powróciły jego magiczne zdolności. Jednym, sprawnym ruchem ręki zamknął potwora w jamie i prędko ruszył do dalszej ucieczki.
Znał tylko jedno bezpieczne miejsce, w którym również mógł odnaleźć pomoc – Nowy Orlean.
Miał jedno zadanie.
Musiał odnaleźć Hybrydy.


W Nowym Orleanie nigdy nie brakowało ludzi. To też nie zdziwiło Silasa, że rodzina wampirów postanowiła właśnie tu stworzyć swoje małe królestwo. Powiedzmy sobie wprost, miał szansę poznać sylwetkę Klausa Mikaelsona, i zdążył polubić jego zadziorny charakter. Ale nie oto chodzi. Rzecz w tym, że Klaus zawsze miał temperament, a ludzi traktował jak na wampira przystało – ze smakiem. Byli dla niego tylko przekąskami. Marionetkami, którymi można było sterować dla własnych celów. W każdym bądź razie, taki właśnie był, gdy Silas go poznał.
Niepewnie stanął przed ogromną bramą i westchnął ciężko. Raz się żyje. Chwycił za metalowy uchwyt i popchnął furtkę, wchodząc na terytorium Hybrydy. Stanął w przejściu, myśląc czy aby to na pewno dobry pomysł. Ruszył dalej, co miał do stracenia? Najwyżej odeślą go z kwitkiem.
– A ty tu co? –zapytał Silas, gdy przy balustradzie na górze pojawił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o ciemnej karnacji. Fate zmarszczył czoło i spojrzał na niego niepewnie, starając się przypomnieć sobie, czy spotkał owego osobnika wcześniej. Nic znajomego nie wpadało mu jednak do głowy.
– A ty to kto? – Marcel Gerard spojrzał na przybysza zaintrygowany jego osobą. Klaus nie ostrzegał go przed swoim wyjazdem, że w Nowym Orleanie pojawią się jacyś goście, którzy będą mieli z nim do pogadania. Miał tylko zająć się domem. To wszystko.
– Nieważne! – Silas machnął lekceważąco ręką, lekko poirytowany. Nie było czasu na takie idiotyczne rozmowy. Liczyła się każda sekunda. – Gdzie one są?!
– Ale… że kto? – Marcel popatrzył na mężczyznę jak na wariata. Po jego stroju mógłby śmiało stwierdzić, że urwał się ze średniowiecza… jak i nie dalej.
– Wiesz. Takie cztery, śmiercionośne, seksowne kociaki. – odparł ironicznie Silas, a Marcel przekręcił teatralnie oczami. Mógł się tego domyślić. – Chcę widzieć się z Hybrydami. W tej chwili.
– Nie udzielam takich informacji. No, wiesz. O miejscu pobytu – mruknął znudzony, a uciekinier westchnął ciężko. No. Takiego wrzodu na tyłku to się tu nie spodziewał.
– W takim razie chcę mówić z Klausem. – odpowiedział Silas, krzyżując ręce na piersi.  Gerard uniósł brwi, rozbawiony. Gdyby wszyscy dostawali to, co by chcieli, to byłoby ciekawie.
Do uszu Silasa dobiegł dźwięk pozytywki. Przerażony spojrzał na Marcela, jednak ten pozostał niewzruszony. Najwyraźniej tylko on słyszał dźwięki mocy nieczystej. Bliżej nieokreślona siła przyciągnęła mężczyznę do samej furtki. Marcel podskoczył z miejsca i wciągnął Silasa do środka – do części domu odpornej przed magią. W sumie zdziwiło go, że magia jeszcze nieznanego pochodzenia zadziałała na głównym placu, bowiem on również miał blokadę, którą nałożyła Deliah jeszcze przed ich pogonią za demonem (swoją drogą zdziwił się, że zgodziła się chronić rodzinki Mikaelsonów, ale najwyraźniej ceniła bezpieczeństwo Caroline – bo, bądźmy szczerzy, tu na pewno nie chodziło o Klausa).
– Czy teraz jesteś pewien, że nie udzielisz mi takich informacji? – wysapał Silas, łapiąc się za serce. Czuł się tak, jakby ktoś zacisnął połowę jego narządów i wcale by się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było. Marcel popatrzył na niego śmiertelnie poważny. Nie chciał tu kłopotów i musiał jak najszybciej pozbyć się z domu niechcianego gościa.
Alfa biegająca po mieście i zbierająca nową paczkę. To brzmi znajomo. Za bardzo znajomo. Dla Hybryd to była cholerna powtórka z rozrywki.
Kayle Mikaelson chwyciła kieliszek szkockiej i opadła na kanapę, jęcząc cicho. Gdyby nie była Hybrydą, już dawno narzekałaby na zakwasy, na szczęście natura wampira oszczędziła ją chociaż w tej kwestii.
Klaus uparł się, że Hybrydy muszą zacząć trenować by tworzyć dobrą drużynę. I tak też razem z Elijah torturował je cieleśnie na wszystkie możliwe sposoby, byleby tylko zaczęły ze sobą współgrać. Dlatego też Kayle bardzo ucieszyła się, kiedy Caroline stanęła po ich stronie i kazała Klausowi dać im chwilę wytchnienia. Hayley jednak była na tyle uparta, że chciała choć trochę podszkolić swoje magiczne zdolności. Blondynka nachyliła się z chwilą, gdy nad jej głową przeleciał bliżej nieokreślony przedmiot.
– Deliah… – jęknęła ponuro Moontrimmer, patrząc jak kolejna ozdóbka rozbija się o ścianę. – Przysięgam, to jednak nie ma sensu.
Deliah prychnęła z pogardą i zmierzyła przyjaciółkę morderczym wzrokiem. Nie lubiła, kiedy ktoś tak łatwo się poddawał. Owszem, może Hayley nie wychodziło to najlepiej. Od trzech godzin mało, co nie spaliła domu oraz ogona Shiro, no i uszkodzonych zostało kilka drogocennych a zarazem ulubionych wazonów Caroline, które zresztą sama podarowała Hybrydom. I w sumie kiedy była świadkiem jak Moontrimmer niszczy te cudeńka, nie była za bardzo szczęśliwa.
– Potwierdzam! – Żona Klausa wyjrzała zza kanapy, przestając przez chwilę zbierać odłamki wszelakiego rodzaju przedmiotów. – Nie ma!
Miała prawo do takiego stwierdzenia. Od czasu rozpoczęcia ćwiczeń Hayley, swój czas spędzała na podłodze, sprzątając. Kayle spojrzała rozbawiona na swoją matkę, nie dziwiąc się jej zachowaniu. Sama jednak nie kwapiła się do pomocy. Wiedziała, że Caroline była pedantką, a jej samej taki bałagan wcale nie przeszkadzał; chcąc nie chcąc, sama czasami pozostawiła zostawić po sobie gorszy nieporządek, a wcale nie potrzebowała do tego żadnych ćwiczeń.
Caroline zmierzyła córkę przenikliwym wzrokiem, karcąc ją za kieliszek trunku, który trzymała w dłoni. Może i była Hybrydą i miała już swoje lata, dla Caroline nadal jednak była jej małą dziewczynką, o którą trzeba było się troszczyć. Zawsze chciała być dla swojego dziecka taką matką, jaką ona sama posiadała.
Zza barierki wyjrzał Klaus, który powoli schodził po schodach. Uśmiechnął się szeroko na widok swojej rodziny. Cieszył się, że wszyscy znowu byli razem, choćby na krótką chwilę. Siedzibę w Nowym Orleanie stworzył z myślą o swojej córce – chciał, by miała bezpieczne miejsce, potężne królestwo; dom, do którego nikt nie odważyłby się wejść. Ona jednak wybrała inną drogę. Wiedział, że jest z tego powodu szczęśliwa. Nie miał odwagi jej tego odebrać. Pozostawało tylko czekać, aż sama wróci. Każdy kiedyś wraca do miejsc, do których należał. Pojmował to tak samo jak to, że rodzina to siła. Dlatego musieli trzymać się razem.
Faith weszła do pokoju i rzuciła na stolik niewielką torebkę, którą otrzymała od Szeryfa. Były w niej rzeczy Stilesa. Sama miała zawieźć je chłopakowi do szpitala, który uparł się, że musi pilnować Lydii Martin, ponieważ przez to, że nie potrafił zapewnić jej bezpieczeństwa, wylądowała właśnie tutaj. Sam Szeryf bardzo doceniał pomoc Faith. Jakoś dziwnie przywiązał się do tej dziewczyny i cieszył się, że stała się częścią życia jego i jego syna.
Hybryda westchnęła ciężko, przypominając sobie o księgach, które miała zabrać z ich wspólnej biblioteki. Nie pofatygowała się jednak po nie, stwierdzając, że jeśli będą komuś potrzebne, to równie dobrze ta osoba będzie mogła je znaleźć. Maiden popierała Klausa, co trochę ją przerażało. Prawda była taka, że może i były supernaturalnymi istotami, ale nadal nie do końca panowały nad swoimi mocami.
Brunetka beznamiętnie opadła na ulubiony fotel Deliah, a ta o dziwo nie napomknęła nawet ani słowa o tym, że czeka ją za to długa i bolesna śmierć. Bądźmy szczerzy – żona Draculi naprawdę kochała ten fotel. W tym przypadku musiała być zbyt bardzo zajęta trenowaniem Moontrimmer, by w ogóle dostrzec, że Maiden zajęła jej miejsce. Grimm czuła się nadzwyczaj dobrze w roli mentorki. W sumie, miała ku temu swój powód.
Zawsze była typem samotniczki. Wiedziała, że czasami będzie musiała odejść od grupy, prowadząc własne śledztwo – zresztą jak miała to w zwyczaju robić teraz, bowiem coś cały czas nie pasowało jej w tym miasteczku i bardzo pragnęła dowiedzieć się, co – i Hybrydy będą skazane na walkę bez niej i chciała mieć pewność, że przy takiej sposobności świetnie sobie poradzą. A Hayley była taka jak ona. Była wiedźmą i miała w sobie potencjał. Musiała go tylko odpowiednio wykorzystać.
– Powiedziałbym, że wykorzystujesz odrobinę nieodpowiedni sposób do nauki mojej córki – Elijah pojawił się w pomieszczeniu, ze skupieniem przeglądając księgę Esther, swojej matki, która także była wiedźmą. Deliah zmarszczyła czoło i łypnęła na niego groźnie z pode łba. Jak śmiał kwestionować jej środki nauczania?
– Ah, tak? – mruknęła, zbliżając się do niego. Elihaj zatrzasnął księgę i zmierzył ją spokojnym, ale ostrzegawczym spojrzeniem. Nie przepadał za jej temperamentem, chociaż sama Hayley posiadała gorszy. – Tak mówisz?
– Tak, tak uważam, droga Deliah – ciągnął dalej Elijah. – A to dlatego, że Hayley nie jest taka, jak ty. Każda z wiedźm jest wyjątkowa. Każda musi sama odkryć swoje zdolności. Jesteś zupełnie inną osobą, niż ona. Hayley pochodzi z Salem, a co za tym idzie, jej magia jest czymś zupełnie innym.
Deliah już miała odgryźć się jakąś ciętą ripostą, ale w tej samej chwili przerwało jej pukanie do drzwi. Było natrętne. Bardzo. Ale wszyscy byli zajęci swoimi własnymi sprawami; wszyscy, prócz Caroline, która w końcu sprzątnęła cały bałagan i nucąc coś pod nosem podeszła do wejścia.
Kto ją uprzedził?
Faith.
– Kogo jeszcze przywiało?! – wrzasnęła, rozeźlona. – Kto jeszcze chce wejść do domu wariatów? Zapraszamy do cyrku! Scott, ile razy mam ci powtarzać, że… – Faith otworzyła drzwi na oścież i zmarszczyła czoło. – Nie jesteś Scottem.
Mężczyzna stojący na ganku pocałował obydwie dłonie i wzniósł je do nieba, jakby dziękował bogom za zesłany cud w Beacon Hills.
– Alleluja! – krzyknął, uradowany, podskakując kilka razy, aby to zaakcentować. W drzwiach stanęły pozostałe trzy z Klanu Hybryd, a on już chciał ucałować każdą po kolei, ale Klaus popchnął go lekko do tyłu.
– A ten to kto? Co on taki religijny? – zapytał Mikaelson, pokazując kły. Ale przybysza wcale to nie przeraziło. Rzucił się na Klausa i przytulił go mocno, mamrocząc coś w stylu:
– Nie pamiętasz mnie?! Może rzeź w 1320 ci coś mówi?
Klaus otworzył szeroko oczy i poklepał znajomego po plecach, rozpoznając w nim Silasa.
– Stary druhu, to prawie osiemset lat, nie miej mi za złe, że wypadło mi to z pamięci… jesteś chociaż po naszej stronie?
– W tej chwili?! – Silas rzucił się na cztery Hybrydy, aby je wyściskać. Kojarzyły go z opowieści Klausa i Elijah, naprawdę, ale nie miały jeszcze okazji ich poznać. – Jak najbardziej!
Kiedy Silas dowiedział się, po swoim cudownym zmartwychwstaniu, że Hybryd zostało cztery – nie licząc Klausa oczywiście, on nawet nie był częścią klanu – to namierzył je jak najszybciej potrafił. Jeżeli ktoś umiał mu pomóc, to tylko one. Dobrze czasami było mieć starych znajomych, do których dało się zwrócić w chwilach słabości.
Nie minął kwadrans, a Silas siedział już opatulony w koc przed kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogień. Fate wpatrywał się w płomienie uparcie, jakby to miało go rozgrzać. Bądź co bądź, biegał po lesie w środku zimy, zaledwie w ciuchach, które dał mu Marcel.
Było w cholerę zimno. Gorzej, niż w grobowcu. Wniosek? Należało zostać w trumnie.
Kayle podała mu kubek z gorącą czekoladą, a on podziękował jej za ten przemiły gest i otoczył naczynie dłońmi, aby nagrzać palce. Ach, cudowni byli, oni wszyscy, że się nim tak zajmowali.
– Ten wasz Marcel zapewniał mnie i zarzekał się na czym świat stoi, że łatwo będzie znaleźć wasz dom – wymamrotał Silas, upijając łyka gorącej czekoladki. Po jego plecach przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy ciepło rozpłynęło się po ciele. – …zapomniał napomknąć, że roi się tu od Łowców. Zgubiłem się cholera jasna cztery razy. Nigdy więcej facetowi nie zaufam.
