PAMIĘTAJ O TAGU #HybrydyPL I PISZ O NAS NA BIEŻĄCO! FANARTY, TEORIE, POMYSŁY, OPINIE O ODCINKU, ULUBIONE CYTATY, POSTACIE - PODZIEL SIĘ SWOIM ZDANIEM Z RESZTĄ CZYTELNIKÓW. MOŻESZ ZNALEŹĆ HYBRYDY TAKŻE NA WATTPADZIE.
I oto jesteśmy, drugi sezon czas zacząć. Mamy nadzieję, że jesteście podekscytowani tak samo jak my. Przede wszystkim prosimy o choć krótki komentarz pod notką/na twitterze odnośnie tego, jak podoba wam się pomysł z wprowadzeniem postaci/potworka o których dzisiaj przeczytacie. To dla nas bardzo ważne.
Pięknie dziękujemy za wszystkie komentarze i wiadomości na twitterze, to naprawdę daje powera do pisania, nawet nie wiecie o ile lepiej wtedy się tworzy historię naszych kochanych Hybrydek. Co jeszcze? Oczekujcie, że przez najbliższe dwa miesiące możemy być na wymarciu: od poniedziałku zaczynają się matury a 31 czerwca uciekamy z kraju do słonecznej Hiszpanii, więc możemy na trochę zamilknąć. Ale ostatecznie w czerwcu wracamy na dobre, jeśli dogadamy się z wydawnictwem, kończymy książkę i tworzymy dalej mały rozpierdol w Beacon Hills.
xoxo, Faith&Hayley.
_____________________
Tyle błędnych przekonań krąży wokół idei bohaterstwa. Zdecydowanie zbyt
wielu widzi bohatera w rycerzu na polu bitwy, w dowódcy legionów, mistrzu
obdarzonym rzadkim talentem lub umiejętnością. Oczywiście, że bywali
bohaterowie, którzy pasują do tych opisów. Jednakże tak samo można
scharakteryzować wielu niezwykle złych ludzi. Wysłuchaj mnie uważnie. Bohater
poświęca się w imię większego dobra. Bohater żyje zgodzie z własnym sumieniem.
Ujmując rzecz w skrócie, bycie bohaterem oznacza właściwe postępowanie
niezależnie od konsekwencji. Chociaż każda osoba mogłaby pasować do tego opisu,
rzadko kiedy ktoś rzeczywiście spełnia ów warunek. Wybierzcie ten dzień, by
stać się kimś takim.
♣
Budzisz się w
ciemnej krypcie.
Cały we krwi.
Jest zimno w
cholerę.
Nie czujesz
dupy, pleców i palców u stóp.
A żeby tego
było mało, jedyne, co słyszysz, to dźwięk grającej pozytywki. I choć po chwili
milknie, to wcale nie sprawia to, że czujesz się lepiej. Skąd do cholery
pozytywka w jaskini na kompletnym zadupiu? Wstajesz, rozglądasz się, i co? I
chuja widzisz. Nagle przez twoje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Coś
jest nie tak. Ziemia pod twoimi stopami trzęsie się lekko. Bo przecież pobudka
w takim miejscu to za mało, na dobitkę musi być jeszcze trzęsienie ziemi.
Silas Fate
nigdy nie miał szczęścia w życiu. Zawsze miał więcej wrogów niż przyjaciół – o
ile w ogóle posiadał przyjaciół. Miłość? Z tysiącletnią, walniętą wiedźmą,
która osobiście przyczyniła się do tego, gdzie teraz był. Powiedzmy, że
zazdrość nigdy nie popłaca. A już lepiej w ogóle nie angażować się w związki z
potężną czarownicą, która za nieodwzajemnioną miłość skaże się na długie dekady
snu pełne agonii i koszmarów.
Mężczyzna
otrzepał się z kurzu i rozejrzał niepewnie po ciasnym pomieszczeniu, w którym
przecież spędził kilka okropnych lat.
Kilkanaście. Kilkadziesiąt. Kilkaset?... Chciał znaleźć cokolwiek, co pomogłoby
mu wyjść z tego więzienia. Wiedział, że w czasie ucieczki może napotkać się na
potwora, który niegdyś miał strzec jego grobu. Co za tym idzie, zaklęcie
wiedźmy nie było tak silne, jak mogłoby to się wydawać, była bowiem świadoma
tego, że Silas może pewnego dnia się zbudzić. Musiała więc dopilnować, by nie
opuścił tego miejsca żywy.
Silas nie wiele
wiedział o potworze, którym go uraczyła. Owszem, za czasów, gdy jeszcze
szeptali sobie słodkie słówka do ucha orientował się, że kobieta jest w
posiadaniu owego stworzenia. Początkowo Achkinu był istotą wolną, pochodził
prawdopodobnie z Mezopotamii. Qetsiyah za sprawą swojej magii schwytała go i
uczyniła swoim więźniem, sługusem. Nigdy jednak nie ufała Silasowi na tyle, by
pokazać mu bestię – zresztą, jak się później okazało, słusznie. Jedyne, co wiedział
nieszczery kochanek, to że Achkinu nie ma formy. Istniały jedynie
przypuszczenia o tym, że potrafi przybierać różne postacie. Niektórzy mówili
między sobą, że potwór jest najpotężniejszy w formie cienia, nigdy jednak te
informacje nie potwierdziły się oficjalnie, Silas stwierdził więc, że raczej są
to zwykłe historie wyssane z palca a niżeli fakty.
Interesujące
było jednak jedno – a tą rzeczą była właśnie pozytywka. Każdy, kto usłyszał jej
dźwięk, był napiętnowany przez potwora. Dopiero teraz Silas zrozumiał, w jak
ogromnym niebezpieczeństwie był. Nerwowo rozejrzał się po krypcie. Mocne
trzęsienie sprawiło, że upadł na ziemię. Uniósł ręce ku górze, zakrywając
głowę, kiedy ogromne skały zaczęły spadać wokół niego. Jaskinia zaczynała się
walić. I nie miał wiele czasu na ucieczkę.
– Qetsiyah! –
warknął, pewien, że sprawczyni tych wszystkich wydarzeń kryje się gdzieś w
ciemności. – To, że się za mną stęskniłaś, rozumiem, ale trzęsienie ziemi wcale
nie jest zabawne.
Nie usłyszał odpowiedzi.
To mogło znaczyć jedynie tyle, że w tym przypadku nie maczała w tym swoich
paluszków mała wredna wiedźma, a on sam mógł pozornie bezpiecznie uciekać, póki
istniała w ogóle taka szansa.
Podniósł się i
zaczął biec przed siebie, tam, gdzie widział choćby maleńkie źródło światła.
Nie łatwo było uciec z labiryntu, jakie tworzyły korytarze, ale połowa z nich
była już w tak opłakanym stanie, że światło przedzierało się każdą możliwą szparką.
Silas był bardzo blisko swojej długo wyczekiwanej wolności.
Gdy zobaczył
wyjście na zewnątrz, mimowolnie uśmiechnął się do siebie, jednak wyszedł z tego
zadziorny uśmieszek, z którym było mu tak do twarzy. W tej samej chwili poczuł
jak coś chwyta go za nogę. Nie była to ręka, ale dziwna siła, która miotła nim
o ścianę. Zasyczał cicho. To nie mogło
sprawić, by tak szybko się poddał. Zaczął czołgać się w stronę wyjścia, jednak
istota nie dawała za wygraną. Ponownie jego ciało uniosło się w powietrzu, a po
chwili osunęło na ziemię, całe we krwi. Z chwilą, gdy wydostał się na zewnątrz,
powróciły jego magiczne zdolności. Jednym, sprawnym ruchem ręki zamknął potwora
w jamie i prędko ruszył do dalszej ucieczki.
Znał tylko
jedno bezpieczne miejsce, w którym również mógł odnaleźć pomoc – Nowy Orlean.
Miał jedno
zadanie.
Musiał odnaleźć
Hybrydy.
♣
♣
W Nowym
Orleanie nigdy nie brakowało ludzi. To też nie zdziwiło Silasa, że rodzina
wampirów postanowiła właśnie tu stworzyć swoje małe królestwo. Powiedzmy sobie
wprost, miał szansę poznać sylwetkę Klausa Mikaelsona, i zdążył polubić jego
zadziorny charakter. Ale nie oto chodzi. Rzecz w tym, że Klaus zawsze miał
temperament, a ludzi traktował jak na wampira przystało – ze smakiem. Byli dla
niego tylko przekąskami. Marionetkami, którymi można było sterować dla własnych
celów. W każdym bądź razie, taki właśnie był, gdy Silas go poznał.
Niepewnie
stanął przed ogromną bramą i westchnął ciężko. Raz się żyje. Chwycił za
metalowy uchwyt i popchnął furtkę, wchodząc na terytorium Hybrydy. Stanął w
przejściu, myśląc czy aby to na pewno dobry pomysł. Ruszył dalej, co miał do
stracenia? Najwyżej odeślą go z kwitkiem.
– A ty tu co? –zapytał
Silas, gdy przy balustradzie na górze pojawił się wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna o ciemnej karnacji. Fate zmarszczył czoło i spojrzał na niego
niepewnie, starając się przypomnieć sobie, czy spotkał owego osobnika
wcześniej. Nic znajomego nie wpadało mu jednak do głowy.
– A ty to kto?
– Marcel Gerard spojrzał na przybysza zaintrygowany jego osobą. Klaus nie
ostrzegał go przed swoim wyjazdem, że w Nowym Orleanie pojawią się jacyś
goście, którzy będą mieli z nim do pogadania. Miał tylko zająć się domem. To
wszystko.
– Nieważne! –
Silas machnął lekceważąco ręką, lekko poirytowany. Nie było czasu na takie
idiotyczne rozmowy. Liczyła się każda sekunda. – Gdzie one są?!
– Ale… że kto? –
Marcel popatrzył na mężczyznę jak na wariata. Po jego stroju mógłby śmiało
stwierdzić, że urwał się ze średniowiecza… jak i nie dalej.
– Wiesz. Takie
cztery, śmiercionośne, seksowne kociaki. – odparł ironicznie Silas, a Marcel przekręcił
teatralnie oczami. Mógł się tego domyślić. – Chcę widzieć się z Hybrydami. W
tej chwili.
– Nie udzielam
takich informacji. No, wiesz. O miejscu pobytu – mruknął znudzony, a uciekinier
westchnął ciężko. No. Takiego wrzodu na tyłku to się tu nie spodziewał.
– W takim razie
chcę mówić z Klausem. – odpowiedział Silas, krzyżując ręce na piersi. Gerard uniósł brwi, rozbawiony. Gdyby wszyscy
dostawali to, co by chcieli, to byłoby ciekawie.
Do uszu Silasa
dobiegł dźwięk pozytywki. Przerażony spojrzał na Marcela, jednak ten pozostał
niewzruszony. Najwyraźniej tylko on słyszał dźwięki mocy nieczystej. Bliżej
nieokreślona siła przyciągnęła mężczyznę do samej furtki. Marcel podskoczył z
miejsca i wciągnął Silasa do środka – do części domu odpornej przed magią. W
sumie zdziwiło go, że magia jeszcze nieznanego pochodzenia zadziałała na
głównym placu, bowiem on również miał blokadę, którą nałożyła Deliah jeszcze
przed ich pogonią za demonem (swoją drogą zdziwił się, że zgodziła się chronić
rodzinki Mikaelsonów, ale najwyraźniej ceniła bezpieczeństwo Caroline – bo,
bądźmy szczerzy, tu na pewno nie chodziło o Klausa).
– Czy teraz
jesteś pewien, że nie udzielisz mi takich informacji? – wysapał Silas, łapiąc
się za serce. Czuł się tak, jakby ktoś zacisnął połowę jego narządów i wcale by
się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było. Marcel popatrzył na niego śmiertelnie
poważny. Nie chciał tu kłopotów i musiał jak najszybciej pozbyć się z domu
niechcianego gościa.
♣
Alfa biegająca
po mieście i zbierająca nową paczkę. To brzmi znajomo. Za bardzo znajomo. Dla
Hybryd to była cholerna powtórka z rozrywki.
Kayle Mikaelson
chwyciła kieliszek szkockiej i opadła na kanapę, jęcząc cicho. Gdyby nie była
Hybrydą, już dawno narzekałaby na zakwasy, na szczęście natura wampira oszczędziła
ją chociaż w tej kwestii.
Klaus uparł
się, że Hybrydy muszą zacząć trenować by tworzyć dobrą drużynę. I tak też razem
z Elijah torturował je cieleśnie na wszystkie możliwe sposoby, byleby tylko
zaczęły ze sobą współgrać. Dlatego też Kayle bardzo ucieszyła się, kiedy
Caroline stanęła po ich stronie i kazała Klausowi dać im chwilę wytchnienia.
Hayley jednak była na tyle uparta, że chciała choć trochę podszkolić swoje
magiczne zdolności. Blondynka nachyliła się z chwilą, gdy nad jej głową
przeleciał bliżej nieokreślony przedmiot.
– Deliah… –
jęknęła ponuro Moontrimmer, patrząc jak kolejna ozdóbka rozbija się o ścianę. –
Przysięgam, to jednak nie ma sensu.