Hayley podrapała się po karku, z lekka zafrasowana.
– Ta – mruknęła. – Mamy z nimi mały pakt, ale to nie zmienia faktu, że polują na innych. Raczej nic na to nie poradzimy.
– I tak już igramy ze śmiercią, stary – westchnęła ciężko Deliah, popijając spokojnie whiskey. Rzuciła okiem na ubogą choinkę stojącą w rogu salonu i wywróciła oczami. Nie rozumiała, czemu wszyscy się uparli na to, żeby świętować Boże Narodzenie.
– Drogie panie, pozwólcie, że ja przeprowadzę resztę tej jakże ciekawej konwersacji. – obok Silasa pojawił się Klaus. Oczywiście w jego dłoni nie mogło zabraknąć kieliszka z dziwnym, czerwonym barwnikiem. Silas jednak dla swojego bezpieczeństwa wolał nie wiedzieć, co to jest. – Konkrety, Silas. Konkrety. Więc chcesz nam powiedzieć, że po Beacon Hills biega sobie potwór fizycznie nie zdolny do złapania, który za pewne poszukuje teraz jakiegoś nosiciela, albo torturuje niewinne dusze?
Silas pokiwał twierdząco głową. Mikaelson nachylił się nad nim i zabrał z jego dłoni kubek gorącej czekolady. Tak na wszelki wypadek, żeby przypadkiem nie rozlała się na sofę czy podłogę. Co bądź to bądź, ale Caroline ubiłaby wszystkich, gdyby przyszło jej jeszcze szorować kolejny mebel.
– I chcesz mi powiedzieć, że tysiącletnie stworzenie rządne krwi i bólu innych, przyprowadziłeś prosto do mojej rodziny? – wysyczał, powstrzymując się, żeby nie rzucić mężczyzną przez całe pomieszczenie.
– Wiedziałem… – zaczął Podróżnik (bo właśnie tym był Silas) i na moment wstrzymał oddech. – Wiedziałem, że jedynie wy będziecie w stanie mi pomóc. Wiecie, od zawsze uważałem, że to w jakiś sposób wasz rodzinny biznes. Polowanie na inne potwory i zjadanie ludzi. Hybrydzia rodzina stała się bardziej jak rodzinka Sherlocka Holmesa. Proszę, Klaus. Nie miej mi tego za złe.
Klaus Mikaelson uśmiechnął się lekko. W takich chwilach ponownie czuł się tą wielką i potężną Hybrydą, której bali się wszyscy. Jednak skoro był czyjąś jedyną nadzieją a jego córka była teraz w niebezpieczeństwie, musiał zacząć działać.
– Silas, przyjacielu. – oparł się o sofę i nachylił jeszcze bardziej w stronę mężczyzny opatulonego kocem. – Przyrzekam, że jeśli nie byłbyś moim przyjacielem, rozerwałbym cię na strzępy.
– Mam rozumieć, że mi pomożecie? – przełknął ślinę, patrząc się to na Klausa, to na resztę domowników.
Kayle uśmiechnęła się zadziornie i zaklaskała entuzjastycznie, co spotkało się z dziwnie zadowolonym spojrzeniem jej ojca.
– Panie i panowie, czas zapolować na większą zwierzynę.
– Ta. – mruknęła ponuro Faith, opierając się o Elijah, który odruchowo poprawił swój czarny garnitur. – Może z tym ubijaniem śmiercionośnych istotek wstrzymajmy się do wieczora, kiedy nikt nie będzie widział rodziny supernaturalnych istot biegającej po lesie z bronią i kłami, gotowymi wbić się w szyję. Jeszcze wezmą nas za jakąś mafię a Szeryf z wielką chęcią zajmie się taką sprawą.
Na ostatnie zdanie Silas roześmiał się niepohamowanie. Nie chciał już nic mówić, ale z jego strony właśnie tak to wyglądało.
– Lepiej ostrzegę dzieciaki. – Hayley złapała za telefon i powoli wyszła z salonu. Lepiej żeby Scott wiedział, na co może napotkać się w lesie.
Faith szczerze znienawidziła szpitale.
A już całkiem, kiedy przyszło odwiedzać je codziennie z powodu Lydii Martin. Hybryda weszła do środka i już na samym wejściu po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Myślami powróciła do ostatnich wydarzeń, kiedy to Hayley umierała właśnie tutaj. Ba! Umarła właśnie tutaj. To, że zmartwychwstała to zupełnie inna sprawa.
Tym razem dziewczyna wybrała schody. Powoli weszła na odpowiednie piętro i uśmiechnęła się pod nosem, widząc Stilinskiego rozłożonego na dwóch krzesełkach przed salą w której leżała panna Martin. Musiała przyznać, że ten chłopak naprawdę ją rozśmieszał. Potrząsnęła głową. Zazwyczaj największy śmieszek okazywał się najbardziej cierpiącym. To właśnie widziała w Stilinskim. Zagubionego chłopca, który skrywał wszystko pod maską sarkastycznego chłopca.
Nachyliła się nad nim i wyszeptała:
– Ej, śpiąca królewno, pobudka.
Stiles nie zareagował. Przysunął się do jej ucha, nadal śniąc. Dziewczyna zmarszczyła czoło, czekając na to co miało za chwilę nastąpić.
– Sprośna z ciebie dziewczynka. – odrzekł Stiles, pomrukując cicho a Maiden odskoczyła na kilka centymetrów. Co też siedziało w głowie tego chłopaka? W sumie postanowiła to zobaczyć ale prędko tego pożałowała. Najlepiej wymazać to z swojej pamięci. W trybie natychmiastowym. Teraz. W tej chwili.
Potrząsnęła głową i z rozbawieniem spojrzała na chłopaka, który posyłał właśnie kolejnego całusa. W pewnej chwili otworzył oczy i rozejrzał się przerażony po korytarzu. No. Tego to się pewnie nie spodziewał. Maiden jakoś nie kwapiła się do tego by opowiedzieć mu co przed chwilą się wydarzyło… ale może to i dobrze.
– Faith… jak długo tu jesteś?
– Wystarczająco długo, Stiles. Wystarczająco długo.
Hybryda poklepała go po plecach i uśmiechnęła się lekko, wpychając w jego dłonie torbę od ojca.
Młody Stilinski dopiero się rozkręcał.
Lydia Martin wskoczyła pod prysznic, a Faith i Stiles wciąż siedzieli na korytarzu czekając na jakieś wieści, cokolwiek. W sumie Faith straciła takowe pojęcie, czemu właściwie tu wciąż przebywali. Stilinski jednak był wystarczająco uparty więc jak mogła mu odmówić? No właśnie. Nie za bardzo potrafiła. To jego całe poczucie winy nie dawało jej spokoju. 
Znudzona Hybryda podeszła do automatu, włożyła pieniążek i wcisnęła odpowiednie przyciski i z niecierpliwością patrzyła jak z automatu leniwie wysuwa się batonik. Nie przewidziała jednak, że owa słodycz w pewnej chwili się zatrzyma. Stiles prychnął, stojąc przy ścianie. Maiden odkręciła się do niego z wzrokiem mówiącym: patrz jak to się robi. Uderzyła kilka razy w urządzenie, tak, jakby nadawała specjalnym szyfrem. Nie minęło kilka sekund a trzymała już batonik w dłoni i uśmiechnęła się triumfalnie.
– Faith… – zaczął Stiles, robiąc maślane oczka.
– Nie, Stilinski. Bozia dała rączki? Sam sobie weź ten cholerny batonik.
– Co? Skąd wiedziałaś.
Hybryda uniosła brwi. Zabawne pytanie. Naprawdę. Szczególnie, kiedy skierowane jest do supernaturalnej istoty potrafiącej czytać w myślach.
Chłopak niepewnie podszedł do automatu. Faith wyciągnęła z kieszeni telefon i zmrużyła oczy, widząc wiadomość od panny Moontrimmer. Tej to się za bardzo nie poszczęściło i musiała z Kayle zabawiać wampirzą rodzinkę z Nowego Orleanu, zresztą był jeszcze Silas, którego swoją drogą też trzeba było niańczyć.
Dziewczyna dała znak nastolatkowi, że musi wyjść i oddzwoniła do przyjaciółki w nadziei, że wyrwie ją z tego okropnego miejsca. Nie to, że gdzieś jej się śpieszyło. Była nieśmiertelna.
Tymczasem Stiles próbował pokonać zabójczy automat, który okazał się jego największym wrogiem. Nie dość, że pożarł jego pieniądze to nie oddał nawet batonika. Za pierwszym razem spróbował triku Faith, jednak to nie poskutkowało. Dla pewności zastukał jeszcze kilka razy  ale to też nie pomogło. Poirytowany zaczął posuwać urządzenie z jednego miejsca na drugie, szarpał nim i robił wszystko, co tylko było w jego mocy, niestety to i tak nie sprawiło, że mechaniczny potwór wypluł mu jedzenie. O nie. Ostatecznie metalowe pudło wylądowało na ziemi a po całym korytarzu rozszedł się niesamowity huk. Na tyle głośny, że przy chłopaku pojawiła się ponownie Hybryda, spoglądając na niego karcącym wzrokiem.
– Stiles! Nie zostawiłam cię nawet na pięć minut!
– Tak…
Nastolatek schował ręce do kieszeni i westchnął ciężko, odkręcając się do hybrydy.
– Dlatego to ty jesteś Batmanem a ja jestem Robin.
Nim Faith zdążyła zgasić go równie fandomowym żartem, po szpitalu rozległ się krzyk. Krzyk, który pasował tylko do jednej osoby.
– Lydia…
Stiles odwrócił się na pięcie a Faith mignęła mu przed oczami jak czarna smuga. Nic dziwnego. Włączyła swoją wampirzą szybkość.
– Co to do cholery było? –  za Faith i Stilesem wbiegła pani McCall, spoglądając to na Maiden to na syna szeryfa. Stilinski pchnął drzwi od łazienki i o dziwo nie było śladu po pannie Martin. Nie mogła tak po prostu zniknąć, wyparować. Faith przeczesała włosy palcami, starając się sobie wszystko ułożyć. To nie mogła być sprawka pozytywkowego potwora. On tylko zadawał ból psychiczny. Nie mógł tak po prostu zabrać swojej ofiary.
Hybryda podbiegła do okna i zaklęła.
Już wiedziała, że Lydia Martin nie wyparowała. Została uprowadzona. A oni po raz kolejny będą musiały się zabawić w cholernego Sherlocka Holmesa.
– Watson. Mamy zgubę. Czas zadzwonić po wsparcie.
Pociągnęła za rękę Stilinskiego w drugiej dłoni trzymając telefon i wybierając numer do Moontrimmer. W tej chwili dałaby sobie rękę uciąć, że Hayley zakrywa uszy ze skwaszoną miną. Nie było mowy o tym, żeby Hybryda nie usłyszała takiego krzyku.
– Naga? W sensie… na golasa? – szeryf Stilinski nie owijał w bawełnę. Gdy tylko zjawił się w szpitalu zaczął przepytywać wszystkich o tym co mogło stać się z Lydią Martin. Teraz padło na Melissę McCall, która spoglądała na niego zmęczonymi oczami.
Hayley prychnęła cicho, rozbawiona pytaniem mężczyzny. Obok niej szedł powoli Silas, który nie był w stanie znieść kolejnej godziny w domu w którym przebywał również Klaus Mikaelson. Można śmiało przyznać, że Fate mógł zbyt śmiało spoglądać na Caroline ale to wcale nie oznaczało, że Klaus musiał być w stosunku niego od razu taki zły.
Moontrimmer nakreśliła staremu przyjacielowi to, co dotychczas działo się w Beacon Hills, więc był obeznany aż nadto. Na pytanie szeryfa spojrzał w stronę Hayley i poruszył kilka razy brwiami, rozśmieszając tym Hayley jeszcze bardziej. Hybryda nie miała nawet zamiaru udawać, że obchodzi ją cała ta sytuacja. W końcu nie przepadała za panną Martin.
– Jestem pewna, że to synonim, ale odpowiedź brzmi „tak”. – odpowiedziała pewnie pielęgniarka. – Z tego co wiemy, opuściła to miejsce bez ubrania.
– Sprawdziliście cały szpital? – upewnił się szeryf, zatrzymując się na środku korytarza. Hayley i Silas zwolnili trochę, chcąc przysłuchać się całej rozmowie.
– Ja na pewno bym szukał nagiej nastoletniej dziewczyny. – wyszeptał do Hybrydy Silas a ta w odpowiedzi zdzieliła go lekko w ramię. Czuła, jak rośnie jej ciśnienie. Mimo to, zdobyła się na chłodny uśmiech.
– Każdy kąt.
Melissa McCall pokiwała twierdząco głową i splotła ręce na piersi. Ojciec Stilesa westchnął ciężko i popatrzył na kobietę z uwagą. Kobieta czuła się trochę skrępowana spojrzeniem mężczyzny. Nic nie dała po sobie poznać.
– Nic podejrzanego?
– Nic. Po prostu uciekła.
– Poszukiwana to rudowłosa 16-latka.– powiedział szeryf, zwracając się w stronę jednego ze swoich pracowników. Jego człowiek zanotował coś na kartce i pokiwał twierdząco głową. –  Inne cechy wyglądu?
Między Silasem a Hayley prześlizgnął się Stiles, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy ojcu. Za nim powoli wlokła się Faith.
– 161 cm wzrostu, zielone oczy, blada cera, a jej włosy to truskawkowy blond.
Stiles Stilinski bardzo wiele wiedział o swojej szkolnej miłości i był bardzo ale to bardzo chętny do tego, by podzielić się każdym najmniejszym szczegółem. Niestety, w tym przypadku pomoc nie została przyjęta w pozytywny sposób. Ojciec spojrzał na niego spode łba i zmarszczył czoło.
– Doprawdy? Chodź no tu.
Pociągnął syna za sobą. Faith przekręciła teatralnie oczami, dochodząc w końcu do dwójki swoich przyjaciół. Ile to już razy w tym szpitalu szeryf spuszczał Stilesowi łomot? W przenośnym tego słowa znaczeniu ale jednak coś było na rzeczy.