Deliah
prychnęła z pogardą i zmierzyła przyjaciółkę morderczym wzrokiem. Nie lubiła,
kiedy ktoś tak łatwo się poddawał. Owszem, może Hayley nie wychodziło to
najlepiej. Od trzech godzin mało, co nie spaliła domu oraz ogona Shiro, no i
uszkodzonych zostało kilka drogocennych a zarazem ulubionych wazonów Caroline,
które zresztą sama podarowała Hybrydom. I w sumie kiedy była świadkiem jak
Moontrimmer niszczy te cudeńka, nie była za bardzo szczęśliwa.
– Potwierdzam!
– Żona Klausa wyjrzała zza kanapy, przestając przez chwilę zbierać odłamki
wszelakiego rodzaju przedmiotów. – Nie ma!
Miała prawo do
takiego stwierdzenia. Od czasu rozpoczęcia ćwiczeń Hayley, swój czas spędzała
na podłodze, sprzątając. Kayle spojrzała rozbawiona na swoją matkę, nie dziwiąc
się jej zachowaniu. Sama jednak nie kwapiła się do pomocy. Wiedziała, że
Caroline była pedantką, a jej samej taki bałagan wcale nie przeszkadzał; chcąc
nie chcąc, sama czasami pozostawiła zostawić po sobie gorszy nieporządek, a
wcale nie potrzebowała do tego żadnych ćwiczeń.
Caroline
zmierzyła córkę przenikliwym wzrokiem, karcąc ją za kieliszek trunku, który trzymała
w dłoni. Może i była Hybrydą i miała już swoje lata, dla Caroline nadal jednak
była jej małą dziewczynką, o którą trzeba było się troszczyć. Zawsze chciała
być dla swojego dziecka taką matką, jaką ona sama posiadała.
Zza barierki
wyjrzał Klaus, który powoli schodził po schodach. Uśmiechnął się szeroko na
widok swojej rodziny. Cieszył się, że wszyscy znowu byli razem, choćby na
krótką chwilę. Siedzibę w Nowym Orleanie stworzył z myślą o swojej córce –
chciał, by miała bezpieczne miejsce, potężne królestwo; dom, do którego nikt
nie odważyłby się wejść. Ona jednak wybrała inną drogę. Wiedział, że jest z
tego powodu szczęśliwa. Nie miał odwagi jej tego odebrać. Pozostawało tylko
czekać, aż sama wróci. Każdy kiedyś wraca do miejsc, do których należał. Pojmował
to tak samo jak to, że rodzina to siła. Dlatego musieli trzymać się razem.
Faith weszła do
pokoju i rzuciła na stolik niewielką torebkę, którą otrzymała od Szeryfa. Były
w niej rzeczy Stilesa. Sama miała zawieźć je chłopakowi do szpitala, który
uparł się, że musi pilnować Lydii Martin, ponieważ przez to, że nie potrafił
zapewnić jej bezpieczeństwa, wylądowała właśnie tutaj. Sam Szeryf bardzo
doceniał pomoc Faith. Jakoś dziwnie przywiązał się do tej dziewczyny i cieszył
się, że stała się częścią życia jego i jego syna.
Hybryda
westchnęła ciężko, przypominając sobie o księgach, które miała zabrać z ich
wspólnej biblioteki. Nie pofatygowała się jednak po nie, stwierdzając, że jeśli
będą komuś potrzebne, to równie dobrze ta osoba będzie mogła je znaleźć. Maiden
popierała Klausa, co trochę ją przerażało. Prawda była taka, że może i były
supernaturalnymi istotami, ale nadal nie do końca panowały nad swoimi mocami.
Brunetka
beznamiętnie opadła na ulubiony fotel Deliah, a ta o dziwo nie napomknęła nawet
ani słowa o tym, że czeka ją za to długa i bolesna śmierć. Bądźmy szczerzy –
żona Draculi naprawdę kochała ten fotel. W tym przypadku musiała być zbyt
bardzo zajęta trenowaniem Moontrimmer, by w ogóle dostrzec, że Maiden zajęła
jej miejsce. Grimm czuła się nadzwyczaj dobrze w roli mentorki. W sumie, miała
ku temu swój powód.
Zawsze była
typem samotniczki. Wiedziała, że czasami będzie musiała odejść od grupy,
prowadząc własne śledztwo – zresztą jak miała to w zwyczaju robić teraz, bowiem
coś cały czas nie pasowało jej w tym miasteczku i bardzo pragnęła dowiedzieć
się, co – i Hybrydy będą skazane na walkę bez niej i chciała mieć pewność, że
przy takiej sposobności świetnie sobie poradzą. A Hayley była taka jak ona.
Była wiedźmą i miała w sobie potencjał. Musiała go tylko odpowiednio
wykorzystać.
–
Powiedziałbym, że wykorzystujesz odrobinę nieodpowiedni sposób do nauki mojej
córki – Elijah pojawił się w pomieszczeniu, ze skupieniem przeglądając księgę
Esther, swojej matki, która także była wiedźmą. Deliah zmarszczyła czoło i
łypnęła na niego groźnie z pode łba. Jak śmiał kwestionować jej środki
nauczania?
– Ah, tak? –
mruknęła, zbliżając się do niego. Elihaj zatrzasnął księgę i zmierzył ją
spokojnym, ale ostrzegawczym spojrzeniem. Nie przepadał za jej temperamentem, chociaż
sama Hayley posiadała gorszy. – Tak mówisz?
– Tak, tak
uważam, droga Deliah – ciągnął dalej Elijah. – A to dlatego, że Hayley nie jest
taka, jak ty. Każda z wiedźm jest wyjątkowa. Każda musi sama odkryć swoje
zdolności. Jesteś zupełnie inną osobą, niż ona. Hayley pochodzi z Salem, a co
za tym idzie, jej magia jest czymś zupełnie innym.
Deliah już
miała odgryźć się jakąś ciętą ripostą, ale w tej samej chwili przerwało jej
pukanie do drzwi. Było natrętne. Bardzo. Ale wszyscy byli zajęci swoimi własnymi
sprawami; wszyscy, prócz Caroline, która w końcu sprzątnęła cały bałagan i
nucąc coś pod nosem podeszła do wejścia.
Kto ją
uprzedził?
Faith.
– Kogo jeszcze
przywiało?! – wrzasnęła, rozeźlona. – Kto jeszcze chce wejść do domu wariatów?
Zapraszamy do cyrku! Scott, ile razy mam ci powtarzać, że… – Faith otworzyła
drzwi na oścież i zmarszczyła czoło. – Nie jesteś Scottem.
Mężczyzna
stojący na ganku pocałował obydwie dłonie i wzniósł je do nieba, jakby
dziękował bogom za zesłany cud w Beacon Hills.
– Alleluja! –
krzyknął, uradowany, podskakując kilka razy, aby to zaakcentować. W drzwiach
stanęły pozostałe trzy z Klanu Hybryd, a on już chciał ucałować każdą po kolei,
ale Klaus popchnął go lekko do tyłu.
– A ten to kto?
Co on taki religijny? – zapytał Mikaelson, pokazując kły. Ale przybysza wcale
to nie przeraziło. Rzucił się na Klausa i przytulił go mocno, mamrocząc coś w
stylu:
– Nie pamiętasz
mnie?! Może rzeź w 1320 ci coś mówi?
Klaus otworzył
szeroko oczy i poklepał znajomego po plecach, rozpoznając w nim Silasa.
– Stary druhu,
to prawie osiemset lat, nie miej mi za złe, że wypadło mi to z pamięci… jesteś
chociaż po naszej stronie?
– W tej
chwili?! – Silas rzucił się na cztery Hybrydy, aby je wyściskać. Kojarzyły go z
opowieści Klausa i Elijah, naprawdę, ale nie miały jeszcze okazji ich poznać. –
Jak najbardziej!
Kiedy Silas
dowiedział się, po swoim cudownym zmartwychwstaniu, że Hybryd zostało cztery –
nie licząc Klausa oczywiście, on nawet nie był częścią klanu – to namierzył je
jak najszybciej potrafił. Jeżeli ktoś umiał mu pomóc, to tylko one. Dobrze
czasami było mieć starych znajomych, do których dało się zwrócić w chwilach
słabości.
Nie minął
kwadrans, a Silas siedział już opatulony w koc przed kominkiem, w którym wesoło
trzaskał ogień. Fate wpatrywał się w płomienie uparcie, jakby to miało go
rozgrzać. Bądź co bądź, biegał po lesie w środku zimy, zaledwie w ciuchach,
które dał mu Marcel.
Było w cholerę
zimno. Gorzej, niż w grobowcu. Wniosek? Należało zostać w trumnie.
Kayle podała mu
kubek z gorącą czekoladą, a on podziękował jej za ten przemiły gest i otoczył
naczynie dłońmi, aby nagrzać palce. Ach, cudowni byli, oni wszyscy, że się nim
tak zajmowali.
– Ten wasz
Marcel zapewniał mnie i zarzekał się na czym świat stoi, że łatwo będzie
znaleźć wasz dom – wymamrotał Silas, upijając łyka gorącej czekoladki. Po jego
plecach przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy ciepło rozpłynęło się po ciele. –
…zapomniał napomknąć, że roi się tu od Łowców. Zgubiłem się cholera jasna
cztery razy. Nigdy więcej facetowi nie zaufam.
Hayley
podrapała się po karku, z lekka zafrasowana.
– Ta –
mruknęła. – Mamy z nimi mały pakt, ale to nie zmienia faktu, że polują na
innych. Raczej nic na to nie poradzimy.
– I tak już
igramy ze śmiercią, stary – westchnęła ciężko Deliah, popijając spokojnie
whiskey. Rzuciła okiem na ubogą choinkę stojącą w rogu salonu i wywróciła
oczami. Nie rozumiała, czemu wszyscy się uparli na to, żeby świętować Boże
Narodzenie.
– Drogie panie,
pozwólcie, że ja przeprowadzę resztę tej jakże ciekawej konwersacji. – obok
Silasa pojawił się Klaus. Oczywiście w jego dłoni nie mogło zabraknąć kieliszka
z dziwnym, czerwonym barwnikiem. Silas jednak dla swojego bezpieczeństwa wolał
nie wiedzieć, co to jest. – Konkrety, Silas. Konkrety. Więc chcesz nam
powiedzieć, że po Beacon Hills biega sobie potwór fizycznie nie zdolny do
złapania, który za pewne poszukuje teraz jakiegoś nosiciela, albo torturuje
niewinne dusze?
Silas pokiwał
twierdząco głową. Mikaelson nachylił się nad nim i zabrał z jego dłoni kubek
gorącej czekolady. Tak na wszelki wypadek, żeby przypadkiem nie rozlała się na
sofę czy podłogę. Co bądź to bądź, ale Caroline ubiłaby wszystkich, gdyby
przyszło jej jeszcze szorować kolejny mebel.
– I chcesz mi
powiedzieć, że tysiącletnie stworzenie rządne krwi i bólu innych, przyprowadziłeś
prosto do mojej rodziny? – wysyczał, powstrzymując się, żeby nie rzucić
mężczyzną przez całe pomieszczenie.
– Wiedziałem… –
zaczął Podróżnik (bo właśnie tym był Silas) i na moment wstrzymał oddech. –
Wiedziałem, że jedynie wy będziecie w stanie mi pomóc. Wiecie, od zawsze
uważałem, że to w jakiś sposób wasz rodzinny biznes. Polowanie na inne potwory
i zjadanie ludzi. Hybrydzia rodzina stała się bardziej jak rodzinka Sherlocka
Holmesa. Proszę, Klaus. Nie miej mi tego za złe.
Klaus Mikaelson
uśmiechnął się lekko. W takich chwilach ponownie czuł się tą wielką i potężną
Hybrydą, której bali się wszyscy. Jednak skoro był czyjąś jedyną nadzieją a
jego córka była teraz w niebezpieczeństwie, musiał zacząć działać.
– Silas,
przyjacielu. – oparł się o sofę i nachylił jeszcze bardziej w stronę mężczyzny
opatulonego kocem. – Przyrzekam, że jeśli nie byłbyś moim przyjacielem,
rozerwałbym cię na strzępy.
– Mam rozumieć,
że mi pomożecie? – przełknął ślinę, patrząc się to na Klausa, to na resztę
domowników.
Kayle
uśmiechnęła się zadziornie i zaklaskała entuzjastycznie, co spotkało się z
dziwnie zadowolonym spojrzeniem jej ojca.
– Panie i
panowie, czas zapolować na większą zwierzynę.
– Ta. –
mruknęła ponuro Faith, opierając się o Elijah, który odruchowo poprawił swój
czarny garnitur. – Może z tym ubijaniem śmiercionośnych istotek wstrzymajmy się
do wieczora, kiedy nikt nie będzie widział rodziny supernaturalnych istot
biegającej po lesie z bronią i kłami, gotowymi wbić się w szyję. Jeszcze wezmą
nas za jakąś mafię a Szeryf z wielką chęcią zajmie się taką sprawą.
Na ostatnie
zdanie Silas roześmiał się niepohamowanie. Nie chciał już nic mówić, ale z jego
strony właśnie tak to wyglądało.
– Lepiej
ostrzegę dzieciaki. – Hayley złapała za telefon i powoli wyszła z salonu.