– Faith, najdroższa.
Silas chwycił Hybrydę za dłoń, gotowy ją ucałować. Dziewczyna jednak spojrzała rozbawiona na Hayley i wyrwała ją z jego uścisku. Zdążyła już poznać ten typ. Silas kochał wszystkie kobiety. Rzadko kiedy potrafił się jakiejś nie oprzeć. Lubił też trochę poflirtować. No dobrze „trochę” to za mało powiedziane. Rzucał słodkimi słówkami na prawo i lewo.
– Nie czas na takie uprzejmości, Romeo. – mruknęła. Zaczerpnęła tchu i usiłowała z powrotem przybrać minę pełnego rezerwy zawodowca.
Silas uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Hayley, która kilkanaście minut temu również odesłała go z kwitkiem.
– Wiecie, co? Lubię ten nasz trójkącik. Jest trochę taki perwersyjny – zażartował, a Moontrimmer pokręciła z politowaniem głową. Fate roześmiał się.
– Więc? Co dokładnie mamy robić? Bo na razie wiem, że jestem tu by szukać ostatniej osoby, którą chciałabym znaleźć – zapytała Hayley.
– Oj, Hayley… – nim Faith zdążyła cokolwiek powiedzieć, Silas zbliżył się do przyjaciółki i oparł dłoń o jej ramię. – Mam ci wspomnieć swoje ostatnie słowa? Ja na pewno bym szukał nagiej nastoletniej dziewczyny.
– Łachman, kości i garść włosów.. idiota nazwał ją słodką damą – prychnęła Hybryda, jakaś taka skrzywiona.
Jasne. Nienawidziła Lydii. W sumie sama nie wiedziała, dlaczego. Nie do końca rozumiała, co wszyscy w niej widzieli. Była przecież wredna do szpiku kości. To nie przeszkadzało innym w czczeniu jej cholernej osoby.
Silas zacmokał i zawołał znienacka:
– Cholera. Ta kobietka to umie człowieka podsumować, nie?
– Racja. – uśmiechnęła się Faith. Obejmowała wszystkich wzrokiem, który mówił: to kompletne pojeby, ale i tak ich lubię. Wzbudzało to życzliwość Hayley.
Młodsza Hybryda pociągnęła za rękę Maiden i obie stanęły za szeryfem. Mężczyzna przywitał się z nimi skinieniem głowy i kontynuował rozmowę z synem. Tak nawiasem mówiąc, nie należała ona do najprzyjemniejszych.
 – Masz sobie zapewnić powrót do domu. Gdzie twoje miejsce. – dobitnie zakończył Stilinski, klepiąc syna po plecach. Ten w odpowiedzi pokiwał twierdząco głową.
– Tak. Świetnie. Mogę to zrobić. – odrzekł Stiles głosem ściszonym, ale na tyle głośno, żeby inni słyszeli.
Hayley stanęła między mężczyznami, wysyłając im najsłodszy uśmiech na jaki było ją stać.
– My się nim zajmiemy, szeryfie. My się nim zajmiemy.
Gliniarz przewrócił oczami w wyrazie zniecierpliwienia, który był bardziej takim pustym, teatralnym gestem. Kiwnął głową i odszedł od grupki nastolatków w nadziei, że jego syn zrobi to, o co go prosił.
– Słuchaj, kretynie. Odlatywałem nie z tej ziemi, kiedy gonił mnie zabójczy potwór z piekła rodem a teraz musimy szybko znaleźć twoją niewiastę, żeby zająć się moją sprawą, rozumiesz? Więc lepiej szybko znajdź coś, co może nam pomóc, synu szeryfa.
Silas wyraźnie się niecierpliwił. Stiles skinął głową. Po chwili potrząsnął ją, spoglądając zaskoczony na nieznajomego.
– A ten to kto?
– Jeśli zaraz się nie pośpieszysz, to najgorszych koszmar twojego życia – powiedział Silas, Hayley zaś chciała już na niego krzyknąć.
– Ten przyjemniaczek to nasz znajomy – odparła w połowie wiedźma i złapała mężczyznę mocniej za rękę. Na tyle mocno, że Silas zasyczał cicho. – I jedyny koszmar życia, jaki możecie spotkać na swojej drodze to my, uwierz mi, Stiles.
Kiedy Stiles odnalazł materiał, na którym była krew Martin, wybiegł ze szpitala, gdzie czekała na niego reszta gangu. Scott McCall siedział już w jego samochodzie, natomiast Hayley i Faith stały oparte o pojazd tej drugiej hybrydy.
Paczka hybryd była niepełna. Miało to związek z wieloma sprawami. Deliah nadal w ukryciu obserwowała Dereka i nie opuszczała go na krok a Kayle jak to Kayle, starała się spławić swoją szaloną rodzinkę. To było trudne. Klaus wiedział przecież o Achkinu i nie mógł tak po prostu opuścić Beacon Hills wiedząc, że jego dziecko jest w niebezpieczeństwie. Caroline również niechętnie podchodziła do tego pomysłu. Wolała mieć wszystkich na oku. Rodziny nikt sobie nie wybiera, mimo to ta więź może być naszą największą siłą lub najgłębszym żalem. Wszyscy wiedzieli, że rodzina „Hybryd” była siłą. Bo to nie tylko więzi krwi. To coś więcej. Lojalność. Poświęcenie. Miłość. A oni mieli to wszystko.
– To miała na sobie? – spytał Scott, wychylając się z samochodu. Jego przyjaciel przytaknął.
– No, McCall, niuchaj, bo innego wilczka w okolicy teraz tutaj nie mamy. – wymamrotał Silas, podchodząc do paczki znajomych. Przez moment zastanowił się czy aby na pewno dobrze wypowiedział jego nazwisko. Znał kolesia przed dobre kilka minut. Po raz kolejny urządzili sobie małe streszczenie wydarzeń pod nieobecność pana Stilinskiego i chyba już tylko on nie wiedział kim był tajemniczy Silas.
Scott posłał mu mordercze spojrzenie. Jeszcze jednego sarkastycznego wrzodu na tyłku mu brakowało. 
– Silas, bądź grzecznym chłopcem. Mam ci przypominać, że zostałeś prawdopodobnie zasztyletowany za bycie wiecznie uśmiechniętym socjopatą? Czy Qetsiyah zza grobu przywróciła cię z martwych, żebyś mógł umyć jej majtki? – odburknęła Faith a Hayley wybuchła niepohamowanym śmiechem. Obie musiały pokazać, że nie dadzą ruszyć swoich podopiecznych. Co bądź, Scotty i Stiles stali się dla nich kimś ważnym.
– No, słyszałeś Fate. – przytaknęła Moontrimmer, uśmiechając się zadziornie. – Masz dość nieciekawe doświadczenia z wiedźmami. A takowa właśnie przed tobą stoi.
– Powiem to, co powiedziałem kiedyś. Młode, stare, martwe, żywe, czarownice są wrzodem na tyłku. – westchnął Silas.
– Hej! Czy możemy skupić się na Lydii? – poprosił Stiles a wszyscy popatrzyli na niego jak na postać nie z tej ziemi. Wszyscy, oprócz Scotta.
– Nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić. – powiedział Scott, spoglądając znacząco na Silasa. – Już nie.
Fate westchnął ciężko i skrzyżował ręce na piersi. Powoli zaczynała nudzić go ta cała sytuacja. Dzieciaki bawiące się w superbohaterów. Czemu to zawsze kończy się tak samo?
– Tak, tak. Dobra. Przyłóż to sobie do nosa, niuchaj i zakończmy całe to przedstawienie. – rzucił Fate, opierając się o samochód Maiden.
Scott miał już wykonać polecenie Silasa, kiedy nie wiadomo skąd pojawiła się Allison.
– Co ty tu robisz? Ktoś nas zobaczy! – wymamrotał Scott, nieźle przerażony. Hayley zmrużyła oczy. No tak. Kilka ostatnich dni nie było za ciekawych. Scott i Allison nadal się spotykali, tyle, że w ukryciu. Gdyby rodzice dziewczyny dowiedzieli się o ich małych schadzkach, Argent nabił by młodego wilczka na pal. Gdzie się podziały te wszystkie łąki, tęcze i jednorożce?
–  Nie dbam o to. –  wzruszyła Allison, poprawiając czapkę na głowie. – Musimy ją znaleźć przed nimi.
– Bez urazy, panno śliczna, ale działamy szybciej niż policja. – Silas posłał jeden ze swoich najlepszych uśmiechów, napotykając tym samym niebezpieczne spojrzenie Scotta.  Jeszcze chwile a doszłoby do rzezi.
– A co z moim ojcem? – nastolatka nie dawała za wygraną.
– On wie? – spytała Hayley, ożywiając się nieco. Argent pokiwała twierdząco głową i odpowiedziała:
– Tak, właśnie widziałam jak on i trzej inni wsiedli do aut i odjechali.
– Wyprawa poszukiwawcza… – wyszeptał Stiles a Moontrimmer prychnęła, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
– Z całym szacunkiem, bardziej łowiecka. Tak w ogóle, jaki jest twój wielki plan, Argent? Hmm? Zamierzasz wejść do lasu pełnego wilkołaków, popiec pianki i poczekać, aż wpadnie reszta?
Allison Argent nie odpowiedziała. Liczyła na to, że Scott odpowie coś za nią, ale ten najwidoczniej zgadzał się z Hayley.
– Nie no. Super. Łowcy biegający po całym miasteczku. Tęskniłem za tą szczyptą adrenaliny. – skwitował Fate. Moontrimmer przekręciła teatralnie oczami.
– Tak, Silas. Witaj po ciemnej stronie Beacon Hills, gdzie żywi łatwo się gubią, a martwi kręcą w pobliżu. – Maiden wyszeptała cicho do ucha starego znajomego, po czym uśmiechnęła się słodko i wsiadła do swojego samochodu.  – No już. Zbierajcie tyłki. Pora się rozdzielić.
Scott i Allison zajęli miejsca w samochodzie Stilesa. Wszyscy jechali w tym samym kierunku. Stilinski odkręcił się w stronę dziewczyny swojego najlepszego przyjaciela:
– Zabiją ją, jeśli przechodzi przemianę? – zapytał Stiles, pewny, że dziewczyna lada moment przez ugryzienie Petera zamieni się w złego wilkołaka.
– Nie wiem. O niczym mi nie mówią. Mamy pogadać po pogrzebie Kate. Kiedy przybędą inni.
– Jacy inni?
– Tego też mi nie powiedzieli.
Stiles westchnął ciężko i przyśpieszył, pozwalając wyjechać hybrydom. Jako, że to on miał w aucie wilkołaka, był na prowadzeniu.
– Musicie popracować w rodzinie nad komunikacją. – rzucił, spoglądając na drogę. – Scott, dobrze jedziemy?
McCall wyjrzał z samochodu przez okno i potrząsnął głową, słysząc śmiechy i komentarze dobiegające z samochodu Maiden. Najbardziej nie spodobały mu się dogryzki Silasa dotyczące szczeniaka cieszącego się podróżą z łbem wywalonym na zewnątrz. Kiedy już się skupił i złapał zapach dziewczyny, odrzekł pewnie:
– Następna w prawo.

Deliah Bree Grimm nigdy nie przypuszczała, że Wielka Zła Alfa doprowadzi ją na straszne cmentarzysko w środku cholernej nocy. Jednak wolała już śledzić Dereka niż latać z bronią palną po lesie za potworkiem, który sprowadził za sobą Silas.
Dziewczyna przykucnęła za większym nagrobkiem, przy którym stała figurka aniołka i wyjrzała zza niego lekko, tak, by nikt jej nie zauważył. Jakie było jej zdziwienie, kiedy w oddali w pojeździe zobaczyła randkę z balu Faith – Isaaca.
Chłopak odkopywał właśnie grób a, że obok stał jeszcze zapakowany nagrobek z napisem „Kate Argent” wiadomo było, że dół przygotowywany był właśnie dla niej. Deliah zmarszczyła brwi, lekko poirytowana. Co też chciał Derek od tego niewinnego chłopaka?
Hybryda przesunęła się powoli, starając się dostrzec nieco więcej. Krzewy rosnące w pobliżu zasłaniały jej widok na wszystko. Co gorsze w całej tej sytuacji zniknął jej Derek i bała się, że może zostać namierzona. W sumie z pewnością by sobie z nim poradziła. Alfa naprzeciw alfie. Peterowi już raz skopała tyłek. Czemu miała nie powtórzyć tego z jego siostrzeńcem?
Żona Draculi usłyszała szmery, które z pewnością wywołane były przez Hale. Odgłosy dotarły również do Isaaca, który rozglądał się wokół, przerażony. Grimm obiecała sobie nie interweniować, dopóki nie będzie działa mu się krzywda. Musiała wiedzieć co knuje Derek. Nic nie pasowało jej w tym mieście. Od syna szeryfa i jego dziwnej paczki do tego cholernego pożal się boże alfy.
– Co u licha?
Isaac nachylił się przed siebie. Deliah z daleka czuła jego przyśpieszone bicie serca. Z chłopakiem było coraz gorzej. Czy Derek urządził sobie cholerne straszenie niewinnych istot? To też znalazł sobie zabawę.
Kobieta podskoczyła, kiedy maszyna opadła na ziemię a po cmentarzu rozeszło się echo krzyku Lahey. Podbiegła bliżej. W oddali zobaczyła Dereka. Nie był jednak zainteresowany bezpośrednio chłopakiem. Grzebał swoimi ostrymi pazurami w jakimś grobie. Dziewczyna nie widziała za wiele i nie była pewna, czy to na pewno on. Czuła jednak przyśpieszone bicie serca nastolatka więc wiedziała, że wszystko z nim w porządku. Zaniepokoiła się dopiero wtedy, kiedy Derek zaczął iść w stronę dołu, w którym utknął chłopak. Bez problemu pozbył się pojazdu, który był przeszkodą do wydostania się Isaaca. Mężczyzna stanął nad grobem przygotowanym dla Kate Argent i uśmiechnął się zadziornie.
Bree Grimm w milczeniu przyglądała się całej sytuacji. Hale wiedział, że Faith była na balu z Isaackiem. Czy w ten sposób próbował utworzyć swoją paczkę? Zaczynając od tych najbliżej hybryd?
– Potrzebujesz pomocy?
Hybryda usłyszała donośny głos wilkołaka. Cholera. Zaczynało robić się nieprzyjemnie.
Szybko wyciągnęła z kieszeni telefon i wystukała numer do Faith.
Ona pierwsza powinna się o wszystkim dowiedzieć.
Hayley Moontrimmer długo nie zwlekała, kiedy Maiden dostała wiadomość o tym, że Derek dorwał Isaaca. Szczerze wolała poszukiwać pana słodkiego Brytyjczyka a niżeli Lydię Martin. Tak też dali znak paczce Scotta, że zboczą lekko z kursu i sami będą musieli poradzić sobie z zaginioną.
Jedyną pokrzywdzoną osobą okazał się Silas, któremu naprawdę zależało na odnalezieniu jej w takim stanie, w jakim zaginęła.
– Jeździmy tak od jakiś kilku godzin. – jęknął Silas, pożerając kolejną paczkę chrupek, które Hayley przemyciła do samochodu Faith na czarną godzinę. – Nie możemy po prostu stwierdzić, że rozpłynęli się w powietrzu i jechać do domu?
– Nagle zachciało ci się bliskości z Klausem? – mruknęła Moontrimmer, wyrywając mu swoją własność. Hayley od tak nie dzieliła się z kimś swoim jedzeniem. A to była jawna kradzież.
– Ugh, Hayley.
Maiden uderzyła dłońmi o kierownicę i wypuściła zebrane powietrze. Wiedziała, że są na przegranej pozycji.
– Nie wierzę, że to powiem, ale Silas ma rację. Nic dzisiaj nie wskóramy.
Wcale nie podobało jej się to, że tak łatwo się poddała. Polubiła tego chłopaka. I naprawdę coś dla niej znaczył. To dziwne, bo znała go tylko jeden dzień. Przetańczyła z nim cholerny wieczór a czuła jakby znała go całe życie. To nie było normalne. Ale tak właśnie było. To przypominało jej o historii którą niegdyś matka opowiadała jej do snu. Ale nie, to nie mogło być to samo. Maiden nie chciała po prostu by stała mu się krzywda. A jeśli Hale coś mu zrobi, osobiście go za to pomści.
– Czy to znaczy, że musimy wracać do domu? – spytała Hayley, robiąc przy tym maślane oczka. Nie chciała tam jechać.  Był tam Klaus, który zmuszał je do niewyobrażalnego wysiłku, matkująca Caroline, Elijah z tendencją do mówienia co można a czego nie i Shiro, któremu kilka godzin temu podpaliła ogon. Nieciekawe połączenie.
– Tak, Hayley. Jutro rano coś wykombinujemy. Jeśli nie pojawi się w szkole, przyrzekam, że znajdę Dereka i skopię mu dupsko.
Hybryda zatrzymała samochód przed ich domem. Już przy wejściu powitała ich Kayle, szczęśliwa, że w końcu ktoś przybył na ich ratunek.
– Nareszcie! Nawet nie wiecie, co tu się działo. – jęknęła hybryda, poprawiając swoją blond czuprynę. Wyglądała na wykończoną. To było normalne, kiedy spędzała czas ze swoim ojcem.
– Widzę, że bardzo dużo. – mruknęła Hayley, zamykając za sobą drzwi. Wszyscy weszli do kuchni a Faith wyciągnęła z szafki kilka kieliszków i podreptała do barku po coś mocniejszego. Moontrimmer doskonale wiedziała, na co stać Klausa i Elijah. Bardzo współczuła swojej siostrze, że los pokarał ją zostaniem z nimi na cały dzień, z drugiej strony cieszyła się, że chociaż jej udało się uciec.
– Dobra, to… kiedy oni wyjadą? – wyszeptała Hayley, nachylając się w stronę Kayle tak, by przypadkiem pytania nie usłyszał Klaus czy reszta pokręconej rodzinki. Kayle popatrzyła na nią ze współczuciem, po czym przeniosła swój wzrok na Silasa.
– No siostrzyczko… – zaczęła, przełykając ślinę. Spędziła dobre kilka godzin kłócąc się z Klausem oto, że już sama potrafi zając się swoim życiem. – W tym problem, że… nie wyjadą.
– Jak to nie wyjadą?! – zaprotestowała hybryda, opadając na blat. Tego było już po prostu za dużo. Hybrydy, banda Scotta, nowa paczka Dereka, rodzinka z Nowego Orleanu. Niedługo zabraknie tu normalnych ludzi. Co to za cholerne miasto. Jedni umrą, drugich zjedzą. A przecież kiedy tu dotarły sama mówiła: „Beacon Hills. Nazwa brzmi jak dziura, w której ludzie giną bez powodu i z niewyjaśnionych okoliczności, ale robią to codziennie po kilka razy”.
– Moje drogie dzieci nie poradzą sobie same w wielkim, złym świecie, Hayley.
Do kuchni wszedł Klaus. Dziewczyna prychnęła z pogardą.
– Co w takim razie z twoim wielkim królestwem? –spytała. Ojciec Kayle chwycił za „Single Malt”, swój ulubiony trunek i zajął miejsce naprzeciwko Hybryd i Silasa.
– Oto się nie martw, moja mała wiedźmo. Jest w dobrych rękach.
– Jasne, jasne. – przytakiwała Faith z całym przekonaniem, na jakie umiała się zdobyć. – W co pogrywasz Klaus? Naprawdę chodzi o rodzinę? Znam cię wystarczająco długo. Chcecie grać w gierki? Proszę bardzo. Zobaczymy, kto się pierwszy złamie. My czy ty?
– Kochane, zapewniam was, że ja i mój brat nie mamy złych intencji.
Do pomieszczenia zawitał również Elijah, wycierając swoje dłonie białą ściereczką.
– Pragniemy tylko zapewnić bezpieczeństwo naszej rodzinie.
Podszedł do Hayley i oparł się o krzesełko, na którym siedziała. Hybryda wyczuwała, że mężczyzna nie siedział cały dzień w domu. Musiał już przeprowadzić swoje małe dochodzenie. Intrygowało ją to bardzo, ale postanowiła poczekać z pytaniami do momentu, kiedy zostaną sami.
Ta rodzina miała w sobie coś niezwykłego. Począwszy od dziwnych zachowań kończąc na bezinteresownych czynach, które ani trochę nie pasowały do rodziny supernaturalnych istot. Elijah zawsze był tym, który chciał pokoju, bezpieczeństwa, harmonii. Hayley czuła więc, że i tym razem zdziałał coś swoją czarodziejską różdżką. Oh, co za ironiczne stwierdzenie, które wyszło prosto od prawilnej wiedźmy.
– No już, już.
Caroline najwyraźniej musiała podsłuchiwać całą rozmowę, bo po chwili przyszła z salonu i oparła się o blat stołu, z troską spoglądając w stronę córki.
– Obiecujemy, że jak wszystko się uspokoi, znikniemy z powrotem do Nowego Orleanu.
Silas chciał się już wyrywać i powstrzymywać ją od tego okropnego pomysłu – chyba, że zabraliby go ze sobą – jednak w ostatniej chwili powstrzymał się od tego, napotykając się na wzrok Mikaelsona. Faith parsknęła śmiechem. Miała niezłą zabawę siedząc w głowach tych wszystkich ludzi.
– Czy to ta chwila, kiedy powinnam ugościć was i iść po ręczniki? – mruknęła zrezygnowana Hayley i wstała z krzesełka, rozciągając się. Żona Klausa pokiwała energicznie głową, choć sama doskonale wiedziała, gdzie wszystkiego powinna szukać. – Nie. Jednak nie mam na to weny. Kayle, czyń honor, to twoje geny.
Starsza z hybryd przekręciła teatralnie oczami.
Wszystko wyglądało tak normalnie. Jakby byli zwykłą, szczęśliwą i kochającą się rodziną, której nic nie brakowało. Nikt nie zauważał tego całego bagażu, który nieśli za sobą i jak wiele trupów po sobie pozostawili. Ktoś widząc ich nigdy nie pomyślałby, że ich przysmakiem jest ludzka krew, w nocy biegają polując na potwory, mają gadającego kota oraz członków rodziny, którzy są połączeni z wilkołakami.
…czy w Beacon Hills dało się jeszcze znaleźć jakąś normalną rodzinę?
Faith Maiden nigdy nie była osobą, która prosiła. Działała na własną rękę, bez niepożądanych ludzi i problemów. Normalny człowiek powiedziałby, że była samolubną jedzą, która nie widziała nic poza czubkiem własnego nosa. Być może tak właśnie było. Nigdy jednak nie odchodziła widząc cierpienie niewinnej osoby. Nigdy. I wtedy, kiedy wkroczyła w umysł z pozoru normalnego chłopaka, również nie odeszła. Cierpiał. Czuła jakby połączyła ich dziwna więź. Jego uczucia odczuwała dwa razy intensywniej od emocji innych ludzi. Choć zaintrygowało ją to, nie odezwała się ani słowem.  Po prostu nadal tkwiła w tym samym stanie, próbując odnaleźć źródło jego upadku. Spotykała strach, warstwa po warstwie, jakby nie miał końca. Przeszłość stawała się coraz mroczniejsza.
Isaac Lahey z pewnością nie miał łatwego życia.
Dlatego kiedy reszta Hybryd poszła odwiedzić Matta w Beacon Grill, ona sama wybrała się na krótki spacer.
Dom Isaaca Lahey znajdował się naprzeciwko miejsca zamieszkania Jacksona Whittemore'a, który od ostatnich wydarzeń bał się pokazać Hybrydom na oczy. W sumie, dobrze dla niego samego. Faith przemknęła po cichu do ogródka i ku swojej uciesze zauważyła, że okno w kuchni jest uchylone. Usiadła na ziemi pod nim i nasłuchiwała rozmowy ojca z synem.
I, trzeba przyznać, nie była ciekawa. Podskoczyła, kiedy wymiana zdań zamieniła się w krzyki i przemoc. Mogła się tego spodziewać.
Ale Faith Maiden nie zostawiała takich spraw bez dokończenia ich.
Hayley naprawdę miała zamiar tego dnia iść do szkoły. To był priorytet i cel. Miała w końcu porozmawiać z trenerem o kółku strzeleckim i nie istniała rzecz, która mogłaby ją od tego pomysłu odwieść. Wszystko poza ciekawością.
Z chwilą, kiedy wskoczyła do swojego ukochanego samochodu, wiedziała już, że musi zahaczyć o jeszcze jedno miejsce. Nie byle jakie. Miejsce zbrodni.
– No, Moontrimmer. – hybryda podskoczyła na siedzeniu i o mało co nie wypadła z ruchu drogowego, kiedy z tyłu pojazdu usłyszała znajomy głos.
– Silas?! – warknęła, hamując i odkręcając się za siebie – Co ty tu do cholery robisz? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że kimnąłeś w moim samochodzie?
– Nie odwracaj kota ogonem, miałaś jechać do szkoły.
– Gadaj co robisz w moim samochodzie.
– Jeśli powiesz mi gdzie jedziesz. Nie czytam w myślach.
– I dobrze. – mruknęła, kładąc dłonie na kierownicy. Powoli ponownie włączyła się do ruchu drogowego i westchnęła ciężko. –Im mniej wiesz, tym lepiej żyjesz.
Silas parsknął i pokręcił z politowaniem głową. Jak miał przyznać się hybrydzie, że pokłócił się z Klausem, który nie chciał, by ten przebywał w towarzystwie jego żony. Wyszło jak wyszło. Tylko samochód Hayley był otwarty a on potrzebował dłuższej drzemki.
– Zaczekaj tu. – rozkazała, parkując niedaleko cmentarza, gdzie prawdopodobnie był już szeryf.– Nie, serio mówię Silas. Jeśli wyjdziesz z tego samochodu to ci nogi z tyłka powyrywam.
Jej przyjaciel pokiwał energicznie głową i wyciągnął ze skrytki paczuszkę czekoladowych kulek. Tym razem Moontrimmer nie zareagowała. Lepiej, żeby już zapchał sobie gębę niż podejmował się jakichkolwiek kroków.
Hayley Moontrimmer pojawiła się przy ojcu Stilesa z prędkością światła. Taka już była natura wampira, za którą niejednokrotnie dziękowała bogom. Szeryf początkowo jej nie zauważył, nadal przepytywał biednego chłopaka, którym był sam Isaac Lahey.
– Pracujesz dla ojca? – mężczyzna zadał kolejne pytanie a chłopak przełknął ślinę i zdezorientowany spojrzał na hybrydę, która uśmiechnęła się do niego lekko. W tej chwili poczuł się jeszcze gorzej. Nie chciał by ktokolwiek był tu teraz. Nikt nie powinien tego widzieć.
– Kiedy nie ma go w szkole. – zamiast Isaaca odpowiedział jego ojciec. Mężczyzna nie stwarzał wrażenia przyjemnego. Hayley na pierwszy rzut oka zauważyła, że koleś wyglądał na takiego, który prawdopodobnie wygrzebał się z ognia piekielnego i jest wrzodem na tyłku w życiu swojego syna.
– Kiedy nie ma go w szkole. – zamiast Isaaca odpowiedział jego ojciec. Mężczyzna nie stwarzał wrażenia przyjemnego. Hayley na pierwszy rzut oka zauważyła, że koleś wyglądał na takiego, który prawdopodobnie wygrzebał się z ognia piekielnego i jest wrzodem na tyłku w życiu swojego syna. – Gdzie powinien być za jakieś dwadzieścia minut.
Szeryf westchnął ciężko i odwrócił się, zauważając tym samym Hayley.
– Dzień dobry, szeryfie. Cóż za zbieg okoliczności.
– Nie powinnaś być w szkole?
– … właśnie tam jadę?
– W takim razie dlaczego jesteś na miejscu zbrodni?
– …. Odwiedzam…. Grób…. Starych… znajomych?
– Pięć minut i tu cię nie ma.
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, choć oczywiste było to, że wcale nie miała zamiaru tak od razu odchodzić. Odsunęła się trochę od mężczyzn i zaczęła spacerować pomiędzy grobami. W odpowiedniej odległości. Tak, żeby mogła przysłuchiwać się całej rozmowie.