Lepiej żeby Scott wiedział, na co może napotkać się w lesie.
♣
Faith szczerze
znienawidziła szpitale.
A już całkiem,
kiedy przyszło odwiedzać je codziennie z powodu Lydii Martin. Hybryda weszła do
środka i już na samym wejściu po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Myślami powróciła do ostatnich wydarzeń, kiedy to Hayley umierała właśnie
tutaj. Ba! Umarła właśnie tutaj. To,
że zmartwychwstała to zupełnie inna sprawa.
Tym razem
dziewczyna wybrała schody. Powoli weszła na odpowiednie piętro i uśmiechnęła
się pod nosem, widząc Stilinskiego rozłożonego na dwóch krzesełkach przed salą
w której leżała panna Martin. Musiała przyznać, że ten chłopak naprawdę ją
rozśmieszał. Potrząsnęła głową. Zazwyczaj największy śmieszek okazywał się
najbardziej cierpiącym. To właśnie widziała w Stilinskim. Zagubionego chłopca,
który skrywał wszystko pod maską sarkastycznego chłopca.
Nachyliła się
nad nim i wyszeptała:
– Ej, śpiąca
królewno, pobudka.
Stiles nie
zareagował. Przysunął się do jej ucha, nadal śniąc. Dziewczyna zmarszczyła
czoło, czekając na to co miało za chwilę nastąpić.
– Sprośna z
ciebie dziewczynka. – odrzekł Stiles, pomrukując cicho a Maiden odskoczyła na
kilka centymetrów. Co też siedziało w głowie tego chłopaka? W sumie postanowiła
to zobaczyć ale prędko tego pożałowała. Najlepiej wymazać to z swojej pamięci.
W trybie natychmiastowym. Teraz. W tej chwili.
Potrząsnęła
głową i z rozbawieniem spojrzała na chłopaka, który posyłał właśnie kolejnego
całusa. W pewnej chwili otworzył oczy i rozejrzał się przerażony po korytarzu.
No. Tego to się pewnie nie spodziewał. Maiden jakoś nie kwapiła się do tego by
opowiedzieć mu co przed chwilą się wydarzyło… ale może to i dobrze.
– Faith… jak
długo tu jesteś?
– Wystarczająco
długo, Stiles. Wystarczająco długo.
Hybryda
poklepała go po plecach i uśmiechnęła się lekko, wpychając w jego dłonie torbę
od ojca.
Młody Stilinski
dopiero się rozkręcał.
♣
Lydia Martin
wskoczyła pod prysznic, a Faith i Stiles wciąż siedzieli na korytarzu czekając
na jakieś wieści, cokolwiek. W sumie Faith straciła takowe pojęcie, czemu
właściwie tu wciąż przebywali. Stilinski jednak był wystarczająco uparty więc
jak mogła mu odmówić? No właśnie. Nie za bardzo potrafiła. To jego całe
poczucie winy nie dawało jej spokoju.
Znudzona
Hybryda podeszła do automatu, włożyła pieniążek i wcisnęła odpowiednie
przyciski i z niecierpliwością patrzyła jak z automatu leniwie wysuwa się
batonik. Nie przewidziała jednak, że owa słodycz w pewnej chwili się zatrzyma.
Stiles prychnął, stojąc przy ścianie. Maiden odkręciła się do niego z wzrokiem
mówiącym: patrz jak to się robi. Uderzyła kilka razy w urządzenie, tak, jakby
nadawała specjalnym szyfrem. Nie minęło kilka sekund a trzymała już batonik w
dłoni i uśmiechnęła się triumfalnie.
– Faith… –
zaczął Stiles, robiąc maślane oczka.
– Nie,
Stilinski. Bozia dała rączki? Sam sobie weź ten cholerny batonik.
– Co? Skąd
wiedziałaś.
Hybryda uniosła
brwi. Zabawne pytanie. Naprawdę. Szczególnie, kiedy skierowane jest do
supernaturalnej istoty potrafiącej czytać w myślach.
Chłopak
niepewnie podszedł do automatu. Faith wyciągnęła z kieszeni telefon i zmrużyła
oczy, widząc wiadomość od panny Moontrimmer. Tej to się za bardzo nie
poszczęściło i musiała z Kayle zabawiać wampirzą rodzinkę z Nowego Orleanu,
zresztą był jeszcze Silas, którego swoją drogą też trzeba było niańczyć.
Dziewczyna dała
znak nastolatkowi, że musi wyjść i oddzwoniła do przyjaciółki w nadziei, że
wyrwie ją z tego okropnego miejsca. Nie to, że gdzieś jej się śpieszyło. Była
nieśmiertelna.
Tymczasem Stiles
próbował pokonać zabójczy automat, który okazał się jego największym wrogiem.
Nie dość, że pożarł jego pieniądze to nie oddał nawet batonika. Za pierwszym
razem spróbował triku Faith, jednak to nie poskutkowało. Dla pewności zastukał
jeszcze kilka razy ale to też nie
pomogło. Poirytowany zaczął posuwać urządzenie z jednego miejsca na drugie,
szarpał nim i robił wszystko, co tylko było w jego mocy, niestety to i tak nie sprawiło,
że mechaniczny potwór wypluł mu jedzenie. O nie. Ostatecznie metalowe pudło
wylądowało na ziemi a po całym korytarzu rozszedł się niesamowity huk. Na tyle
głośny, że przy chłopaku pojawiła się ponownie Hybryda, spoglądając na niego
karcącym wzrokiem.
– Stiles! Nie
zostawiłam cię nawet na pięć minut!
– Tak…
Nastolatek
schował ręce do kieszeni i westchnął ciężko, odkręcając się do hybrydy.
– Dlatego to ty
jesteś Batmanem a ja jestem Robin.
Nim Faith
zdążyła zgasić go równie fandomowym żartem, po szpitalu rozległ się krzyk.
Krzyk, który pasował tylko do jednej osoby.
– Lydia…
Stiles odwrócił
się na pięcie a Faith mignęła mu przed oczami jak czarna smuga. Nic dziwnego.
Włączyła swoją wampirzą szybkość.
– Co to do
cholery było? – za Faith i Stilesem
wbiegła pani McCall, spoglądając to na Maiden to na syna szeryfa. Stilinski
pchnął drzwi od łazienki i o dziwo nie było śladu po pannie Martin. Nie mogła
tak po prostu zniknąć, wyparować. Faith przeczesała włosy palcami, starając się
sobie wszystko ułożyć. To nie mogła być sprawka pozytywkowego potwora. On tylko
zadawał ból psychiczny. Nie mógł tak po prostu zabrać swojej ofiary.
Hybryda
podbiegła do okna i zaklęła.
Już wiedziała,
że Lydia Martin nie wyparowała. Została uprowadzona. A oni po raz kolejny będą
musiały się zabawić w cholernego Sherlocka Holmesa.
– Watson. Mamy
zgubę. Czas zadzwonić po wsparcie.
Pociągnęła za
rękę Stilinskiego w drugiej dłoni trzymając telefon i wybierając numer do
Moontrimmer. W tej chwili dałaby sobie rękę uciąć, że Hayley zakrywa uszy ze
skwaszoną miną. Nie było mowy o tym, żeby Hybryda nie usłyszała takiego krzyku.
♣
– Naga? W
sensie… na golasa? – szeryf Stilinski nie owijał w bawełnę. Gdy tylko zjawił
się w szpitalu zaczął przepytywać wszystkich o tym co mogło stać się z Lydią
Martin. Teraz padło na Melissę McCall, która spoglądała na niego zmęczonymi
oczami.
Hayley
prychnęła cicho, rozbawiona pytaniem mężczyzny. Obok niej szedł powoli Silas,
który nie był w stanie znieść kolejnej godziny w domu w którym przebywał
również Klaus Mikaelson. Można śmiało przyznać, że Fate mógł zbyt śmiało
spoglądać na Caroline ale to wcale nie oznaczało, że Klaus musiał być w
stosunku niego od razu taki zły.
Moontrimmer
nakreśliła staremu przyjacielowi to, co dotychczas działo się w Beacon Hills,
więc był obeznany aż nadto. Na pytanie szeryfa spojrzał w stronę Hayley i poruszył
kilka razy brwiami, rozśmieszając tym Hayley jeszcze bardziej. Hybryda nie
miała nawet zamiaru udawać, że obchodzi ją cała ta sytuacja. W końcu nie
przepadała za panną Martin.
– Jestem pewna,
że to synonim, ale odpowiedź brzmi „tak”. – odpowiedziała pewnie pielęgniarka.
– Z tego co wiemy, opuściła to miejsce bez ubrania.
–
Sprawdziliście cały szpital? – upewnił się szeryf, zatrzymując się na środku
korytarza. Hayley i Silas zwolnili trochę, chcąc przysłuchać się całej
rozmowie.
– Ja na pewno
bym szukał nagiej nastoletniej dziewczyny. – wyszeptał do Hybrydy Silas a ta w
odpowiedzi zdzieliła go lekko w ramię. Czuła, jak rośnie jej ciśnienie. Mimo
to, zdobyła się na chłodny uśmiech.
– Każdy kąt.
Melissa McCall
pokiwała twierdząco głową i splotła ręce na piersi. Ojciec Stilesa westchnął
ciężko i popatrzył na kobietę z uwagą. Kobieta czuła się trochę skrępowana
spojrzeniem mężczyzny. Nic nie dała po sobie poznać.
– Nic
podejrzanego?
– Nic. Po
prostu uciekła.
– Poszukiwana
to rudowłosa 16-latka.– powiedział szeryf, zwracając się w stronę jednego ze
swoich pracowników. Jego człowiek zanotował coś na kartce i pokiwał twierdząco
głową. – Inne cechy wyglądu?
Między Silasem
a Hayley prześlizgnął się Stiles, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy ojcu.
Za nim powoli wlokła się Faith.
– 161 cm
wzrostu, zielone oczy, blada cera, a jej włosy to truskawkowy blond.
Stiles
Stilinski bardzo wiele wiedział o swojej szkolnej miłości i był bardzo ale to
bardzo chętny do tego, by podzielić się każdym najmniejszym szczegółem.
Niestety, w tym przypadku pomoc nie została przyjęta w pozytywny sposób. Ojciec
spojrzał na niego spode łba i zmarszczył czoło.
– Doprawdy? Chodź
no tu.
Pociągnął syna
za sobą. Faith przekręciła teatralnie oczami, dochodząc w końcu do dwójki
swoich przyjaciół. Ile to już razy w tym szpitalu szeryf spuszczał Stilesowi
łomot? W przenośnym tego słowa znaczeniu ale jednak coś było na rzeczy.
– Faith,
najdroższa.
Silas chwycił
Hybrydę za dłoń, gotowy ją ucałować. Dziewczyna jednak spojrzała rozbawiona na
Hayley i wyrwała ją z jego uścisku. Zdążyła już poznać ten typ. Silas kochał
wszystkie kobiety. Rzadko kiedy potrafił się jakiejś nie oprzeć. Lubił też
trochę poflirtować. No dobrze „trochę” to za mało powiedziane. Rzucał słodkimi
słówkami na prawo i lewo.
– Nie czas na
takie uprzejmości, Romeo. – mruknęła. Zaczerpnęła tchu i usiłowała z powrotem
przybrać minę pełnego rezerwy zawodowca.
Silas
uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Hayley, która kilkanaście minut temu
również odesłała go z kwitkiem.
– Wiecie, co?
Lubię ten nasz trójkącik. Jest trochę taki perwersyjny – zażartował, a
Moontrimmer pokręciła z politowaniem głową. Fate roześmiał się.
– Więc? Co
dokładnie mamy robić? Bo na razie wiem, że jestem tu by szukać ostatniej osoby,
którą chciałabym znaleźć – zapytała Hayley.
– Oj, Hayley… –
nim Faith zdążyła cokolwiek powiedzieć, Silas zbliżył się do przyjaciółki i
oparł dłoń o jej ramię. – Mam ci wspomnieć swoje ostatnie słowa? Ja na pewno
bym szukał nagiej nastoletniej dziewczyny.
– Łachman,
kości i garść włosów.. idiota nazwał ją słodką damą – prychnęła Hybryda, jakaś
taka skrzywiona.
Jasne.
Nienawidziła Lydii. W sumie sama nie wiedziała, dlaczego. Nie do końca rozumiała,
co wszyscy w niej widzieli. Była przecież wredna do szpiku kości. To nie
przeszkadzało innym w czczeniu jej cholernej osoby.
Silas zacmokał
i zawołał znienacka:
– Cholera. Ta
kobietka to umie człowieka podsumować, nie?
– Racja. –
uśmiechnęła się Faith. Obejmowała wszystkich wzrokiem, który mówił: to
kompletne pojeby, ale i tak ich lubię. Wzbudzało to życzliwość Hayley.
Młodsza Hybryda
pociągnęła za rękę Maiden i obie stanęły za szeryfem. Mężczyzna przywitał się z
nimi skinieniem głowy i kontynuował rozmowę z synem. Tak nawiasem mówiąc, nie
należała ona do najprzyjemniejszych.
– Masz sobie zapewnić powrót do domu. Gdzie
twoje miejsce. – dobitnie zakończył Stilinski, klepiąc syna po plecach. Ten w
odpowiedzi pokiwał twierdząco głową.