– Przepraszam. Rozumiem pana, ale zaginęła nastolatka a nasze psy doprowadziły nas tutaj. – szeryf wydawał się naprawdę opanowany. Jakby cała ta złość jaką nosił w sobie przez ostatnie kilka dni po prostu gdzieś wyparowała. Hayley wyczuwała jednak, że coś jest nie tak. Nie wszystko było w porządku z ojcem Isaaca. – Nie miała na sobie ubrania, jeśli była tu w nocy i coś jej się stało…
– Przykro mi, niczego nie widziałem. – odrzekł niewinnie Isaac. Jego człowieczeństwo było takie cenne. Hayley nie dziwiło, że Faith w nim coś widziała. Rzadko kiedy dało się spotkać kogoś tak… delikatnego. Niewinnego. Czystego. Nie mógłby zrobić krzywdy Lydii. Nie mógłby zrobić krzywdy komukolwiek.
– Niech mi pan zaufa. – zaśmiał się pan Lahey, kręcąc z politowaniem głową. Splótł dłonie na piersi i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Gdyby zobaczył nagą dziewczynę na żywo, nie na komputerze, to by ją zapamiętał. – zakpił a Isaac opuścił głowę do dołu i wbił swój wzrok w ziemię.
Szeryfowi nie podobała się jego odpowiedź. Gardził takimi ludźmi. Rodzice powinni nieść swoim dzieciom wsparcie, nie robić z nich kozły ofiarne.
– Skąd masz to limo, Isaac?
 Szeryf zmrużył oczy. Miał różne podejrzenia, jednak nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Ojciec Isaaca spojrzał na niego w znaczący sposób.
– To stało się w szkole.
– Pobiłeś się z kimś?
– Nie. – chłopak zaprotestował szybko i spojrzał na szeryfa. – Podczas gry w lacrosse.
Szeryf rozbudził się. Rozchmurzył się lekko i z podekscytowaniem zapytał:
– Lacrosse? Grasz dla Beacon Hills?
Isaac pokiwał twierdząco głową.
– Mój syn również. To znaczy… jest w drużynie, ale nie gra. Przynajmniej na razie
Mężczyzna wydawał się podekscytowany, młodszy Lahey był jednak zainteresowany czymś innym, czymś co widział w oddali, za szeryfem, czego nikt inny nie dostrzegał. To sprawło, że przez chwilę oderwał się od otaczającej go rzeczywistości. Nie umknęło to uwadze szeryfa. Policjant szybko odkręcił się w stronę, w którą zaciekle wpatrywał się nastolatek. Nie dostrzegł nic podejrzanego. Dla upewnienia, skierował się w kierunku rozmówcy i zmarszczył lekko brwi.
– Wszystko w porządku Isaac?
– Oh. Nie. Przepraszam, właśnie sobie przypomniałem, że muszę się udać na trening.
           – W takim razie jeszcze jedno pytanie. Macie tu jakieś hieny cmentarne?
Hayley napięcie odwróciła i się i zmarszczyła czoło. Chciała parsknąć ale była pewna, że tym razem szeryf nie żartuje. Nie powinno jej to dziwić. Gdyby tak powrócić kilka lat wstecz, doszlibyśmy do wspomnień gdzie Hayley, Faith i Kayle polowały razem. Jak zawsze padło na Nowy Orlean i kolejne oczyszczanie jego peryferii. Hybrydy były wtedy bardziej bezwzględne. Rzecz w tym, że przed tym jak zakopały zwłoki, korzystając z tradycji wikingów (chodziło tutaj o brak szacunku dla wroga) jedna z nich zaproponowała, by odciąć im głowy i położyć obok tyłków. Oczywiście, wszystkie jednogłośnie stwierdziły, że jest to beznadziejny pomysł, po czym… zrobiły to. Tak. Kwintesencja ich okrutności. Hayley potrząsnęła głową i powróciła do rozmowy trójki mężczyzn.
– Zdarza się. – odparł nastolatek i wszyscy spojrzeli w dziurę przygotowaną dla Kate Argent. – Zwykle zabierają tylko biżuterię.
– A ten co wziął?
Lahey przełknął ślinę, poprawił swoją kurtkę i zdezorientowany popatrzył na ojca Stilesa.
– Jej wątrobę.
Policjant otworzył szeroko usta, zamknął je i jeszcze przez chwilę spoglądał z przerażoną miną na nastolatka. To nie było normalne. Nie. To było co najmniej dziwne. Chore. I oczywiście wszystko to musiało mieć miejsce w Bacon Hills. Jeszcze trochę i rzuci tą robotę, zakupi motocykl, zapuści włosy i przejedzie tak przez całą Amerykę, nucąc pod nosem stare, dobre, rockowe hity.
Niepewnie spojrzał po raz ostatni na miejsce pochówku kobiety.
No. Jego dzień nie zaczął się dobrze.
Sportowe auto zatrzymało się przed budynkiem szkoły średniej w Beacon Hills. Z samochodu wyszła figlarna brunetka i uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, zdejmując ciemne okulary. Kilku nastolatków zmierzyło ją pożądliwym wzrokiem, kiedy podciągnęła nieco dół czerwonej, krótkiej spódniczki od stroju cheerleaderki. Na zalotne spojrzenia mężczyzn nie reagowała. Była przyzwyczajona do tego, że płeć przeciwna zabiegała o jej względy. Wzrok dziewczyny powędrował w stronę dwójki młodzieńców, którzy zawzięcie rozmawiali po drugiej stronie parkingu. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przekręciła lekko głowę i powędrowała w ich kierunku z pełną gracją, zwracając tym samym uwagę większej liczby osób.
– Zjadła czyjąś wątrobę?!
To pierwsze zdanie, jakie usłyszała Faith podchodząc do dwójki przyjaciół. Scott McCall wpatrywał się w syna szeryfa ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
– Tego nie powiedziałem. Wiem, że ją zabrała. A nawet jeśli, to co? Wątroba to najbardziej odżywczy organ. – Stiles Stilinski otworzył szeroko usta i klepnął swojego znajomego w ramię, sygnalizując mu pojawienie się jednej z Hybryd.
Faith parsknęła i odwróciła się w stronę nastolatków. Stanęła naprzeciwko Stilesa, gotowa zaprzeczyć jego słowom. Była wampirem. Jedyne, co było dla niej odżywcze to krew. Ludzka krew. Chyba, że była na diecie. W tych przypadkach musiała ograniczyć się do biednych wiewiórek. Oczywiście były jakieś limity. Nie miała zamiaru jeść niczego z piórami.
– Stary. Ja nigdy nie jem czyichś wątrób.
– Tak Stiles. To nie jest normalne. Jak już coś, to można je co najwyżej komuś wyrwać i go postraszyć… jeśli to przeżyje. – Hybryda uśmiechnęła się pod nosem, jednak ani Scott ani Stiles nie byli przerażeni jej wypowiedzią. Raczej przyzwyczaili się już do takich tekstów.
– No jasne. Bo jako doświadczone istoty supernaturalne potraficie nad sobą zapanować. – mruknął Stilinski i pokręcił z politowaniem głową. Faith przekręciła teatralnie oczami i odchrząknęła lekko.
– I jak wyglądam? – spytała zalotnie. Stiles pokręcił głową, nie wiedząc do końca, co ma powiedzieć. Dopiero teraz, jak przystało na uwagę mężczyzn, obaj zauważyli wygląd Hybrydy.
– Jest…. wow…. naprawdę… wyglądasz… wow. – chłopak podrapał się po karku. Wzrokiem poszukiwał pomocy u swojego przyjaciela, ale ten wyglądał podobnie jak on sam. Jak miał zareagować na wygląd dobrze wyglądającej kobiety w obcisłych stroju?
– Co się stało? – w końcu przełamał się Scott, nadal lustrując Maiden od stóp do głów.
– Chodzi wam o mój strój, prawda? No wiecie… Kayle prowadzi zajęcia gimnastyczne, Hayley założyła kółko strzeleckie a Deliah… oh, myślę, że to musicie zobaczyć sami. – dziewczyna odrzekła tajemniczo, szczerząc się przy tym dziwnie. – Ja też postanowiłam odnaleźć się w swoim żywiole. No sami wiecie. Lepiej mieć wszystko na oku od środka. A wychodzi na to, że ta szkoła skrywa bardzo wiele. No, i będę miała zespół cheerleaderek.
Scott uśmiechnął się lekko i powędrował wzrokiem w stronę Stilesa. Faith westchnęła ciężko, kiedy odkryła myśli swoich rozmówców. Jasne było, że cieszyli się z tego, co miało nadejść. Kto narzekałby na widok grupki seksownych laseczek ubranych w kuse ubrania? No właśnie, na pewno nie żaden facet o zdrowych zmysłach. Dlatego też Stilinski i McCall stali naprzeciwko Faith i szczerzyli się jak idioci.
– Dobra, Stilinski, to ty już kontynuuj swoją wypowiedź odnośnie Lydii. – Maiden odrzekła od niechcenia. Stiles natychmiastowo ożywił się.
– Tak. Lydia. Słuchaj Scott… – zastanowił się przez chwilę i zmrużył oczy. – Przechodziłeś przez to. Co chodziło ci po głowie, kiedy się przemieniałeś? Co cię pociągało?
– Pomyśl Stiles. – Faith oparła się o ramię nastolatka i spojrzała na niego spode łba. – Każda cząsteczka twojego ciała przechodzi przemianę. Boli w cholerę. Co wtedy myślisz: zjadłbym kanapkę czy: o cholera, jak bardzo boli, zaraz zejdę z tego świata…?
– Właściwie… to chodziła mi po głowie Allison.
– O serio, młody. – Maiden skrzywiła się i prychnęła poirytowana. Chłopak był naprawdę w niej zakochany. Dzidzia Scotty oddał swoje serce pani Łowczyni. Jakie to romantyczne. – Nic więcej? Poważnie?
– Nic więcej się wtedy nie liczyło. – potwierdził młody wilkołak i uśmiechnął się do siebie. Stiles wypuścił zebrane powietrze. Cieszył się, że jego przyjaciel odnalazł miłość swojego życia ale wszystko miało swoje granice. To tak, kiedy spotykał na mieście całujące się pary. I nie było tu mowy o słodkim, delikatnym całusie, tylko wpychaniu sobie języków do buzi przez jakieś trzydzieści minut bez przerwy. Sam nie miałby nic przeciwko, gdyby spotkało to go z  Lydią. W innym przypadku był tylko samotnym nerdem, którego nie bardzo kręciły takie widoki. – Hej, ale to dobrze. Ugryzienie Lydii nastąpiło, kiedy była z Tobą.
– Czy nie szukała wtedy Jacksona? – mruknęła Faith, znudzona całą sytuacją. W tym samym czasie cała trójka skierowała się w stronę wejścia do szkoły. Maiden odkręciła się napięcie, słysząc znajomy jej ryk silnika. Nie myliła się, dostrzegając na parkingu samochód Jacksona. Jak zawsze wyglądał na pewnego siebie. Uśmiechnięty od ucha do ucha wysiadł z pojazdu i mrugnął do dziewczyny, która przechodziła niedaleko niego. Hybryda uniosła brwi, nieco zaskoczona jego zachowaniem. Wcale nie powinna być, w końcu Whittemore zawsze należał do takiego typu człowieka, który kocha siebie ponad wszystko inne. Tym razem odczuwała, że jest w nim coś jeszcze. Nie wiedziała tylko do końca, co.
– Faith, idziesz już? – zawołał za dziewczyną Stiles, wychylając się zza metalowych drzwi. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową.  Maiden zmrużyła oczy spostrzegając jak Whittemore podaje jakiemuś bezdomnemu kilka dolarów.
Zaśmiała się pod nosem. Czyżby Whittemore odnalazł Boga i stał się dobrym człowiekiem? Kolejne nowości w Beacon Hills. I o dziwo, nie chodzi o żadne martwe zwłoki.
Kiedy Isaac Lahey wbiegał do przebieralni, nawet nie spostrzegł, że wpadł na dziewczynę, która przebierała się właśnie w męskiej szatni. Nie był to kto inny jak Deliah Bree-Grimm, która za wszelką cenę postanowiła mieć wszystkich na oku. Chciała obserwować zarówno Stilesa jak i Scotta. Początkowo miała zamiar wykorzystać do tego Silasa, ten jednak wolał nie mieszać się w życie szkolne (po czym zaczął jej unikać), dlatego też po długich rozmowach z Hybrydami stwierdziła, że to ona dołączy do szkolnej drużyny lacrosse. Nie było łatwo. I nie chodzi tu wcale o dostanie się – tu wystarczyło zaledwie zahipnotyzowanie trenera – jednakże musiała przełamać pierwsze lody i pozwolić, by jej szacunek do samej siebie upadł bardzo nisko. W końcu bądźmy szczerzy, żona Draculi musiała ćwiczyć z bandą spoconych nastolatków, którzy myśleli tylko o jednym.
Scott McCall pacnął swojego przyjaciela w ramię. Syn szeryfa wychylił głowę zza metalowej szafki i zmarszczył czoło, zaskoczony obecnością najmniej towarzyskiej Hybrydy. Deliah nie dostrzegała ich reakcji, w dalszym ciągu zmieniała strój, ściągając właśnie koszulkę. Kilka zawodników lacrosse przekręciło lekko głowy, tak, by lepiej widzieć to, co miała do zaoferowania Grimm.
– Stary, widzisz to, co ja, prawda? – upewnił się Stiles, przecierając oczy. To nie mogła być prawda. Scott pokiwał twierdząco głową. – Czy ona właśnie zdejmuje koszulkę?
Po tym pytaniu oboje gwałtownie zerwali się i ruszyli w stronę Deliah. Dziewczyna warknęła cicho, kiedy ci zwrócili jej uwagę na temat tego, co tu robiła. Stiles rzucił w stronę dziewczyny białą koszulkę, która z pewnością należała do któregoś z graczy lacrosse, ale kobieta przekręciła tylko teatralnie oczami i nałożyła na siebie strój szkolnej drużyny.
– Zakryj ją, zakryj! – polecił McCall, jednak, kiedy Stiles wyciągnął ręce w stronę Hybrydy, ta uderzyła go lekko w dłonie, karcąc go wzrokiem. – Deliah, błagam cię, wyjdź w tej chwili, wszyscy się na ciebie gapią!