– Tak.
Świetnie. Mogę to zrobić. – odrzekł Stiles głosem ściszonym, ale na tyle
głośno, żeby inni słyszeli.
Hayley stanęła
między mężczyznami, wysyłając im najsłodszy uśmiech na jaki było ją stać.
– My się nim
zajmiemy, szeryfie. My się nim zajmiemy.
Gliniarz
przewrócił oczami w wyrazie zniecierpliwienia, który był bardziej takim pustym,
teatralnym gestem. Kiwnął głową i odszedł od grupki nastolatków w nadziei, że
jego syn zrobi to, o co go prosił.
– Słuchaj,
kretynie. Odlatywałem nie z tej ziemi, kiedy gonił mnie zabójczy potwór z
piekła rodem a teraz musimy szybko znaleźć twoją niewiastę, żeby zająć się moją
sprawą, rozumiesz? Więc lepiej szybko znajdź coś, co może nam pomóc, synu
szeryfa.
Silas wyraźnie
się niecierpliwił. Stiles skinął głową. Po chwili potrząsnął ją, spoglądając
zaskoczony na nieznajomego.
– A ten to kto?
– Jeśli zaraz
się nie pośpieszysz, to najgorszych koszmar twojego życia – powiedział Silas,
Hayley zaś chciała już na niego krzyknąć.
– Ten
przyjemniaczek to nasz znajomy – odparła w połowie wiedźma i złapała mężczyznę
mocniej za rękę. Na tyle mocno, że Silas zasyczał cicho. – I jedyny koszmar życia,
jaki możecie spotkać na swojej drodze to my, uwierz mi, Stiles.
Kiedy Stiles
odnalazł materiał, na którym była krew Martin, wybiegł ze szpitala, gdzie
czekała na niego reszta gangu. Scott McCall siedział już w jego samochodzie,
natomiast Hayley i Faith stały oparte o pojazd tej drugiej hybrydy.
Paczka hybryd
była niepełna. Miało to związek z wieloma sprawami. Deliah nadal w ukryciu
obserwowała Dereka i nie opuszczała go na krok a Kayle jak to Kayle, starała
się spławić swoją szaloną rodzinkę. To było trudne. Klaus wiedział przecież o
Achkinu i nie mógł tak po prostu opuścić Beacon Hills wiedząc, że jego dziecko
jest w niebezpieczeństwie. Caroline również niechętnie podchodziła do tego
pomysłu. Wolała mieć wszystkich na oku. Rodziny nikt sobie nie wybiera, mimo to
ta więź może być naszą największą siłą lub najgłębszym żalem. Wszyscy
wiedzieli, że rodzina „Hybryd” była siłą. Bo to nie tylko więzi krwi. To coś
więcej. Lojalność. Poświęcenie. Miłość. A oni mieli to wszystko.
– To miała na
sobie? – spytał Scott, wychylając się z samochodu. Jego przyjaciel przytaknął.
– No, McCall,
niuchaj, bo innego wilczka w okolicy teraz tutaj nie mamy. – wymamrotał Silas,
podchodząc do paczki znajomych. Przez moment zastanowił się czy aby na pewno
dobrze wypowiedział jego nazwisko. Znał kolesia przed dobre kilka minut. Po raz
kolejny urządzili sobie małe streszczenie wydarzeń pod nieobecność pana
Stilinskiego i chyba już tylko on nie wiedział kim był tajemniczy Silas.
Scott posłał mu
mordercze spojrzenie. Jeszcze jednego sarkastycznego wrzodu na tyłku mu
brakowało.
– Silas, bądź
grzecznym chłopcem. Mam ci przypominać, że zostałeś prawdopodobnie
zasztyletowany za bycie wiecznie uśmiechniętym socjopatą? Czy Qetsiyah zza
grobu przywróciła cię z martwych, żebyś mógł umyć jej majtki? – odburknęła
Faith a Hayley wybuchła niepohamowanym śmiechem. Obie musiały pokazać, że nie
dadzą ruszyć swoich podopiecznych. Co bądź, Scotty i Stiles stali się dla nich
kimś ważnym.
– No, słyszałeś
Fate. – przytaknęła Moontrimmer, uśmiechając się zadziornie. – Masz dość
nieciekawe doświadczenia z wiedźmami. A takowa właśnie przed tobą stoi.
– Powiem to, co
powiedziałem kiedyś. Młode, stare, martwe, żywe, czarownice są wrzodem na
tyłku. – westchnął Silas.
– Hej! Czy
możemy skupić się na Lydii? – poprosił Stiles a wszyscy popatrzyli na niego jak
na postać nie z tej ziemi. Wszyscy, oprócz Scotta.
– Nie pozwolę nikomu
jej skrzywdzić. – powiedział Scott, spoglądając znacząco na Silasa. – Już nie.
Fate westchnął
ciężko i skrzyżował ręce na piersi. Powoli zaczynała nudzić go ta cała
sytuacja. Dzieciaki bawiące się w superbohaterów. Czemu to zawsze kończy się
tak samo?
– Tak, tak.
Dobra. Przyłóż to sobie do nosa, niuchaj i zakończmy całe to przedstawienie. –
rzucił Fate, opierając się o samochód Maiden.
Scott miał już
wykonać polecenie Silasa, kiedy nie wiadomo skąd pojawiła się Allison.
– Co ty tu
robisz? Ktoś nas zobaczy! – wymamrotał Scott, nieźle przerażony. Hayley
zmrużyła oczy. No tak. Kilka ostatnich dni nie było za ciekawych. Scott i
Allison nadal się spotykali, tyle, że w ukryciu. Gdyby rodzice dziewczyny
dowiedzieli się o ich małych schadzkach, Argent nabił by młodego wilczka na
pal. Gdzie się podziały te wszystkie łąki, tęcze i jednorożce?
– Nie dbam o to. – wzruszyła Allison, poprawiając czapkę na
głowie. – Musimy ją znaleźć przed nimi.
– Bez urazy,
panno śliczna, ale działamy szybciej niż policja. – Silas posłał jeden ze
swoich najlepszych uśmiechów, napotykając tym samym niebezpieczne spojrzenie
Scotta. Jeszcze chwile a doszłoby do
rzezi.
– A co z moim
ojcem? – nastolatka nie dawała za wygraną.
– On wie? –
spytała Hayley, ożywiając się nieco. Argent pokiwała twierdząco głową i
odpowiedziała:
– Tak, właśnie
widziałam jak on i trzej inni wsiedli do aut i odjechali.
– Wyprawa poszukiwawcza…
– wyszeptał Stiles a Moontrimmer prychnęła, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
– Z całym
szacunkiem, bardziej łowiecka. Tak w ogóle, jaki jest twój wielki plan, Argent?
Hmm? Zamierzasz wejść do lasu pełnego wilkołaków, popiec pianki i poczekać, aż
wpadnie reszta?
Allison Argent
nie odpowiedziała. Liczyła na to, że Scott odpowie coś za nią, ale ten
najwidoczniej zgadzał się z Hayley.
– Nie no.
Super. Łowcy biegający po całym miasteczku. Tęskniłem za tą szczyptą
adrenaliny. – skwitował Fate. Moontrimmer przekręciła teatralnie oczami.
– Tak, Silas. Witaj
po ciemnej stronie Beacon Hills, gdzie żywi łatwo się gubią, a martwi kręcą w
pobliżu. – Maiden wyszeptała cicho do ucha starego znajomego, po czym
uśmiechnęła się słodko i wsiadła do swojego samochodu. – No już. Zbierajcie tyłki. Pora się
rozdzielić.
Scott i Allison
zajęli miejsca w samochodzie Stilesa. Wszyscy jechali w tym samym kierunku.
Stilinski odkręcił się w stronę dziewczyny swojego najlepszego przyjaciela:
– Zabiją ją,
jeśli przechodzi przemianę? – zapytał Stiles, pewny, że dziewczyna lada moment
przez ugryzienie Petera zamieni się w złego wilkołaka.
– Nie wiem. O
niczym mi nie mówią. Mamy pogadać po pogrzebie Kate. Kiedy przybędą inni.
– Jacy inni?
– Tego też mi
nie powiedzieli.
Stiles
westchnął ciężko i przyśpieszył, pozwalając wyjechać hybrydom. Jako, że to on
miał w aucie wilkołaka, był na prowadzeniu.
– Musicie
popracować w rodzinie nad komunikacją. – rzucił, spoglądając na drogę. – Scott,
dobrze jedziemy?
McCall wyjrzał
z samochodu przez okno i potrząsnął głową, słysząc śmiechy i komentarze
dobiegające z samochodu Maiden. Najbardziej nie spodobały mu się dogryzki
Silasa dotyczące szczeniaka cieszącego się podróżą z łbem wywalonym na
zewnątrz. Kiedy już się skupił i złapał zapach dziewczyny, odrzekł pewnie:
– Następna w
prawo.
♣
Deliah Bree
Grimm nigdy nie przypuszczała, że Wielka Zła Alfa doprowadzi ją na straszne
cmentarzysko w środku cholernej nocy. Jednak wolała już śledzić Dereka niż latać
z bronią palną po lesie za potworkiem, który sprowadził za sobą Silas.
Dziewczyna
przykucnęła za większym nagrobkiem, przy którym stała figurka aniołka i
wyjrzała zza niego lekko, tak, by nikt jej nie zauważył. Jakie było jej
zdziwienie, kiedy w oddali w pojeździe zobaczyła randkę z balu Faith – Isaaca.
Chłopak odkopywał
właśnie grób a, że obok stał jeszcze zapakowany nagrobek z napisem „Kate
Argent” wiadomo było, że dół przygotowywany był właśnie dla niej. Deliah
zmarszczyła brwi, lekko poirytowana. Co też chciał Derek od tego niewinnego chłopaka?
Hybryda
przesunęła się powoli, starając się dostrzec nieco więcej. Krzewy rosnące w
pobliżu zasłaniały jej widok na wszystko. Co gorsze w całej tej sytuacji
zniknął jej Derek i bała się, że może zostać namierzona. W sumie z pewnością by
sobie z nim poradziła. Alfa naprzeciw alfie. Peterowi już raz skopała tyłek.
Czemu miała nie powtórzyć tego z jego siostrzeńcem?
Żona Draculi
usłyszała szmery, które z pewnością wywołane były przez Hale. Odgłosy dotarły
również do Isaaca, który rozglądał się wokół, przerażony. Grimm obiecała sobie
nie interweniować, dopóki nie będzie działa mu się krzywda. Musiała wiedzieć co
knuje Derek. Nic nie pasowało jej w tym mieście. Od syna szeryfa i jego dziwnej
paczki do tego cholernego pożal się boże alfy.
– Co u licha?
Isaac nachylił
się przed siebie. Deliah z daleka czuła jego przyśpieszone bicie serca. Z
chłopakiem było coraz gorzej. Czy Derek urządził sobie cholerne straszenie
niewinnych istot? To też znalazł sobie zabawę.
Kobieta
podskoczyła, kiedy maszyna opadła na ziemię a po cmentarzu rozeszło się echo
krzyku Lahey. Podbiegła bliżej. W oddali zobaczyła Dereka. Nie był jednak
zainteresowany bezpośrednio chłopakiem. Grzebał swoimi ostrymi pazurami w
jakimś grobie. Dziewczyna nie widziała za wiele i nie była pewna, czy to na
pewno on. Czuła jednak przyśpieszone bicie serca nastolatka więc wiedziała, że
wszystko z nim w porządku. Zaniepokoiła się dopiero wtedy, kiedy Derek zaczął
iść w stronę dołu, w którym utknął chłopak. Bez problemu pozbył się pojazdu,
który był przeszkodą do wydostania się Isaaca. Mężczyzna stanął nad grobem
przygotowanym dla Kate Argent i uśmiechnął się zadziornie.
Bree Grimm w
milczeniu przyglądała się całej sytuacji. Hale wiedział, że Faith była na balu
z Isaackiem. Czy w ten sposób próbował utworzyć swoją paczkę? Zaczynając od
tych najbliżej hybryd?
– Potrzebujesz
pomocy?
Hybryda
usłyszała donośny głos wilkołaka. Cholera. Zaczynało robić się nieprzyjemnie.
Szybko
wyciągnęła z kieszeni telefon i wystukała numer do Faith.
Ona pierwsza
powinna się o wszystkim dowiedzieć.
♣
Hayley
Moontrimmer długo nie zwlekała, kiedy Maiden dostała wiadomość o tym, że Derek
dorwał Isaaca. Szczerze wolała poszukiwać pana słodkiego Brytyjczyka a niżeli
Lydię Martin. Tak też dali znak paczce Scotta, że zboczą lekko z kursu i sami
będą musieli poradzić sobie z zaginioną.
Jedyną
pokrzywdzoną osobą okazał się Silas, któremu naprawdę zależało na odnalezieniu
jej w takim stanie, w jakim zaginęła.
– Jeździmy tak od jakiś kilku
godzin. – jęknął Silas, pożerając kolejną paczkę chrupek, które Hayley
przemyciła do samochodu Faith na czarną godzinę. – Nie możemy po prostu
stwierdzić, że rozpłynęli się w powietrzu i jechać do domu?
– Nagle zachciało ci się bliskości
z Klausem? – mruknęła Moontrimmer, wyrywając mu swoją własność. Hayley od tak
nie dzieliła się z kimś swoim jedzeniem. A to była jawna kradzież.
– Ugh, Hayley.
Maiden uderzyła dłońmi o
kierownicę i wypuściła zebrane powietrze. Wiedziała, że są na przegranej
pozycji.
– Nie wierzę, że to powiem, ale
Silas ma rację. Nic dzisiaj nie wskóramy.
Wcale nie podobało jej się to, że
tak łatwo się poddała. Polubiła tego chłopaka. I naprawdę coś dla niej znaczył.
To dziwne, bo znała go tylko jeden dzień. Przetańczyła z nim cholerny wieczór a
czuła jakby znała go całe życie. To nie było normalne. Ale tak właśnie było. To
przypominało jej o historii którą niegdyś matka opowiadała jej do snu. Ale nie,
to nie mogło być to samo. Maiden nie chciała po prostu by stała mu się krzywda.
A jeśli Hale coś mu zrobi, osobiście go za to pomści.
– Czy to znaczy, że musimy wracać
do domu? – spytała Hayley, robiąc przy tym maślane oczka. Nie chciała tam
jechać. Był tam Klaus, który zmuszał je
do niewyobrażalnego wysiłku, matkująca Caroline, Elijah z tendencją do mówienia
co można a czego nie i Shiro, któremu kilka godzin temu podpaliła ogon.
Nieciekawe połączenie.
– Tak, Hayley. Jutro rano coś
wykombinujemy. Jeśli nie pojawi się w szkole, przyrzekam, że znajdę Dereka i
skopię mu dupsko.
Hybryda zatrzymała samochód przed
ich domem. Już przy wejściu powitała ich Kayle, szczęśliwa, że w końcu ktoś
przybył na ich ratunek.
– Nareszcie! Nawet nie wiecie, co
tu się działo. – jęknęła hybryda, poprawiając swoją blond czuprynę. Wyglądała
na wykończoną. To było normalne, kiedy spędzała czas ze swoim ojcem.
– Widzę, że bardzo dużo. –
mruknęła Hayley, zamykając za sobą drzwi. Wszyscy weszli do kuchni a Faith
wyciągnęła z szafki kilka kieliszków i podreptała do barku po coś mocniejszego.
Moontrimmer doskonale wiedziała, na co stać Klausa i Elijah. Bardzo współczuła
swojej siostrze, że los pokarał ją zostaniem z nimi na cały dzień, z drugiej
strony cieszyła się, że chociaż jej udało się uciec.
– Dobra, to…
kiedy oni wyjadą? – wyszeptała Hayley, nachylając się w stronę Kayle tak, by
przypadkiem pytania nie usłyszał Klaus czy reszta pokręconej rodzinki. Kayle
popatrzyła na nią ze współczuciem, po czym przeniosła swój wzrok na Silasa.
– No
siostrzyczko… – zaczęła, przełykając ślinę. Spędziła dobre kilka godzin kłócąc
się z Klausem oto, że już sama potrafi zając się swoim życiem. – W tym problem,
że… nie wyjadą.
– Jak to nie
wyjadą?! – zaprotestowała hybryda, opadając na blat. Tego było już po prostu za
dużo. Hybrydy, banda Scotta, nowa paczka Dereka, rodzinka z Nowego Orleanu.
Niedługo zabraknie tu normalnych ludzi. Co to za cholerne miasto. Jedni umrą,
drugich zjedzą. A przecież kiedy tu dotarły sama mówiła: „Beacon Hills. Nazwa
brzmi jak dziura, w której ludzie giną bez powodu i z niewyjaśnionych
okoliczności, ale robią to codziennie po kilka razy”.
– Moje drogie
dzieci nie poradzą sobie same w wielkim, złym świecie, Hayley.
Do kuchni
wszedł Klaus. Dziewczyna prychnęła z pogardą.
– Co w takim
razie z twoim wielkim królestwem? –spytała. Ojciec Kayle chwycił za „Single
Malt”, swój ulubiony trunek i zajął miejsce naprzeciwko Hybryd i Silasa.
– Oto się nie
martw, moja mała wiedźmo. Jest w dobrych rękach.
– Jasne, jasne.
– przytakiwała Faith z całym przekonaniem, na jakie umiała się zdobyć. – W co
pogrywasz Klaus? Naprawdę chodzi o rodzinę? Znam cię wystarczająco długo. Chcecie
grać w gierki? Proszę bardzo. Zobaczymy, kto się pierwszy złamie. My czy ty?
– Kochane,
zapewniam was, że ja i mój brat nie mamy złych intencji.
Do
pomieszczenia zawitał również Elijah, wycierając swoje dłonie białą ściereczką.
– Pragniemy tylko
zapewnić bezpieczeństwo naszej rodzinie.
Podszedł do
Hayley i oparł się o krzesełko, na którym siedziała. Hybryda wyczuwała, że
mężczyzna nie siedział cały dzień w domu. Musiał już przeprowadzić swoje małe
dochodzenie. Intrygowało ją to bardzo, ale postanowiła poczekać z pytaniami do
momentu, kiedy zostaną sami.
Ta rodzina
miała w sobie coś niezwykłego. Począwszy od dziwnych zachowań kończąc na
bezinteresownych czynach, które ani trochę nie pasowały do rodziny
supernaturalnych istot. Elijah zawsze był tym, który chciał pokoju,
bezpieczeństwa, harmonii. Hayley czuła więc, że i tym razem zdziałał coś swoją
czarodziejską różdżką. Oh, co za ironiczne stwierdzenie, które wyszło prosto od
prawilnej wiedźmy.
– No już, już.
Caroline
najwyraźniej musiała podsłuchiwać całą rozmowę, bo po chwili przyszła z salonu
i oparła się o blat stołu, z troską spoglądając w stronę córki.
– Obiecujemy,
że jak wszystko się uspokoi, znikniemy z powrotem do Nowego Orleanu.
Silas chciał
się już wyrywać i powstrzymywać ją od tego okropnego pomysłu – chyba, że
zabraliby go ze sobą – jednak w ostatniej chwili powstrzymał się od tego,
napotykając się na wzrok Mikaelsona. Faith parsknęła śmiechem. Miała niezłą
zabawę siedząc w głowach tych wszystkich ludzi.
– Czy to ta
chwila, kiedy powinnam ugościć was i iść po ręczniki? – mruknęła zrezygnowana
Hayley i wstała z krzesełka, rozciągając się. Żona Klausa pokiwała energicznie
głową, choć sama doskonale wiedziała, gdzie wszystkiego powinna szukać. – Nie.
Jednak nie mam na to weny. Kayle, czyń honor, to twoje geny.
Starsza z
hybryd przekręciła teatralnie oczami.
Wszystko
wyglądało tak normalnie. Jakby byli zwykłą, szczęśliwą i kochającą się rodziną,
której nic nie brakowało. Nikt nie zauważał tego całego bagażu, który nieśli za
sobą i jak wiele trupów po sobie pozostawili. Ktoś widząc ich nigdy nie
pomyślałby, że ich przysmakiem jest ludzka krew, w nocy biegają polując na
potwory, mają gadającego kota oraz członków rodziny, którzy są połączeni z
wilkołakami.
…czy w Beacon
Hills dało się jeszcze znaleźć jakąś normalną rodzinę?
♣
Faith Maiden
nigdy nie była osobą, która prosiła. Działała na własną rękę, bez niepożądanych
ludzi i problemów. Normalny człowiek powiedziałby, że była samolubną jedzą,
która nie widziała nic poza czubkiem własnego nosa. Być może tak właśnie było.
Nigdy jednak nie odchodziła widząc cierpienie niewinnej osoby. Nigdy. I wtedy,
kiedy wkroczyła w umysł z pozoru normalnego chłopaka, również nie odeszła.
Cierpiał. Czuła jakby połączyła ich dziwna więź. Jego uczucia odczuwała dwa
razy intensywniej od emocji innych ludzi. Choć zaintrygowało ją to, nie
odezwała się ani słowem. Po prostu nadal
tkwiła w tym samym stanie, próbując odnaleźć źródło jego upadku. Spotykała
strach, warstwa po warstwie, jakby nie miał końca. Przeszłość stawała się coraz
mroczniejsza.
Isaac Lahey z
pewnością nie miał łatwego życia.
Dlatego kiedy
reszta Hybryd poszła odwiedzić Matta w Beacon Grill, ona sama wybrała się na
krótki spacer.
Dom Isaaca
Lahey znajdował się naprzeciwko miejsca zamieszkania Jacksona Whittemore'a,
który od ostatnich wydarzeń bał się pokazać Hybrydom na oczy. W sumie, dobrze
dla niego samego. Faith przemknęła po cichu do ogródka i ku swojej uciesze
zauważyła, że okno w kuchni jest uchylone. Usiadła na ziemi pod nim i
nasłuchiwała rozmowy ojca z synem.
I, trzeba
przyznać, nie była ciekawa. Podskoczyła, kiedy wymiana zdań zamieniła się w
krzyki i przemoc. Mogła się tego spodziewać.
Ale Faith
Maiden nie zostawiała takich spraw bez dokończenia ich.
♣
Hayley naprawdę
miała zamiar tego dnia iść do szkoły. To był priorytet i cel. Miała w końcu
porozmawiać z trenerem o kółku strzeleckim i nie istniała rzecz, która mogłaby
ją od tego pomysłu odwieść. Wszystko poza ciekawością.
Z chwilą, kiedy
wskoczyła do swojego ukochanego samochodu, wiedziała już, że musi zahaczyć o
jeszcze jedno miejsce. Nie byle jakie. Miejsce zbrodni.
– No,
Moontrimmer. – hybryda podskoczyła na siedzeniu i o mało co nie wypadła z ruchu
drogowego, kiedy z tyłu pojazdu usłyszała znajomy głos.
– Silas?! –
warknęła, hamując i odkręcając się za siebie – Co ty tu do cholery robisz?
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że kimnąłeś w moim samochodzie?
– Nie odwracaj
kota ogonem, miałaś jechać do szkoły.
– Gadaj co
robisz w moim samochodzie.
– Jeśli powiesz
mi gdzie jedziesz. Nie czytam w myślach.
– I dobrze. –
mruknęła, kładąc dłonie na kierownicy. Powoli ponownie włączyła się do ruchu
drogowego i westchnęła ciężko. –Im mniej wiesz, tym lepiej żyjesz.
Silas parsknął
i pokręcił z politowaniem głową. Jak miał przyznać się hybrydzie, że pokłócił
się z Klausem, który nie chciał, by ten przebywał w towarzystwie jego żony.
Wyszło jak wyszło. Tylko samochód Hayley był otwarty a on potrzebował dłuższej
drzemki.
– Zaczekaj tu.
– rozkazała, parkując niedaleko cmentarza, gdzie prawdopodobnie był już
szeryf.– Nie, serio mówię Silas. Jeśli wyjdziesz z tego samochodu to ci nogi z
tyłka powyrywam.
Jej przyjaciel
pokiwał energicznie głową i wyciągnął ze skrytki paczuszkę czekoladowych kulek.
Tym razem Moontrimmer nie zareagowała. Lepiej, żeby już zapchał sobie gębę niż
podejmował się jakichkolwiek kroków.
Hayley
Moontrimmer pojawiła się przy ojcu Stilesa z prędkością światła. Taka już była
natura wampira, za którą niejednokrotnie dziękowała bogom. Szeryf początkowo jej
nie zauważył, nadal przepytywał biednego chłopaka, którym był sam Isaac Lahey.
– Pracujesz dla
ojca? – mężczyzna zadał kolejne pytanie a chłopak przełknął ślinę i
zdezorientowany spojrzał na hybrydę, która uśmiechnęła się do niego lekko. W
tej chwili poczuł się jeszcze gorzej. Nie chciał by ktokolwiek był tu teraz.
Nikt nie powinien tego widzieć.
– Kiedy nie ma
go w szkole. – zamiast Isaaca odpowiedział jego ojciec. Mężczyzna nie stwarzał
wrażenia przyjemnego. Hayley na pierwszy rzut oka zauważyła, że koleś wyglądał
na takiego, który prawdopodobnie wygrzebał się z ognia piekielnego i jest
wrzodem na tyłku w życiu swojego syna.
– Kiedy nie ma
go w szkole. – zamiast Isaaca odpowiedział jego ojciec. Mężczyzna nie stwarzał
wrażenia przyjemnego. Hayley na pierwszy rzut oka zauważyła, że koleś wyglądał
na takiego, który prawdopodobnie wygrzebał się z ognia piekielnego i jest
wrzodem na tyłku w życiu swojego syna. – Gdzie powinien być za jakieś
dwadzieścia minut.
Szeryf
westchnął ciężko i odwrócił się, zauważając tym samym Hayley.
– Dzień dobry,
szeryfie. Cóż za zbieg okoliczności.
– Nie powinnaś
być w szkole?
– … właśnie tam
jadę?
– W takim razie
dlaczego jesteś na miejscu zbrodni?
– ….
Odwiedzam…. Grób…. Starych… znajomych?
– Pięć minut i
tu cię nie ma.