– Jak to mam wyjść? – uniosła zdziwiona brwi i skrzyżowała ręce na piersi. – Od dzisiaj należę do drużyny.
Nim którykolwiek z nastolatków zdążył odpowiedzieć, do szatni wkroczył trener i stanął naprzeciwko swoich podopiecznych.
– Chodźcie tu wszyscy. No już. Zbierzcie się, mam ogłoszenie. – krzyknął, gestykulując. – Szybciej! Danny, do cholery, załóż koszulkę. Stilinski, ciebie też to dotyczy. No, już, jesteście wszyscy? Sprawa pierwsza. Od dzisiaj do naszej grupy dołączy Deliah Bree Grimm i zanim zaczniecie cokolwiek mówić, weźcie pod uwagę fakt, że jakakolwiek zła uwaga na jej temat zostanie surowo ukarana. Sprawa druga. Policja prosi o pomoc w poszukiwaniu dziewczyny. To… chora dziewczyna.  Włóczy się gdzieś…. Naga. Całkowicie naga.
Kilku nastolatków zachichotało cicho. Deliah westchnęła ciężko, poirytowana niskim ilorazem inteligencji zebranych. Trener uniósł lekko brwi i wbił wzrok w graczy stojących najbliżej jego osoby.
– Dzisiaj w nocy ma być poniżej czterech stopni. Kiedy ostatni raz biegałem nago w taki mróz… straciłem jądro. – odrzekł całkiem poważny a kilku chłopców otworzyło szeroko usta. Deliah zacisnęła usta w cienką linię, powstrzymując się od śmiechu. – To nie może przytrafić się jakiejś niewinnej dziewczynie.
Grimm nie wytrzymała. Zaśmiała się cicho a wzrok wszystkich zebranych graczy powędrował w jej kierunku. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Co miała poradzić, że to ją rozśmieszyło. Zabrzmiało to tak, jakby Lydia Martin miała jądro i w każdej chwili mogła je stracić. Trener zignorował jej zachowanie i kontynuował:
– Policja organizuje ekipy poszukiwawcze. Zapiszcie się, znajdźcie dziewczynę, a dostaniecie pięć na koniec.
Mężczyzna przyczepił do ściany listę z lukami na dane uczniów. Kilku uczniów wydało triumfalny krzyk a trener przekazał jednemu z nich niebieski długopis, szczerząc się szeroko.
Bree Grimm zagwizdała i złapała McCall i Stilinskiego za koszulki, ciągnąc w stronę Jacksona, z którym to tak bardzo chcieli porozmawiać. Nastolatek westchnął ciężko. W milczeniu przysłuchiwał się wszystkiemu, co mieli mu do powiedzenia, bojąc się trochę tego, że Deliah mogłaby mu coś zrobić.
– Lydia lata nago po lesie. Co mnie to? – mruknął, kiedy ci skończyli już swój długi wykład. Deliah uśmiechnęła się lekko, doskonale rozumiejąc jego postawę. Żadna z Hybryd nie przepadała jeszcze za Lydią Martin. Była zbyt bardzo zapatrzona w siebie, nie czuła na krzywdę innych, bezczelna. Każdy mógłby wymieniać jej wady przez cały dzień, a już najbardziej Hayley. Każdy, oprócz Stilesa.
– Wiemy, że może się przemieniać. – wyszeptał Scott, nachylając się w stronę znajomego. Whittemore zmarszczył czoło i uniósł lekko brwi.
– Przemieniać?
– Tak. Przemieniać. – odpowiedział stanowczo McCall, poirytowany tym, że chłopak reaguje tak na jego słowa.
– W…..?
– W jednorożca, kretynie. Jak myślisz? – warknęła Deliah, nie wytrzymując dłużej tępoty, jaką cechował się młodzieniec. Jackson oparł się o szafkę i pokręcił głową z zrezygnowaniem.
– Skoro Lydia przechodzi przemianę, to ktoś inny będzie potrzebował pomocy.
– Co masz na myśli?
– McCall, zabierasz się za to od dupy strony. Kiedy z nią chodziłem, pozostawiła mi parę zadrapań. Ciekawe, co potrafi zrobić, mając prawdziwe pazury.
Whittemore nie czekając dłużej na reakcję, wyminął chłopaków, na pożegnanie puszczając jeszcze oczko w stronę Deliah, która najwyraźniej nie była z tego zachwycona. Odkręciła się w stronę chłopaka o czarnych włosach i poklepała go po plecach:
– No, dzidzia Scotty. Lepiej tego nie spieprz.
Hayley lubiła chemię. Właściwie, to przez ten krótki czas, stała się ulubienicą profesora Harrisa. Jedyny minus chemii? Musiała siedzieć na niej ze Stilesem, który uparcie uważał, że czuje właśnie tą "chemię" gdzieś w powietrzu nad ich głowami. Moontrimmer nie rozumiała, o co mu chodzi. Ona czuła tylko smród potu nastoletnich graczy w lacrosse, którzy najwyraźniej zapomnieli wziąć prysznic po treningu z rana.
Stilinski nachylił się nad ławką, żeby zbliżyć się do Scotta. Jakby miał nadzieję na to, że Hayley go nie usłyszy. Naiwny.
– Przyznaję to z ciężkim sercem, ale on ma rację – szepnął, wskazując kciukiem na Jacksona siedzącego w kącie klasy. Hayley zmarszczyła czoło, zerkając na niego przelotnie. Pan "zgrabny tył i wielkie go zwane wrzodem na małpim tyłku"? A o co znowu chodziło? – A co, jeżeli następny organ zabierze żywej osobie?
Ach. Chodziło o Lydię Martin, która ponoć zeżarła część wewnętrzną jakiegoś truposza dzisiaj z rana na cmentarzu. Typowe, to nic nowego. Normalnie, to Hayley nawet by się tym nie przejęła. Przez tą dziewczynę prawie umarła, i to tak na serio. Przez nią była jedną nogą w zaświatach. A ona nawet jej nie podziękowała, kiedy ta ją odwiedziła w szpitalu! Toteż Hayley popełniła ten błąd tylko raz. Przyniosła Stilesowi zapas żarcia i zwinęła się z tego cholernego miejsca jak najszybciej mogła.
Hm. Szpital w Beacon Hills wydawał jej się miejscem, które cieszyło się nieciekawą przeszłością… i niezbyt miłą przyszłością, można by było przypuszczać.
– To jest sprawdzian, panie Stilinski – odezwał się Harris, zajmując miejsce za swoim biurkiem. Hayley uniosła jedną brew, spoglądając znacząco na Stilesa. – Jeżeli jeszcze raz usłyszę pański głos, będzie pan siedział w kozie do końca roku.
– Ma pan do tego uprawnienia? – zainteresował się żywo Stiles, podczas gdy Hayley prychnęła śmiechem, już wiedząc, co się zaraz stanie. Nauczyciel uśmiechnął się do niej posępnie. Odpowiedziała mu tym samym.
– No, proszę. Znowu pański głos. Pobudza pan mój impuls do wielokrotnego uderzenia studenta. Zostaje pan w kozie od godziny 15.
Mina Stilesa była bezcenna i przez chwilę Hayley żałowała, że nie ma ze sobą kamery. Powinna zacząć nagrywać to wszystko, całe swoje życie. Komedia i kariera na YouTube gwarantowana. Scott zerknął przez ramię na przyjaciela i już chciał coś powiedzieć, ale Hayley pacnęła go w ramię.
– Pan też chce, panie McCall? – zapytał Harris, a Scott spojrzał przelotnie na Hayley, myśląc sobie, że uratowała mu dupsko. Nie po raz pierwszy, zresztą.
– Nie, proszę pana.
Moontimmer uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Stiles spojrzał na nią z wyrzutem. No, jasne. Jakoś nie przepadała za nim, od kiedy praktycznie rzecz biorąc wcale nie przejął się jej śmiercią wtedy w szpitalu. Co innego Scott – dzwonił do niej prawie codziennie, jeżeli się nie widzieli, tylko po to, żeby zapytać, jak sobie radzi i co u niej. To naprawdę wiele dla niej znaczyło i bardzo go polubiła.
– Stary, twój nos – głos Danny'ego może nie był łatwy do usłyszenia dla reszty uczniów, no i dla Scotty'ego, który skupił się już na teście (matka zagroziła mu, że jeżeli go nie zda z oceną powyżej trójki, to zabierze mu komputer), ale Hayley wyłapała go idealnie.
Zerknęła przez ramię na Jacksona i zauważyła plamę czarnej cieczy na teście "wrzodu na małpim tyłku". Przewidując dalszy rozwój wydarzeń, po cichu wyjęła telefon i napisała SMS do Kayle.
"Co teraz masz? PILNE."
Odpowiedź nadeszła po kilku sekundach. Blondynka na 100% grała właśnie w jakąś grę, znudzona wykładem nauczyciela.
"Angol. Pomocy. Zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać."
Hayley pokręciła głową z politowaniem, śmiejąc się cicho.
"Leć do męskiej na parterze, Jackson tam będzie, tylko cicho." Wysłała wiadomość, kiedy Whittemore wybiegł z klasy, wcześniej uprzedzając nauczyciela, że idzie do łazienki. No, super. Tylko tego im brakowało.
Kayle wybiegła z klasy anglistycznej dziękując bogom greckim, że Jackson miał problem z życiem. Nie wytrzymałaby tam ani jednej sekundy dłużej. Weszła spokojnym krokiem do męskiej ubikacji i zamknęła się w jednej z kabin, zachowując się nadzwyczajnie cicho. W pewnej chwili przestała nawet udawać, że oddycha.
Huk otwieranych drzwi wypełnił pomieszczenie i Kayle domyśliła się, że to właśnie Jackson. Siedziała spokojnie, żałując, że nie może patrzeć przez ściany (to by się przydało, bo teraz chłopak na pewno nie załatwiał potrzeb fizjologicznych). Coś było nie tak. Przerażenie tego faceta dało się wyczuć na kilometr.
Kayle siedziała cicho, kiedy usłyszała kroki kolejnej osoby. Wolne, spokojne. Mogły należeć tylko do jednego z jej znajomych.
I właśnie zaczął dobijać się do kabiny, w której Jackson siłował się z papierem.
– Danny, nic mi nie jest, wracaj do klasy – mruknął Jackson niezbyt przekonująco. Kayle wywróciła oczami, siadając po cichu na zamkniętej klapie od ubikacji. W nerwach zaczęła przygryzać dolną wargę. – Danny, mówiłem, że jest ok! Daj mi sekundę!
Ale ktoś wcale nie dał Jackson'owi upragnionej "sekundy". Drzwi od jego kabiny zostały sprytnie otwarte i Kayle słyszała, jak ktoś wyciąga chłopaka na środek pomieszczenia. Widziała przy podłodze dwa cienie i zmarszczyła lekko czoło. Teraz już była pewna swego, a głos Jacksona tylko to potwierdził.
– Derek!
No. A któżby inny, jak nie pan: "gorące ciacho". To Hayley powinna tu siedzieć, nie ona. W sumie… może lepiej, że to ona tu siedzi. Hayley wyskoczyłaby z kabiny i jeszcze Boże broń rzuciłaby się na niego. Kayle wzdrygnęła się na samą myśl.
– Siemaneczko, Jackson – zaczął drwiącym tonem Hale. – Coś słabo wyglądasz. Blady jesteś. Dobrze się czujesz?
– Nigdy lepiej się nie czułem, pacanie – odparował niegrzecznie Whittemore, a Kayle wywróciła oczami, zirytowana. Ten koleś prosił się o mocne manto w dupsko.
– Muszę wiedzieć, jeżeli coś się dzieje. Należysz teraz do mnie.
– Do ciebie? To jakiś żart? – oburzył się Jackson. Kayle z zainteresowania podniosła się z miejsca i przysunęła do drzwi. Miała nadzieję, że ten dzieciak nie podpisał jakiegoś cyrografu z diabłem. Jeżeli chodzi o sprawy w stylu: "50 twarzy Greya", to ona pragnie natychmiast opuścić to miejsce, bo zaraz puści pawia. – Nie jestem jakimś twoim zwierzątkiem. Ugryzłeś mnie, ale nie prosiłem się o bycie w twoim stadzie.
Chwila… co?
Deliah nic nie mówiła. Miała go pilnować, do cholery! Miała mieć Dereka na oku! Co prawda mogło się to wydarzyć zanim zaczęła go śledzić… próbowali wtedy namierzyć słodkiego demona, którego Silas przywiódł ze sobą do miasta.
W takim razie, nie ma co obwiniać Deliah. To się mogło każdemu zdarzyć, a że obydwaj – Derek i Jackson – byli idiotami bez szarych komórek to jasne było, że to się w końcu wydarzy.
– Wybacz, ale nie wykazujesz zdolności przywódczych – kontynuował dumnie Jackson.
– Doprawdy? – Derek prychnął drwiącym śmiechem, jakby to wcale go nie uraziło. Ale Kayle wiedziała, że mocno uderzyło go w jego chorą dumę.
– Mam plan – ciągnął dalej Whittemore. – I nie zawiera on biegania w nocy po lesie i wycia do księżyca z tobą i tym dzieciakiem McCallem.
– A kogo niby uwzględnia?
– Cztery seksowne kobiety, ale to już nie twoja sprawa.
– Raczej na to nie polecą.
– Deliah jest Alfą, przyjmie mnie.
– …może i jest Alfą, ale ona już ma swoje stado. Jesteś zbędny, uwierz mi.
– …przecież Hayley i Faith nawet nie mają w sobie wilkołaczej krwi, sam mi to tłumaczyłeś.
Ty cholerny zdrajco! Kayle miała ochotę wyskoczyć z kabiny, rzucić się na nową upieczoną Alfę i wydrapać mu oczy. A potem zrobić z nich szaszłyki na grillu z rodzinką. Tak, to byłby dobry plan, tylko, że… można by było się jeszcze czegoś dowiedzieć…
– Idioto – mruknął Derek, najpewniej opierając się nonszalancko o umywalkę. Kayle mogła to wywnioskować z cieni, które widziała. – Stado wcale nie musi się składać z wilkołaków. Tu chodzi o więzy, o zaufanie, przyjaźń, poświęcenie.