Dziewczyna
pokiwała twierdząco głową, choć oczywiste było to, że wcale nie miała zamiaru
tak od razu odchodzić. Odsunęła się trochę od mężczyzn i zaczęła spacerować
pomiędzy grobami. W odpowiedniej odległości. Tak, żeby mogła przysłuchiwać się
całej rozmowie.
– Przepraszam.
Rozumiem pana, ale zaginęła nastolatka a nasze psy doprowadziły nas tutaj. –
szeryf wydawał się naprawdę opanowany. Jakby cała ta złość jaką nosił w sobie
przez ostatnie kilka dni po prostu gdzieś wyparowała. Hayley wyczuwała jednak,
że coś jest nie tak. Nie wszystko było w porządku z ojcem Isaaca. – Nie miała
na sobie ubrania, jeśli była tu w nocy i coś jej się stało…
– Przykro mi,
niczego nie widziałem. – odrzekł niewinnie Isaac. Jego człowieczeństwo było
takie cenne. Hayley nie dziwiło, że Faith w nim coś widziała. Rzadko kiedy dało
się spotkać kogoś tak… delikatnego. Niewinnego. Czystego. Nie mógłby zrobić
krzywdy Lydii. Nie mógłby zrobić krzywdy komukolwiek.
– Niech mi pan
zaufa. – zaśmiał się pan Lahey, kręcąc z politowaniem głową. Splótł dłonie na
piersi i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Gdyby zobaczył nagą dziewczynę na
żywo, nie na komputerze, to by ją zapamiętał. – zakpił a Isaac opuścił głowę do
dołu i wbił swój wzrok w ziemię.
Szeryfowi nie
podobała się jego odpowiedź. Gardził takimi ludźmi. Rodzice powinni nieść swoim
dzieciom wsparcie, nie robić z nich kozły ofiarne.
– Skąd masz to
limo, Isaac?
Szeryf zmrużył oczy. Miał różne podejrzenia,
jednak nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Ojciec Isaaca spojrzał na niego
w znaczący sposób.
– To stało się
w szkole.
– Pobiłeś się z
kimś?
– Nie. –
chłopak zaprotestował szybko i spojrzał na szeryfa. – Podczas gry w lacrosse.
Szeryf
rozbudził się. Rozchmurzył się lekko i z podekscytowaniem zapytał:
– Lacrosse? Grasz dla Beacon Hills?
Isaac pokiwał
twierdząco głową.
– Mój syn
również. To znaczy… jest w drużynie, ale nie gra. Przynajmniej na razie
Mężczyzna
wydawał się podekscytowany, młodszy Lahey był jednak zainteresowany czymś
innym, czymś co widział w oddali, za szeryfem, czego nikt inny nie dostrzegał.
To sprawło, że przez chwilę oderwał się od otaczającej go rzeczywistości. Nie
umknęło to uwadze szeryfa. Policjant szybko odkręcił się w stronę, w którą
zaciekle wpatrywał się nastolatek. Nie dostrzegł nic podejrzanego. Dla upewnienia,
skierował się w kierunku rozmówcy i zmarszczył lekko brwi.
– Wszystko w
porządku Isaac?
– Oh. Nie.
Przepraszam, właśnie sobie przypomniałem, że muszę się udać na trening.
– W takim razie jeszcze jedno
pytanie. Macie tu jakieś hieny cmentarne?
Hayley napięcie
odwróciła i się i zmarszczyła czoło. Chciała parsknąć ale była pewna, że tym
razem szeryf nie żartuje. Nie powinno jej to dziwić. Gdyby tak powrócić kilka
lat wstecz, doszlibyśmy do wspomnień gdzie Hayley, Faith i Kayle polowały
razem. Jak zawsze padło na Nowy Orlean i kolejne oczyszczanie jego peryferii.
Hybrydy były wtedy bardziej bezwzględne. Rzecz w tym, że przed tym jak zakopały
zwłoki, korzystając z tradycji wikingów (chodziło tutaj o brak szacunku dla
wroga) jedna z nich zaproponowała, by odciąć im głowy i położyć obok tyłków.
Oczywiście, wszystkie jednogłośnie stwierdziły, że jest to beznadziejny pomysł,
po czym… zrobiły to. Tak. Kwintesencja ich okrutności. Hayley potrząsnęła głową
i powróciła do rozmowy trójki mężczyzn.
– Zdarza się. –
odparł nastolatek i wszyscy spojrzeli w dziurę przygotowaną dla Kate Argent. –
Zwykle zabierają tylko biżuterię.
– A ten co
wziął?
Lahey przełknął
ślinę, poprawił swoją kurtkę i zdezorientowany popatrzył na ojca Stilesa.
– Jej wątrobę.
Policjant
otworzył szeroko usta, zamknął je i jeszcze przez chwilę spoglądał z przerażoną
miną na nastolatka. To nie było normalne. Nie. To było co najmniej dziwne.
Chore. I oczywiście wszystko to musiało mieć miejsce w Bacon Hills. Jeszcze
trochę i rzuci tą robotę, zakupi motocykl, zapuści włosy i przejedzie tak przez
całą Amerykę, nucąc pod nosem stare, dobre, rockowe hity.
Niepewnie
spojrzał po raz ostatni na miejsce pochówku kobiety.
No. Jego dzień
nie zaczął się dobrze.
♣
Sportowe auto
zatrzymało się przed budynkiem szkoły średniej w Beacon Hills. Z samochodu
wyszła figlarna brunetka i uśmiechnęła się zadziornie pod nosem, zdejmując
ciemne okulary. Kilku nastolatków zmierzyło ją pożądliwym wzrokiem, kiedy
podciągnęła nieco dół czerwonej, krótkiej spódniczki od stroju cheerleaderki.
Na zalotne spojrzenia mężczyzn nie reagowała. Była przyzwyczajona do tego, że
płeć przeciwna zabiegała o jej względy. Wzrok dziewczyny powędrował w stronę
dwójki młodzieńców, którzy zawzięcie rozmawiali po drugiej stronie parkingu. Kobieta
uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przekręciła lekko głowę i powędrowała w ich
kierunku z pełną gracją, zwracając tym samym uwagę większej liczby osób.
– Zjadła czyjąś
wątrobę?!
To pierwsze
zdanie, jakie usłyszała Faith podchodząc do dwójki przyjaciół. Scott McCall
wpatrywał się w syna szeryfa ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
– Tego nie
powiedziałem. Wiem, że ją zabrała. A nawet jeśli, to co? Wątroba to najbardziej
odżywczy organ. – Stiles Stilinski otworzył szeroko usta i klepnął swojego
znajomego w ramię, sygnalizując mu pojawienie się jednej z Hybryd.
Faith parsknęła
i odwróciła się w stronę nastolatków. Stanęła naprzeciwko Stilesa, gotowa
zaprzeczyć jego słowom. Była wampirem. Jedyne, co było dla niej odżywcze to
krew. Ludzka krew. Chyba, że była na diecie. W tych przypadkach musiała
ograniczyć się do biednych wiewiórek. Oczywiście były jakieś limity. Nie miała
zamiaru jeść niczego z piórami.
– Stary. Ja
nigdy nie jem czyichś wątrób.
– Tak Stiles.
To nie jest normalne. Jak już coś, to można je co najwyżej komuś wyrwać i go
postraszyć… jeśli to przeżyje. – Hybryda uśmiechnęła się pod nosem, jednak ani
Scott ani Stiles nie byli przerażeni jej wypowiedzią. Raczej przyzwyczaili się
już do takich tekstów.
– No jasne. Bo
jako doświadczone istoty supernaturalne potraficie nad sobą zapanować. –
mruknął Stilinski i pokręcił z politowaniem głową. Faith przekręciła teatralnie
oczami i odchrząknęła lekko.
– I jak
wyglądam? – spytała zalotnie. Stiles pokręcił głową, nie wiedząc do końca, co
ma powiedzieć. Dopiero teraz, jak przystało na uwagę mężczyzn, obaj zauważyli
wygląd Hybrydy.
– Jest…. wow….
naprawdę… wyglądasz… wow. – chłopak podrapał się po karku. Wzrokiem poszukiwał
pomocy u swojego przyjaciela, ale ten wyglądał podobnie jak on sam. Jak miał
zareagować na wygląd dobrze wyglądającej kobiety w obcisłych stroju?
– Co się stało?
– w końcu przełamał się Scott, nadal lustrując Maiden od stóp do głów.
– Chodzi wam o
mój strój, prawda? No wiecie… Kayle prowadzi zajęcia gimnastyczne, Hayley
założyła kółko strzeleckie a Deliah… oh, myślę, że to musicie zobaczyć sami. –
dziewczyna odrzekła tajemniczo, szczerząc się przy tym dziwnie. – Ja też
postanowiłam odnaleźć się w swoim żywiole. No sami wiecie. Lepiej mieć wszystko
na oku od środka. A wychodzi na to, że ta szkoła skrywa bardzo wiele. No, i
będę miała zespół cheerleaderek.
Scott
uśmiechnął się lekko i powędrował wzrokiem w stronę Stilesa. Faith westchnęła ciężko,
kiedy odkryła myśli swoich rozmówców. Jasne było, że cieszyli się z tego, co
miało nadejść. Kto narzekałby na widok grupki seksownych laseczek ubranych w
kuse ubrania? No właśnie, na pewno nie żaden facet o zdrowych zmysłach. Dlatego
też Stilinski i McCall stali naprzeciwko Faith i szczerzyli się jak idioci.
– Dobra,
Stilinski, to ty już kontynuuj swoją wypowiedź odnośnie Lydii. – Maiden
odrzekła od niechcenia. Stiles natychmiastowo ożywił się.
– Tak. Lydia.
Słuchaj Scott… – zastanowił się przez chwilę i zmrużył oczy. – Przechodziłeś
przez to. Co chodziło ci po głowie, kiedy się przemieniałeś? Co cię pociągało?
– Pomyśl
Stiles. – Faith oparła się o ramię nastolatka i spojrzała na niego spode łba. –
Każda cząsteczka twojego ciała przechodzi przemianę. Boli w cholerę. Co wtedy
myślisz: zjadłbym kanapkę czy: o cholera, jak bardzo boli, zaraz zejdę z tego
świata…?
– Właściwie… to
chodziła mi po głowie Allison.
– O serio,
młody. – Maiden skrzywiła się i prychnęła poirytowana. Chłopak był naprawdę w
niej zakochany. Dzidzia Scotty oddał swoje serce pani Łowczyni. Jakie to
romantyczne. – Nic więcej? Poważnie?
– Nic więcej
się wtedy nie liczyło. – potwierdził młody wilkołak i uśmiechnął się do siebie.
Stiles wypuścił zebrane powietrze. Cieszył się, że jego przyjaciel odnalazł
miłość swojego życia ale wszystko miało swoje granice. To tak, kiedy spotykał
na mieście całujące się pary. I nie było tu mowy o słodkim, delikatnym całusie,
tylko wpychaniu sobie języków do buzi przez jakieś trzydzieści minut bez
przerwy. Sam nie miałby nic przeciwko, gdyby spotkało to go z Lydią. W innym przypadku był tylko samotnym nerdem,
którego nie bardzo kręciły takie widoki. – Hej, ale to dobrze. Ugryzienie Lydii
nastąpiło, kiedy była z Tobą.
– Czy nie
szukała wtedy Jacksona? – mruknęła Faith, znudzona całą sytuacją. W tym samym
czasie cała trójka skierowała się w stronę wejścia do szkoły. Maiden odkręciła
się napięcie, słysząc znajomy jej ryk silnika. Nie myliła się, dostrzegając na
parkingu samochód Jacksona. Jak zawsze wyglądał na pewnego siebie. Uśmiechnięty
od ucha do ucha wysiadł z pojazdu i mrugnął do dziewczyny, która przechodziła
niedaleko niego. Hybryda uniosła brwi, nieco zaskoczona jego zachowaniem. Wcale
nie powinna być, w końcu Whittemore zawsze należał do takiego typu człowieka,
który kocha siebie ponad wszystko inne. Tym razem odczuwała, że jest w nim coś
jeszcze. Nie wiedziała tylko do końca, co.
– Faith,
idziesz już? – zawołał za dziewczyną Stiles, wychylając się zza metalowych
drzwi. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową.
Maiden zmrużyła oczy spostrzegając jak Whittemore podaje jakiemuś
bezdomnemu kilka dolarów.
Zaśmiała się
pod nosem. Czyżby Whittemore odnalazł Boga i stał się dobrym człowiekiem?
Kolejne nowości w Beacon Hills. I o dziwo, nie chodzi o żadne martwe zwłoki.
♣
Kiedy Isaac
Lahey wbiegał do przebieralni, nawet nie spostrzegł, że wpadł na dziewczynę,
która przebierała się właśnie w męskiej szatni. Nie był to kto inny jak Deliah
Bree-Grimm, która za wszelką cenę postanowiła mieć wszystkich na oku. Chciała
obserwować zarówno Stilesa jak i Scotta. Początkowo miała zamiar wykorzystać do
tego Silasa, ten jednak wolał nie mieszać się w życie szkolne (po czym zaczął
jej unikać), dlatego też po długich rozmowach z Hybrydami stwierdziła, że to
ona dołączy do szkolnej drużyny lacrosse. Nie było łatwo. I nie chodzi tu wcale
o dostanie się – tu wystarczyło zaledwie zahipnotyzowanie trenera – jednakże
musiała przełamać pierwsze lody i pozwolić, by jej szacunek do samej siebie
upadł bardzo nisko. W końcu bądźmy szczerzy, żona Draculi musiała ćwiczyć z
bandą spoconych nastolatków, którzy myśleli tylko o jednym.
Scott McCall
pacnął swojego przyjaciela w ramię. Syn szeryfa wychylił głowę zza metalowej
szafki i zmarszczył czoło, zaskoczony obecnością najmniej towarzyskiej Hybrydy.
Deliah nie dostrzegała ich reakcji, w dalszym ciągu zmieniała strój, ściągając
właśnie koszulkę. Kilka zawodników lacrosse przekręciło lekko głowy, tak, by
lepiej widzieć to, co miała do zaoferowania Grimm.
– Stary,
widzisz to, co ja, prawda? – upewnił się Stiles, przecierając oczy. To nie
mogła być prawda. Scott pokiwał twierdząco głową. – Czy ona właśnie zdejmuje
koszulkę?
Po tym pytaniu
oboje gwałtownie zerwali się i ruszyli w stronę Deliah. Dziewczyna warknęła
cicho, kiedy ci zwrócili jej uwagę na temat tego, co tu robiła. Stiles rzucił w
stronę dziewczyny białą koszulkę, która z pewnością należała do któregoś z
graczy lacrosse, ale kobieta przekręciła tylko teatralnie oczami i nałożyła na
siebie strój szkolnej drużyny.
– Zakryj ją,
zakryj! – polecił McCall, jednak, kiedy Stiles wyciągnął ręce w stronę Hybrydy,
ta uderzyła go lekko w dłonie, karcąc go wzrokiem. – Deliah, błagam cię, wyjdź
w tej chwili, wszyscy się na ciebie gapią!
– Jak to mam
wyjść? – uniosła zdziwiona brwi i skrzyżowała ręce na piersi. – Od dzisiaj
należę do drużyny.
Nim
którykolwiek z nastolatków zdążył odpowiedzieć, do szatni wkroczył trener i
stanął naprzeciwko swoich podopiecznych.
– Chodźcie tu
wszyscy. No już. Zbierzcie się, mam ogłoszenie. – krzyknął, gestykulując. –
Szybciej! Danny, do cholery, załóż koszulkę. Stilinski, ciebie też to dotyczy.
No, już, jesteście wszyscy? Sprawa pierwsza. Od dzisiaj do naszej grupy dołączy
Deliah Bree Grimm i zanim zaczniecie cokolwiek mówić, weźcie pod uwagę fakt, że
jakakolwiek zła uwaga na jej temat zostanie surowo ukarana. Sprawa druga.
Policja prosi o pomoc w poszukiwaniu dziewczyny. To… chora dziewczyna. Włóczy się gdzieś…. Naga. Całkowicie naga.
Kilku
nastolatków zachichotało cicho. Deliah westchnęła ciężko, poirytowana niskim
ilorazem inteligencji zebranych. Trener uniósł lekko brwi i wbił wzrok w graczy
stojących najbliżej jego osoby.
– Dzisiaj w
nocy ma być poniżej czterech stopni. Kiedy ostatni raz biegałem nago w taki
mróz… straciłem jądro. – odrzekł całkiem poważny a kilku chłopców otworzyło
szeroko usta. Deliah zacisnęła usta w cienką linię, powstrzymując się od
śmiechu. – To nie może przytrafić się jakiejś niewinnej dziewczynie.
Grimm nie
wytrzymała. Zaśmiała się cicho a wzrok wszystkich zebranych graczy powędrował w
jej kierunku. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Co miała poradzić, że to ją
rozśmieszyło. Zabrzmiało to tak, jakby Lydia Martin miała jądro i w każdej
chwili mogła je stracić. Trener zignorował jej zachowanie i kontynuował:
– Policja
organizuje ekipy poszukiwawcze. Zapiszcie się, znajdźcie dziewczynę, a
dostaniecie pięć na koniec.
Mężczyzna
przyczepił do ściany listę z lukami na dane uczniów. Kilku uczniów wydało
triumfalny krzyk a trener przekazał jednemu z nich niebieski długopis,
szczerząc się szeroko.
Bree Grimm
zagwizdała i złapała McCall i Stilinskiego za koszulki, ciągnąc w stronę
Jacksona, z którym to tak bardzo chcieli porozmawiać. Nastolatek westchnął
ciężko. W milczeniu przysłuchiwał się wszystkiemu, co mieli mu do powiedzenia,
bojąc się trochę tego, że Deliah mogłaby mu coś zrobić.
– Lydia lata
nago po lesie. Co mnie to? – mruknął, kiedy ci skończyli już swój długi wykład.
Deliah uśmiechnęła się lekko, doskonale rozumiejąc jego postawę. Żadna z Hybryd
nie przepadała jeszcze za Lydią Martin. Była zbyt bardzo zapatrzona w siebie,
nie czuła na krzywdę innych, bezczelna. Każdy mógłby wymieniać jej wady przez
cały dzień, a już najbardziej Hayley. Każdy, oprócz Stilesa.
– Wiemy, że
może się przemieniać. – wyszeptał Scott, nachylając się w stronę znajomego.
Whittemore zmarszczył czoło i uniósł lekko brwi.
– Przemieniać?
– Tak.
Przemieniać. – odpowiedział stanowczo McCall, poirytowany tym, że chłopak
reaguje tak na jego słowa.
– W…..?
– W jednorożca,
kretynie. Jak myślisz? – warknęła Deliah, nie wytrzymując dłużej tępoty, jaką
cechował się młodzieniec. Jackson oparł się o szafkę i pokręcił głową z
zrezygnowaniem.
– Skoro Lydia
przechodzi przemianę, to ktoś inny będzie potrzebował pomocy.
– Co masz na
myśli?
– McCall,
zabierasz się za to od dupy strony. Kiedy z nią chodziłem, pozostawiła mi parę
zadrapań. Ciekawe, co potrafi zrobić, mając prawdziwe pazury.
Whittemore nie
czekając dłużej na reakcję, wyminął chłopaków, na pożegnanie puszczając jeszcze
oczko w stronę Deliah, która najwyraźniej nie była z tego zachwycona. Odkręciła
się w stronę chłopaka o czarnych włosach i poklepała go po plecach:
– No, dzidzia
Scotty. Lepiej tego nie spieprz.
♣
Hayley lubiła
chemię. Właściwie, to przez ten krótki czas, stała się ulubienicą profesora
Harrisa. Jedyny minus chemii? Musiała siedzieć na niej ze Stilesem, który
uparcie uważał, że czuje właśnie tą "chemię" gdzieś w powietrzu nad
ich głowami. Moontrimmer nie rozumiała, o co mu chodzi. Ona czuła tylko smród
potu nastoletnich graczy w lacrosse, którzy najwyraźniej zapomnieli wziąć
prysznic po treningu z rana.
Stilinski
nachylił się nad ławką, żeby zbliżyć się do Scotta. Jakby miał nadzieję na to,
że Hayley go nie usłyszy. Naiwny.
– Przyznaję to
z ciężkim sercem, ale on ma rację – szepnął, wskazując kciukiem na Jacksona
siedzącego w kącie klasy. Hayley zmarszczyła czoło, zerkając na niego
przelotnie. Pan "zgrabny tył i wielkie go zwane wrzodem na małpim
tyłku"? A o co znowu chodziło? – A co, jeżeli następny organ zabierze
żywej osobie?
Ach. Chodziło o
Lydię Martin, która ponoć zeżarła część wewnętrzną jakiegoś truposza dzisiaj z
rana na cmentarzu. Typowe, to nic nowego. Normalnie, to Hayley nawet by się tym
nie przejęła. Przez tą dziewczynę prawie umarła, i to tak na serio. Przez nią
była jedną nogą w zaświatach. A ona nawet jej nie podziękowała, kiedy ta ją
odwiedziła w szpitalu! Toteż Hayley popełniła ten błąd tylko raz. Przyniosła
Stilesowi zapas żarcia i zwinęła się z tego cholernego miejsca jak najszybciej
mogła.
Hm. Szpital w
Beacon Hills wydawał jej się miejscem, które cieszyło się nieciekawą
przeszłością… i niezbyt miłą przyszłością, można by było przypuszczać.
– To jest
sprawdzian, panie Stilinski – odezwał się Harris, zajmując miejsce za swoim
biurkiem. Hayley uniosła jedną brew, spoglądając znacząco na Stilesa. – Jeżeli
jeszcze raz usłyszę pański głos, będzie pan siedział w kozie do końca roku.
– Ma pan do
tego uprawnienia? – zainteresował się żywo Stiles, podczas gdy Hayley prychnęła
śmiechem, już wiedząc, co się zaraz stanie. Nauczyciel uśmiechnął się do niej
posępnie. Odpowiedziała mu tym samym.
– No, proszę.
Znowu pański głos. Pobudza pan mój impuls do wielokrotnego uderzenia studenta.
Zostaje pan w kozie od godziny 15.
Mina Stilesa
była bezcenna i przez chwilę Hayley żałowała, że nie ma ze sobą kamery. Powinna
zacząć nagrywać to wszystko, całe swoje życie. Komedia i kariera na YouTube
gwarantowana. Scott zerknął przez ramię na przyjaciela i już chciał coś
powiedzieć, ale Hayley pacnęła go w ramię.
– Pan też chce,
panie McCall? – zapytał Harris, a Scott spojrzał przelotnie na Hayley, myśląc
sobie, że uratowała mu dupsko. Nie po raz pierwszy, zresztą.
– Nie, proszę
pana.
Moontimmer
uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Stiles spojrzał na nią z wyrzutem. No, jasne.
Jakoś nie przepadała za nim, od kiedy praktycznie rzecz biorąc wcale nie
przejął się jej śmiercią wtedy w szpitalu. Co innego Scott – dzwonił do niej
prawie codziennie, jeżeli się nie widzieli, tylko po to, żeby zapytać, jak
sobie radzi i co u niej. To naprawdę wiele dla niej znaczyło i bardzo go
polubiła.
– Stary, twój
nos – głos Danny'ego może nie był łatwy do usłyszenia dla reszty uczniów, no i
dla Scotty'ego, który skupił się już na teście (matka zagroziła mu, że jeżeli
go nie zda z oceną powyżej trójki, to zabierze mu komputer), ale Hayley
wyłapała go idealnie.
Zerknęła przez
ramię na Jacksona i zauważyła plamę czarnej cieczy na teście "wrzodu na
małpim tyłku". Przewidując dalszy rozwój wydarzeń, po cichu wyjęła telefon
i napisała SMS do Kayle.
"Co teraz
masz? PILNE."
Odpowiedź
nadeszła po kilku sekundach. Blondynka na 100% grała właśnie w jakąś grę,
znudzona wykładem nauczyciela.
"Angol.
Pomocy. Zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać."
Hayley
pokręciła głową z politowaniem, śmiejąc się cicho.
"Leć do
męskiej na parterze, Jackson tam będzie, tylko cicho." Wysłała wiadomość,
kiedy Whittemore wybiegł z klasy, wcześniej uprzedzając nauczyciela, że idzie
do łazienki. No, super. Tylko tego im brakowało.
♣
Kayle wybiegła
z klasy anglistycznej dziękując bogom greckim, że Jackson miał problem z
życiem. Nie wytrzymałaby tam ani jednej sekundy dłużej. Weszła spokojnym
krokiem do męskiej ubikacji i zamknęła się w jednej z kabin, zachowując się
nadzwyczajnie cicho. W pewnej chwili przestała nawet udawać, że oddycha.
Huk otwieranych
drzwi wypełnił pomieszczenie i Kayle domyśliła się, że to właśnie Jackson.
Siedziała spokojnie, żałując, że nie może patrzeć przez ściany (to by się
przydało, bo teraz chłopak na pewno nie załatwiał potrzeb fizjologicznych). Coś
było nie tak. Przerażenie tego faceta dało się wyczuć na kilometr.
Kayle siedziała
cicho, kiedy usłyszała kroki kolejnej osoby. Wolne, spokojne. Mogły należeć
tylko do jednego z jej znajomych.
I właśnie
zaczął dobijać się do kabiny, w której Jackson siłował się z papierem.
– Danny, nic mi
nie jest, wracaj do klasy – mruknął Jackson niezbyt przekonująco. Kayle
wywróciła oczami, siadając po cichu na zamkniętej klapie od ubikacji. W nerwach
zaczęła przygryzać dolną wargę. – Danny, mówiłem, że jest ok! Daj mi sekundę!
Ale ktoś wcale nie dał Jackson'owi
upragnionej "sekundy". Drzwi od jego kabiny zostały sprytnie otwarte
i Kayle słyszała, jak ktoś wyciąga chłopaka na środek pomieszczenia. Widziała
przy podłodze dwa cienie i zmarszczyła lekko czoło. Teraz już była pewna swego,
a głos Jacksona tylko to potwierdził.
– Derek!
No. A któżby
inny, jak nie pan: "gorące ciacho". To Hayley powinna tu siedzieć,
nie ona. W sumie… może lepiej, że to ona tu siedzi. Hayley wyskoczyłaby z
kabiny i jeszcze Boże broń rzuciłaby się na niego. Kayle wzdrygnęła się na samą
myśl.