– Tym bardziej, ty się do tego nie nadajesz. Miałbym zaufać, że będziesz w stanie poświęcić swoje życie dla mnie? Słabo prawdopodobne. Więc się odpier-
Zapadła nagła cisza, a Kayle w pierwszej chwili pomyślała, że ją usłyszeli i już po niej, ale potem Jackson znowu się odezwał, a ona zauważyła jeden z kawałków papieru, które wcześniej używał. Spadł na podłogę i przeturlał się do kabiny Kayle, więc dziewczyna podniosła go i zobaczyła czarną maź, którą już kiedyś wcześniej widziała.
Stary, jesteś martwy; a jeżeli nie martwy, to zdecydowanie masz przesrane.
– Co to jest? – zapytał Jackson, a w głowie Kayle już pojawiła się odpowiedź, której udzielił mu Derek:
– Ciało walczy z ugryzieniem.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem.
Zapadła cisza. Kayle nasłuchiwała uważnie, zaskoczona tym, co właśnie usłyszała i zobaczyła. Złożyła kawałek papieru nasączonego czarną mazią, po czym owinęła go w dwa kolejne, świeże i czyste, aby schować go do kieszeni spodni. Reszta Hybryd musiała o tym usłyszeć.
Wiedząc, że Jackson opuścił łazienkę, Kayle otworzyła powoli drzwi od kabiny i ostrożnie z niej wyszła. I już miała skierować się na korytarz, aby wrócić na lekcję, kiedy usłyszała głośny huk. Zatrzymała się w połowie kroku, zaskoczona, że ktoś jeszcze potrafił być na tyle cicho, aby ani ona, ani Derek go nie usłyszał.
Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, otwierając drzwi kabiny, z której usłyszała hałas.
– Cześć, Parker.
– Pieprzysz.
– Nie, patrz! – Kayle wyjęła z kieszeni spodni papier, który wcześniej zwinęła z łazienki i pokazała go na dowód Faith. Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym machnęła na powitanie do Isaaca, który właśnie przechodził obok. Chłopak uśmiechnął się do niej nieśmiało, ale prędkim krokiem odszedł, jakby się ich wszystkich bał.
Nie dziwiła mu się.
– Ej, to pięknie – mruknęła cicho Hayley, zajadając batonika Reese's, oparta o swoją szafkę. – Tylko tego nam jeszcze brakowało. Żeby Jackson chciał być wilkołakiem, to jasne. Ale szkoda, że jego cielsko nie za bardzo się z tym zgadza.
– Zajebiście, no nie? – dodała rozwścieczona Deliah, trzaskając drzwiczkami swojej szafki.
– Lepiej być nie może.
– Może – przerwała im Kayle. – W tym kiblu był ktoś jeszcze.
– Och, no chyba pier-
– Nie, nie. Słuchaj, kto. Peter Parker. – Faith uderzyła się w czoło z otwartej dłoni, słysząc to. – Ja wiem, że gostek już kilka razy nam podpadł, ale jeżeli jeszcze raz wykasujemy mu pamięć, to zacznie świrować. Wie, że coś mu umyka, nie jest głupi; to nie są małe rzeczy. Z głowy uciekło mu to, jak byliśmy wtedy w szkole, w nocy. Potem włamał nam się do domu. Naszego domu, dziewczyny! W końcu zacznie węszyć i coś wywęszy, poza tym, Matt zaczął go powoli do tego przyzwyczajać.
– Zabiję go. A kocham go nad życie – warknęła Hayley, kończąc słodkości. Wyrzuciła papierek do kosza i wrzuciła do ust trzy kosteczki gumy do żucia. – To co robimy z tym fantem?
– Nie wiem, ale moim zdaniem wypadałoby go wprowadzić w to gówno.
– Kayle, w tym "gównie" jest już połowa tego cholernego miasta. Kolejny niewinny dzieciak nie polepszy sprawy – odpowiedziała Deliah, wzrokiem śledząc Allison Argent, która właśnie podeszła do swojej szafki. – Ej, patrzcie. Nasza niedoszła nemezis.
Hybrydy spojrzały na wspomnianą dziewczynę, a potem na dwie osóbki po drugiej stronie korytarza, które – na sto procent – właśnie ją obgadywały. Faith szturchnęła Hayley w ramię, ale ona już dawno słuchała dwóch podejrzanych dziewczyn.
– Nie jej siostra, tylko ciotka – powiedziała jedna. – Ta, która wymordowała tych wszystkich ludzi.
– To ta wariatka?
– Tak, pożar i ataki zwierząt. To sprawka jej ciotki.
– Zalewasz. Siedzę koło niej na angielskim.
– Lepiej się przesiądź.
Allison trzasnęła metalowymi drzwiczkami od szafki i ruszyła w stronę Hybryd, podczas gdy Hayley szybko przekazała przyjaciółkom to, co udało jej się wyłapać. Kayle i Deliah pognały na stołówkę, głodne niczym wilki (och, ironio), a Faith i Hayley złapały w drodze Allison. Jedna wzięła ją pod ramię z lewej, druga z prawej, i tak szły powoli korytarzem.
– …a wam o co chodzi? – zapytała Argent, patrząc podejrzliwie na dwie Hybrydy. Były potencjalnym zagrożeniem, ale po przeanalizowaniu tego, co zaszło całkiem niedawno pewnej feralnej nocy doszła do wniosku, że wcale nie są aż takie złe.
– Słyszymy bicie twojego serca, złotko. Zignoruj suki takie, jak tamte, one nic nie wiedzą – odpowiedziała spokojnie Faith, ściskając w pocieszającym geście ramię koleżanki. – Będzie dobrze.
– …nie mogę tego zrobić – Allison wzięła głęboki oddech. – Nie mogę iść jutro na ten pogrzeb.
– Och, ależ możesz – Hayley wzięła głęboki wdech. – Pójdziesz tam i będziesz jak każda osoba, która straciła kogoś ważnego.
– Nie musisz płakać dla niej – kontynuowała Faith, uśmiechając się smutno do Allison. Dziewczyna odpowiedziała tym samym. – Możesz płakać dla siebie. W końcu… straciłaś kogoś, kto coś dla ciebie znaczył.
– Przyjdziemy tam. I zawleczemy ze sobą Scotta, jeżeli to sprawi, że poczujesz się lepiej.
– Serio, zrobicie to? – Allison podskoczyła lekko, zaskoczona. – To szaleństwo. Mój ojciec go rozszarpie.
– A nas?
– …szczerze mówiąc samą mnie to dziwi, ale wypowiada się o was w samych superlatywach.
– No. Świetnie. W takim razie Scotta wepchniemy w jakąś kryjówkę, a same przyjdziemy osobiście cię wspierać. Jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko – Faith uniosła ręce w geście samoobrony, ale Allison uśmiechnęła się do niej i Hayley słabo.
– Nie. Właściwie, to… będę wdzięczna. Ej, wiadomo coś o Lydii?
Na wspomnienie o rudowłosej, Hayley skrzywiła się niemiłosiernie i splotła ręce na piersi, kiedy wszystkie trzy zatrzymały się przed wejściem na stołówkę. Allison zacisnęła usta w cienką linię. Wiedziała, że Hayley nie przepada za jej przyjaciółką. I w sumie po części ją rozumiała, ale Lydia była naprawdę inna, kiedy już bliżej się ją poznało.
– Nie, nic nie wiadomo – odpowiedziała całkiem spokojnie Faith. – Ale nasz kumpel Silas próbuje coś zdziałać w tym temacie.
– Właśnie, kim on w ogóle jest?
– …kuzynem z daleka – odpowiedziała w końcu Hayley, a Faith zaśmiała się cicho. – Uważaj, bo i ciebie zacznie podrywać. Czasami myślę, że bogowie wykreowali go tylko w jednym celu.
– Jakim, jeżeli mogę spytać?
– Ten cel to: "przeleć każdą napotkaną laskę, bo żyjesz tylko raz". – Allison zaśmiała się szczerze. Nigdy nie sądziłaby, że będzie zadawać się z potworami takimi, jak one, ale ostatnie tygodnie wiele zmieniły w jej życiu i już jej to nie dziwiło. – Facet jest Podróżnikiem. To coś w rodzaju…
– …wiedźmy bez stałej mocy. Ich zdolności opierają się na przyrodzie. To takie typowe czarodziejskie sztuczki jak w serialach dla młodzieży. Wiesz, krew baranka, jad żmii i takie tam. – Faith machnęła ręką, a Hayley rzuciła jej z lekka urażone spojrzenie, że jej przerwała.
– Kojarzę – przyznała Allison, a Hybrydy poklepały ją po ramionach. – Wiecie, co? Nie jesteście takie złe, jakie się wydawałyście.
– To. Jest. Kompletne. Szaleństwo. – Kayle po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie we wstecznym lusterku swojego kochanego autka. Faith wzruszyła ramionami, wiedząc doskonale, jakie konsekwencje mogą mieć ich czyny. – Czy wy wiecie, że jesteśmy teraz jak Jackson? Jawnie pchamy się w gips. Nie, już nie w gips. To już oficjalnie samobójstwo.
– Wiem, cicho – warknęła Hayley, szukając wzrokiem Scotta. W końcu dostrzegła go za jednym z posągów ustawionych nad grobem i odetchnęła z ulgą. Zasalutował z uśmiechem, więc jego przyjaciółka odpowiedziała tym samym. – Scott już jest. Idziemy.
We trzy wysiadły z samochodu Kayle. Deliah oczywiście nie pofatygowała się na pogrzeb. Po pierwsze stwierdziła, że: "nie mam powodu żeby siedzieć podczas pochówku tej suki i udawać, że jest mi przykro, bo nie jest", a po drugie wzięła sobie za cel pilnowanie Dereka, który z lekka wymykał im się spod kontroli. Toteż żadna z jej przyjaciółek nie protestowała – doskonale rozumiały jej położenie.
Hayley zaklęła pod nosem, przeciskając się pomiędzy dwoma krzakami, aby niepostrzeżenie dostać się na cmentarz. Wesołym krokiem wszystkie trzy Hybrydy podeszły do grobu wykopanego dla Kate Argent i usiadły na kamiennej ławeczce po jednej jego stronie.
Wiedziały, na co się porywają. Ale Hayley i Faith poczuły dziwną sympatię do tej dziewczynki, która miała pecha w życiu i urodziła się w rodzinie Łowców.
Kayle chuchnęła w dłonie. Było zimno. Jak na tą porę roku w tej części kraju, naprawdę chłodno. Ale żadna z nich nie narzekała, kiedy zjawił się tabun fotografów i dziennikarzy, jeszcze przed tym, jak przyjechała rodzina Argent.
Szeryf Stilinski także się pojawił, i to z nie małym wsparciem; razem z kilkoma innymi policjantami ustawił niskie płotki ostrzegawcze, które miały oddzielić niepożądanych gości od cmentarza. Nic nie powiedział, kiedy zobaczył Hybrydy; machnął do nich tylko porozumiewawczo ręką, jakby się witając.
W końcu przyjechała Allison. Ojciec i matka przeprowadzili ją przez tłum gapiów, a ona podeszła szybko do Hybryd i podziękowała im za przybycie uściskiem.
Chris patrzył na nie podejrzliwie. Jasne było, że ich obecność mocno go w tym momencie zaskoczyła i w mózgu zaczęła mu się świecić czerwona lampka ostrzegawcza. Ale nie odezwał się ani słowem, bo zaczął dostrzegać te małe rzeczy; to, jak Hayley głaszcze jego córkę po plecach, próbując ją pocieszyć. To, jak Faith szepce jej na ucho, że wszystko będzie okay. To, jak Kayle uśmiecha się do niej smutno, przechylając lekko głowę.
Allison zajęła miejsce pomiędzy Faith i Hayley, a Kayle ścisnęła jeszcze przez chwilę jej dłoń, nachylając się lekko.
– Mówiłam, że to był zły pomysł – mruknęła Victoria do swojego męża. – I co do cholery one tu robią?
– Najwyraźniej wspierają naszą małą – odparł Chris, wzdychając ciężko. Nic nie mógł poradzić na obecność Hybryd. Zawarł z nimi ten swego rodzaju pakt, i był świadom tego, że stają się coraz silniejsze, a złamanie go łączyłoby się ze sprowadzeniem na niego ich gniewu.
To by było gorsze, niż tolerowanie ich obecności.
– Chciałem mu to powiedzieć – kontynuował Chris, nie zdając sobie sprawy z tego, że Hayley słucha uważnie ich wymiany zdań. – Ale nie słuchał. Uparł się na to.
– To niech już tu przyjedzie i się tym zajmie!
Faith zerknęła na rodziców Allison z posępnym wyrazem twarzy. Stali wystarczająco blisko, aby i ona mogła słyszeć, o czym rozmawiają. Kto? Kołatało jej w głowie bardzo ważne pytanie. Nagle coś zaświtało jej w głowie. Spotkały go raz, przelotnie, a potem sporo o nim słyszały. Poczuła, że po plecach przechodzi jej dreszcz.
– Gerard.
Chris przywitał się ze swoim ojcem, kiedy ten pojawił się w zasięgu wzroku. Był starszym człowiekiem, ale na tyle doświadczonym przez życie, że trzymał się naprawdę dobrze. Hayley przełknęła głośno ślinę, Faith i Kayle zaraz po niej. Mężczyzna spojrzał na nie przelotnie, ale od razu dało się zauważyć, że wcale ich nie rozpoznał.
Uznał je za przyjaciółki swojej wnuczki. I Hybrydy dziękowały za to bogom.
– Pamiętasz mnie? – Gerard zwrócił się do Allison, a ona pokiwała lekko głową, odrobinę przerażona obstawą, w towarzystwie której zjawił się staruszek. Było tu kilku mężczyzn ubranych w czarne garnitury. Hayley i Faith ścisnęły mocniej jej dłonie. – Zakładam, że nie nazwiesz mnie teraz dziadkiem. Więc na razie mów mi Gerard. Ale wolę być dziadkiem. A to… kto?
– Moje przyjaciółki – odparła prędko Allison, a Hybrydy uśmiechnęły się blado. To miłe, że za kogoś takiego je uważała. – Hayley, Faith i Kayle – przedstawiła je prędko, a Hybrydy przywitały się z mężczyzną skinieniem głowy. Zrobił to samo, z grzeczności. Potem zajął miejsce na jednym z przygotowanych krzeseł.
– Mamy przerąbane – zanuciła pod nosem Kayle, a Faith pokiwała głową.
– Kim oni są? – Hayley nachyliła się w stronę przyjaciółek, ale odpowiedziała jej Allison.
– To wsparcie.
Krzyk Scotta i Stilesa rozniósł się po całym lesie, kiedy w środku nocy wpadli na Deliah Bree-Grimm. Kobieta złapała się za serce, próbując złapać normalny oddech. Oni też nieźle ją nastraszyli. Kobieta złapała ich za ramiona.
– Stiles, drzesz się jak baba, mówił ci to już ktoś kiedyś?! – zapytała, rozzłoszczona, a Stilinski wzruszył ramionami obojętnie. – Co wy tu robicie, do jasnej cholery?
No, więc Scott opowiedział jej wszystko. O tym, jak byli na pogrzebie Kate, ale szeryf ich zauważył i zabrał do swojego policyjnego auta, w którym to usłyszeli dzięki radiu, że miał miejsce pewien: "incydent w karetce". Mianowicie, że coś przedostało się do środka od tyłu. Wszędzie było pełno krwi. Dosłownie wszędzie. Gdzie? Na skrzyżowaniu Drogi 5 i Post.
Bóg wiedział, dokąd prowadzić Deliah, bo stali właśnie niedaleko tego miejsca.
– …wy się prosicie o porządne manto – podsumowała Deliah, kiedy wszyscy upadli na ściółkę leśną, aby policja ich nie zauważyła, a mogli w spokoju obserwować miejsce zdarzenia. – Myślicie, że to Lydia?
– A ty? – zapytał Scott, a Grimm westchnęła ciężko. – Jasne. Super. To, co… węszymy?
– Przydałoby się.
Już mieli podnosić się z miejsc, kiedy Stiles złapał kobietę za kurtkę.
– Po prostu ją znajdźcie, dobra? – poprosił, a Deliah wywróciła oczami. – Serio, Dels, proszę, po prostu.. znajdźcie ją, ok?
– Zamknij się – dodała tylko wrednie. Razem ze Scottem zniknęli już po chwili. Wiedziała, że to, co obydwoje wyczuli, to wcale nie Lydia Martin, ale w tym momencie było tysiąc razy ciekawsze, niż naga niewiasta biegająca po lesie. I o wiele lepsze, niż zakochany w niej Stiles Stilinski, który zaczynał jej przez to działać na nerwy.
Nie minęło kilka minut, a Scott, nie słuchając ostrzeżeń Deliah, rzucił się na postać, którą zobaczył między drzewami. I, o niespodzianko, to wcale nie była Lydia. Grimm odepchnęła nieznajomego wilkołaka, aż uderzył w drzewo z takim impetem, że posypała się kora. Uciekł zaraz potem, a ona pomogła przyjacielowi wstać.
– Co to było?! – zapytał zaskoczony Scott, a Deliah wzruszyła ramionami, odpowiadając jednym słowem:
– Omega.
– Omega? Czyli?
– Domyśl się. Alfa, Beta, Omega. Alfa to ten szef stada, wiesz. Bety to jego podwładni. Omega… to samotny wilk. Chodź, musimy go dogonić, mam do niego parę pytań.
– Trzeba było nie rzucać nim o drzewo!
– Tak wyszło! Jak dłużej posiedzisz w tym biznesie to zrozumiesz, że najpierw lepiej pokazać, kto nosi spodnie w danym związku, niż potem płakać nad rozlanym mlekiem!
Scott nie odpowiedział. Ruszył dalej biegiem za Hybrydą, nie chcąc się jej więcej narażać. Zmęczeni, w końcu dosięgli Omegę, ale ten był już dawno w pułapce Łowców. Deliah spojrzała na niego ze współczuciem i poczuła, że ktoś łapie ją mocno za ramię.
– Bierz dzieciaka! – krzyknął Derek, a Grimm kiwnęła głową i podniosła Scotta ze ściółki leśnej, na którą upadł kiedy się tu zjawili. Choć próbował z nią walczyć, zawlokła go za jedno z szerszych drzew i trzymała mocno, żeby nie uciekł, aby pomóc samotnemu wilkowi.
Już nic nie mogło mu pomóc.
Miała rację. Chwilę później zjawił się Chris Argent w towarzystwie kilku innych Łowców, w tym takiego, którego Deliah doskonale znała. A on znał ją. Zawarczała groźnie. Gerard Argent wyjął przygotowany wcześniej miecz.
– Patrz na nich – mruknęła, wskazując na grupkę Łowców. Staruszek był może i stary, ale jary, kiedy przecinał Omegę w pół srebrną klingą. Scott poczuł, że kolana się pod nim uginają.
– Co oni robią? – zapytał cicho, a Derek rzucił Deliah porozumiewawcze spojrzenie.
– Wypowiadają wojnę.
– Dlaczego to zrobiłeś?! – Chris zaprotestował poczynaniom ojca jako pierwszy. – Przecież przysiągł, że nie skrzywdził żadnej żywej istoty! Co z kodeksem!?
– Nie po zamordowaniu mojej córki. Nie ma już kodeksu. – odpowiedział Gerard. Deliah poczuła, że krew wrze w niej z wściekłości. – Od teraz to tylko ciała, czekające na to, żeby ich przeciąć w pół. Słuchasz mnie? Nie dbam, czy są ranni, czy słabi. Lub pozornie nieszkodliwi, ponieważ obiecują, że już nigdy nikogo nie skrzywdzą. Lub zagubieni, którzy nie wiedzą, w co się pakują. Znajdziemy ich i zabijemy.
Zapadła chwilowa cisza, podczas której Chris próbował wszystko sobie poukładać. Nie rozumiał, co się dzieje, dlaczego to się dzieje, i co sprowadził na to miasto. Co zrobią Hybrydy? Teraz będą tu dwie rodziny, to będzie jak walka mafii. Świetnie. Po prostu pięknie.
– Powybijamy ich wszystkich!
Krzyk Gerarda poniósł się echem, a Deliah cudem powstrzymała się od tego, żeby się na niego nie rzucić. Tak z ukrycia. Zszedłby na zawał, a potem zjadłaby jego narządy wewnętrzne, i zakopała w płytkim grobie (kładąc jego odciętą głowę obok jego dupy, na znak hańby, bo ponoć dziewczyny też tak kiedyś zrobiły), żeby psy mogły go odkopać i rozciągnąć jego ciało po całym Beacon Hills.
– Matt? A ty… co tu do cholery robisz? – Stiles nie mógł uwierzyć, że ten facet wepchał się nawet do ochoczej policji. Czy on musiał być wszędzie? Czy Hybrydy miały wtyki i szpiegów w całym mieście? To by było bardzo prawdopodobne.
– Zgłosiłem się do pomocy w poszukiwaniach Lydii Martin, chyba powinieneś mi być wdzięczny – odpowiedział Donovan z nieukrywanym wyrzutem. Jakoś nie przepadał za tym dzieciakiem. Stiles też za bardzo go nie lubił, ale wiedział, że wszystkie Hybrydy wręcz kochały tego cholernego barmana. Tyle, że on jakoś nie rozumiał powodu tej sympatii.
– Tu jesteś, spryciarzu! – wściekłość Johna Stilinskiego można było wyczuć na kilometr, i wcale nie trzeba było do tego być istotą ponadnaturalną, naprawdę. Mężczyzna zdzielił syna z otwartej dłoni w tył głowy, a ten zaczął się ze skruchą tłumaczyć, że martwi się o Lydię, dlatego znalazł się na miejscu wypadku.
Matt pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten dzieciak naprawdę wszystkim przysparzał kłopotów. Donovan już miał się skupić na powierzonym mu zadaniu, czyli zaniesieniu dokumentów ofiary do radiowozu, kiedy jego wzrok przykuł jakiś ruch pomiędzy drzewami.
Ignorując wszystko inne, podążył w tamtym kierunku. I już w drodze zaczął zdejmować kurtkę, żeby okryć nią kompletnie nagą, rudowłosą dziewczynę.
– Szeryfie! – wrzasnął. – Znalazłem naszą zgubę!

Hybrydy działają impulsywnie.
Rzadko kiedy zastanawiają się nad tym, co robią. Zasada dla Hybryd jest prosta: czasami po prostu należy być odważnym. Trzeba być silnym. Nie można ulegać czarnym myślom. Trzeba pokonać demony, które wpychają się do głowy i próbują wzbudzić paniczny strach. Należy iść naprzód i czynić to, co uważa się za słuszne. Krok za krokiem, z nadzieją, że nawet jeśli się cofnie, to tylko trochę, tak, że kiedy znowu ruszy się naprzód, szybko nadrobi się zaległości.
Hybrydy działają impulsywnie.
Wpierw ratują życie, a dopiero później myślą nad konsekwencjami.
I właśnie to często okazuje się ich zgubą.



7 komentarzy:

  1. Awww. E końcu mamy sezon 2 rozdział 1.
    Czy wy macie pojęcie jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa? Nie? To już wiecie! Właśnie tańczę ze szczęścia.
    Ok. Przejdźmy do rozdziału!
    Jejciu był on boski, co prawda był on długi, ale czytało go się szybko i przyjemnie.
    Deliah w lacrosse team? What?? O tak! To jest dopiero genialny pomysł! Faith jako cziliderka? Jestem za!!
    Był Isaac <3 <3
    Kocham was za to!
    Myślałam, że Caroline, Klaus i Elijah zniknął po ostatnim rozdziale. Ale nie bum są dalej. Jestem z tego powodu taka szczęśliwa! Pośmiałam się na kilku momentach. Hayley jest ulubienicą Szeryfa, czy to coś oznacza jak np:. Stiles + Hayley = big love? Jak tak, to jestem za! Kayle ma dośc swojej rodzinki? Dlaczego? Jakbym miała taka rodzinkę to bym się cieszyła!
    Nie będę się już dłużej rozpisywać!
    Powiem tylko to, że ten rozdział jest bombowy. Czekam z niecierpliwością na nowy i pamiętajcie kochane, żeby mnie o tym powiadomić.
    Przesyłam buziaczki!
    XOXO

    Maya Redbird

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka! :D trafiłam przez przypadek na wasz blog i po prostu zakochałam się w nim! <3 styl pisania jest bardzo lekki i wprost rewelacyjnie się czyta ;) jestem fanką seriali typu Teen Wolf, TVD czy The Originals dlatego tym bardziej pokochałam wasz blog *.* no a teraz przejdźmy do rzeczy : rozdział boski :*mam ogromną nadzieję że rodzinka pierwotnych zostanie jeszcze przez długi czas w Beacon Hills zwłaszcza Klaus :) o i żeby Klaus włączył się w poszukiwania i inni go poznali itd byłoby meegaa :D Silas jest prześwietny xD nie ma to jak podrywać każdą napotkaną przez siebie dziewczynę :P co tu jeszcze dodać... no nie wiem :P wszystko jest bardzo dobre i nie ma się do czego przyczepić ;) po prostu kocham wasz blog i nie mogę doczekać się kolejnych postów!! <3 <3 piszcie szybciutko bo zdechnę tutaj xD weny życzę i gratuluję świetnego bloga :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze idealny! Opłacało się tyle czekać ;) Uwielbiam kiedy są takie dłuuuugie. Postać Silasa to po prostu mistrzostwo, i te jego teksty aka Damon hahahaha cieszy mnie, że pierwotna rodzinka zamierza na stałe zadomowić się w tym "uroczym" miasteczku.
    Jestem w rozterce z kim kogo shipować. Myślę że Faith będzie z Issac'iem lub Stilsem, a Hayley ze Scottem. Deliah jakoś pasuje mi do Dereka, a Kylie coś za często wpada na młodego Parkera...
    Nigdy nie lubiłam Gerarda i mam przeczucie, że w tej historii znienawidzę go jeszcze bardziej. Czekam na jego konfrontacje z Klausem.
    I oczywiście na koniec *tam dam dam!* Matty Blue Blue Donovan symbol bohatera i jedynego człowieka w mieście. To chyba tyle, niecierpliwie oczekuję kolejnego rozdziału x

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezuuuuuuu nareszcie!~Tak długo czekałam na ten sezon! I było warto! Szczerze podoba mi się, że wprowadziłyście Silesa i że jest więcej Isaaca (kocham!) Nie mogę się doczekać na kolejny odcinek! Weny życze :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio nie mam weny i nie potrafię dać długiego komentarza, za co żałuję.
    Cieszę się, że Klaus i Caroline i Elijah zostają na dłużej, bo szczerze uwielbiam ich momenty. Przydałoby się kilka scen Klausa i Care. W ogóle mąż i zona, pozostawia taki miły smak na języku.
    Silas Fate. Muszę przyzna, lubię go tylko ze względu na dialogi. Zawsze jakiś się znajdzie,co mnie w jakiś sposób rozbawi.Ale charakter. mmm
    Isaac. Dzięki wam za niego. Tak mi go brakowało. Naprawdę. On wnosił do serialu taką... prawdę.
    Deliah coraz bardziej mi się podoba. Ma coś w sobie, c sprawia, że chce się o niej wiedzieć więcej. Podoba mi się też to, że zaczęła interesować się Derek'iem. Nie sensie romantycznym, ale w końcu coś z nim będzie.
    Niecierpliwie czekam na NN i przepraszam, że tak długo zajęło mi zostawienie komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  6. jeeju, czyta mi się to dosłownie jak dobrą i przyjemną książkę :D Z chęcią przeczytałabym taką książkę ;D Jesteście genialne w tym co robicie, naprawdę! Aż nie wiem jakich słów użyć, że powiedzieć jak bardzo jest to genialne :D Zacznę czytać wszystko od początku bo nie jestem w temacie, ale mimo wszystko genialne! <3 Zapraszam do siebie http://anotherstrorycaroline.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym najmocniej przeprosić, że nie komentowałam wcześniej, ale wiecie jak to jest. Szkoła - zmora nastolatków. Przeczytałam całego bloga w trzy dni, oczywiście nie obyło by się bez oglądnięcia promo. Jestem oczarowana tym wyglądem bloga i pomysłem na opowiadanie. Mimo tego iż nie lubię Lily i Phoebe, to czytam dla Claire i Niny.
    xoxo, elose.
    pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń

Theme by Luna