– Siemaneczko,
Jackson – zaczął drwiącym tonem Hale. – Coś słabo wyglądasz. Blady jesteś.
Dobrze się czujesz?
– Nigdy lepiej się
nie czułem, pacanie – odparował niegrzecznie Whittemore, a Kayle wywróciła
oczami, zirytowana. Ten koleś prosił się o mocne manto w dupsko.
– Muszę
wiedzieć, jeżeli coś się dzieje. Należysz teraz do mnie.
– Do ciebie? To
jakiś żart? – oburzył się Jackson. Kayle z zainteresowania podniosła się z
miejsca i przysunęła do drzwi. Miała nadzieję, że ten dzieciak nie podpisał
jakiegoś cyrografu z diabłem. Jeżeli chodzi o sprawy w stylu: "50 twarzy
Greya", to ona pragnie natychmiast opuścić to miejsce, bo zaraz puści
pawia. – Nie jestem jakimś twoim zwierzątkiem. Ugryzłeś mnie, ale nie prosiłem
się o bycie w twoim stadzie.
Chwila… co?
Deliah nic nie
mówiła. Miała go pilnować, do cholery! Miała mieć Dereka na oku! Co prawda
mogło się to wydarzyć zanim zaczęła go śledzić… próbowali wtedy namierzyć
słodkiego demona, którego Silas przywiódł ze sobą do miasta.
W takim razie,
nie ma co obwiniać Deliah. To się mogło każdemu zdarzyć, a że obydwaj – Derek i
Jackson – byli idiotami bez szarych komórek to jasne było, że to się w końcu
wydarzy.
– Wybacz, ale
nie wykazujesz zdolności przywódczych – kontynuował dumnie Jackson.
– Doprawdy? –
Derek prychnął drwiącym śmiechem, jakby to wcale go nie uraziło. Ale Kayle
wiedziała, że mocno uderzyło go w jego chorą dumę.
– Mam plan –
ciągnął dalej Whittemore. – I nie zawiera on biegania w nocy po lesie i wycia
do księżyca z tobą i tym dzieciakiem McCallem.
– A kogo niby
uwzględnia?
– Cztery
seksowne kobiety, ale to już nie twoja sprawa.
– Raczej na to
nie polecą.
– Deliah jest
Alfą, przyjmie mnie.
– …może i jest
Alfą, ale ona już ma swoje stado. Jesteś zbędny, uwierz mi.
– …przecież
Hayley i Faith nawet nie mają w sobie wilkołaczej krwi, sam mi to tłumaczyłeś.
Ty cholerny zdrajco! Kayle miała ochotę
wyskoczyć z kabiny, rzucić się na nową upieczoną Alfę i wydrapać mu oczy. A
potem zrobić z nich szaszłyki na grillu z rodzinką. Tak, to byłby dobry plan,
tylko, że… można by było się jeszcze czegoś dowiedzieć…
– Idioto –
mruknął Derek, najpewniej opierając się nonszalancko o umywalkę. Kayle mogła to
wywnioskować z cieni, które widziała. – Stado wcale nie musi się składać z
wilkołaków. Tu chodzi o więzy, o zaufanie, przyjaźń, poświęcenie.
– Tym bardziej,
ty się do tego nie nadajesz. Miałbym zaufać, że będziesz w stanie poświęcić
swoje życie dla mnie? Słabo prawdopodobne. Więc się odpier-
Zapadła nagła
cisza, a Kayle w pierwszej chwili pomyślała, że ją usłyszeli i już po niej, ale
potem Jackson znowu się odezwał, a ona zauważyła jeden z kawałków papieru,
które wcześniej używał. Spadł na podłogę i przeturlał się do kabiny Kayle, więc
dziewczyna podniosła go i zobaczyła czarną maź, którą już kiedyś wcześniej
widziała.
Stary, jesteś
martwy; a jeżeli nie martwy, to zdecydowanie masz przesrane.
– Co to jest? –
zapytał Jackson, a w głowie Kayle już pojawiła się odpowiedź, której udzielił
mu Derek:
– Ciało walczy
z ugryzieniem.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem.
Zapadła cisza.
Kayle nasłuchiwała uważnie, zaskoczona tym, co właśnie usłyszała i zobaczyła.
Złożyła kawałek papieru nasączonego czarną mazią, po czym owinęła go w dwa
kolejne, świeże i czyste, aby schować go do kieszeni spodni. Reszta Hybryd
musiała o tym usłyszeć.
Wiedząc, że
Jackson opuścił łazienkę, Kayle otworzyła powoli drzwi od kabiny i ostrożnie z
niej wyszła. I już miała skierować się na korytarz, aby wrócić na lekcję, kiedy
usłyszała głośny huk. Zatrzymała się w połowie kroku, zaskoczona, że ktoś
jeszcze potrafił być na tyle cicho, aby ani ona, ani Derek go nie usłyszał.
Uśmiechnęła się
delikatnie pod nosem, otwierając drzwi kabiny, z której usłyszała hałas.
– Cześć,
Parker.
♣
– Pieprzysz.
– Nie, patrz! –
Kayle wyjęła z kieszeni spodni papier, który wcześniej zwinęła z łazienki i
pokazała go na dowód Faith. Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową, po
czym machnęła na powitanie do Isaaca, który właśnie przechodził obok. Chłopak
uśmiechnął się do niej nieśmiało, ale prędkim krokiem odszedł, jakby się ich
wszystkich bał.
Nie dziwiła mu
się.
– Ej, to
pięknie – mruknęła cicho Hayley, zajadając batonika Reese's, oparta o swoją
szafkę. – Tylko tego nam jeszcze brakowało. Żeby Jackson chciał być
wilkołakiem, to jasne. Ale szkoda, że jego cielsko nie za bardzo się z tym
zgadza.
– Zajebiście,
no nie? – dodała rozwścieczona Deliah, trzaskając drzwiczkami swojej szafki.
– Lepiej być
nie może.
– Może –
przerwała im Kayle. – W tym kiblu był ktoś jeszcze.
– Och, no chyba
pier-
– Nie, nie.
Słuchaj, kto. Peter Parker. – Faith uderzyła się w czoło z otwartej dłoni,
słysząc to. – Ja wiem, że gostek już kilka razy nam podpadł, ale jeżeli jeszcze
raz wykasujemy mu pamięć, to zacznie świrować. Wie, że coś mu umyka, nie jest
głupi; to nie są małe rzeczy. Z głowy uciekło mu to, jak byliśmy wtedy w
szkole, w nocy. Potem włamał nam się do domu. Naszego domu, dziewczyny! W końcu
zacznie węszyć i coś wywęszy, poza tym, Matt zaczął go powoli do tego
przyzwyczajać.
– Zabiję go. A
kocham go nad życie – warknęła Hayley, kończąc słodkości. Wyrzuciła papierek do
kosza i wrzuciła do ust trzy kosteczki gumy do żucia. – To co robimy z tym
fantem?
– Nie wiem, ale
moim zdaniem wypadałoby go wprowadzić w to gówno.
– Kayle, w tym
"gównie" jest już połowa tego cholernego miasta. Kolejny niewinny
dzieciak nie polepszy sprawy – odpowiedziała Deliah, wzrokiem śledząc Allison
Argent, która właśnie podeszła do swojej szafki. – Ej, patrzcie. Nasza
niedoszła nemezis.
Hybrydy
spojrzały na wspomnianą dziewczynę, a potem na dwie osóbki po drugiej stronie
korytarza, które – na sto procent – właśnie ją obgadywały. Faith szturchnęła
Hayley w ramię, ale ona już dawno słuchała dwóch podejrzanych dziewczyn.
– Nie jej
siostra, tylko ciotka – powiedziała jedna. – Ta, która wymordowała tych
wszystkich ludzi.
– To ta
wariatka?
– Tak, pożar i
ataki zwierząt. To sprawka jej ciotki.
– Zalewasz. Siedzę
koło niej na angielskim.
– Lepiej się
przesiądź.
Allison trzasnęła
metalowymi drzwiczkami od szafki i ruszyła w stronę Hybryd, podczas gdy Hayley
szybko przekazała przyjaciółkom to, co udało jej się wyłapać. Kayle i Deliah
pognały na stołówkę, głodne niczym wilki (och, ironio), a Faith i Hayley
złapały w drodze Allison. Jedna wzięła ją pod ramię z lewej, druga z prawej, i
tak szły powoli korytarzem.
– …a wam o co
chodzi? – zapytała Argent, patrząc podejrzliwie na dwie Hybrydy. Były
potencjalnym zagrożeniem, ale po przeanalizowaniu tego, co zaszło całkiem
niedawno pewnej feralnej nocy doszła do wniosku, że wcale nie są aż takie złe.
– Słyszymy
bicie twojego serca, złotko. Zignoruj suki takie, jak tamte, one nic nie wiedzą
– odpowiedziała spokojnie Faith, ściskając w pocieszającym geście ramię
koleżanki. – Będzie dobrze.
– …nie mogę
tego zrobić – Allison wzięła głęboki oddech. – Nie mogę iść jutro na ten
pogrzeb.
– Och, ależ
możesz – Hayley wzięła głęboki wdech. – Pójdziesz tam i będziesz jak każda
osoba, która straciła kogoś ważnego.
– Nie musisz
płakać dla niej – kontynuowała Faith, uśmiechając się smutno do Allison.
Dziewczyna odpowiedziała tym samym. – Możesz płakać dla siebie. W końcu…
straciłaś kogoś, kto coś dla ciebie znaczył.
– Przyjdziemy
tam. I zawleczemy ze sobą Scotta, jeżeli to sprawi, że poczujesz się lepiej.
– Serio,
zrobicie to? – Allison podskoczyła lekko, zaskoczona. – To szaleństwo. Mój
ojciec go rozszarpie.
– A nas?
– …szczerze
mówiąc samą mnie to dziwi, ale wypowiada się o was w samych superlatywach.
– No. Świetnie.
W takim razie Scotta wepchniemy w jakąś kryjówkę, a same przyjdziemy osobiście
cię wspierać. Jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko – Faith uniosła ręce w
geście samoobrony, ale Allison uśmiechnęła się do niej i Hayley słabo.
– Nie.
Właściwie, to… będę wdzięczna. Ej, wiadomo coś o Lydii?
Na wspomnienie
o rudowłosej, Hayley skrzywiła się niemiłosiernie i splotła ręce na piersi,
kiedy wszystkie trzy zatrzymały się przed wejściem na stołówkę. Allison
zacisnęła usta w cienką linię. Wiedziała, że Hayley nie przepada za jej
przyjaciółką. I w sumie po części ją rozumiała, ale Lydia była naprawdę inna,
kiedy już bliżej się ją poznało.
– Nie, nic nie
wiadomo – odpowiedziała całkiem spokojnie Faith. – Ale nasz kumpel Silas
próbuje coś zdziałać w tym temacie.
– Właśnie, kim
on w ogóle jest?
– …kuzynem z
daleka – odpowiedziała w końcu Hayley, a Faith zaśmiała się cicho. – Uważaj, bo
i ciebie zacznie podrywać. Czasami myślę, że bogowie wykreowali go tylko w
jednym celu.
– Jakim, jeżeli
mogę spytać?
– Ten cel to:
"przeleć każdą napotkaną laskę, bo żyjesz tylko raz". – Allison
zaśmiała się szczerze. Nigdy nie sądziłaby, że będzie zadawać się z potworami
takimi, jak one, ale ostatnie tygodnie wiele zmieniły w jej życiu i już jej to
nie dziwiło. – Facet jest Podróżnikiem. To coś w rodzaju…
– …wiedźmy bez
stałej mocy. Ich zdolności opierają się na przyrodzie. To takie typowe
czarodziejskie sztuczki jak w serialach dla młodzieży. Wiesz, krew baranka, jad
żmii i takie tam. – Faith machnęła ręką, a Hayley rzuciła jej z lekka urażone
spojrzenie, że jej przerwała.
– Kojarzę –
przyznała Allison, a Hybrydy poklepały ją po ramionach. – Wiecie, co? Nie
jesteście takie złe, jakie się wydawałyście.
♣
– To. Jest.
Kompletne. Szaleństwo. – Kayle po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie we
wstecznym lusterku swojego kochanego autka. Faith wzruszyła ramionami, wiedząc
doskonale, jakie konsekwencje mogą mieć ich czyny. – Czy wy wiecie, że jesteśmy
teraz jak Jackson? Jawnie pchamy się w gips. Nie, już nie w gips. To już
oficjalnie samobójstwo.
– Wiem, cicho –
warknęła Hayley, szukając wzrokiem Scotta. W końcu dostrzegła go za jednym z
posągów ustawionych nad grobem i odetchnęła z ulgą. Zasalutował z uśmiechem,
więc jego przyjaciółka odpowiedziała tym samym. – Scott już jest. Idziemy.
We trzy
wysiadły z samochodu Kayle. Deliah oczywiście nie pofatygowała się na pogrzeb.
Po pierwsze stwierdziła, że: "nie mam powodu żeby siedzieć podczas
pochówku tej suki i udawać, że jest mi przykro, bo nie jest", a po drugie
wzięła sobie za cel pilnowanie Dereka, który z lekka wymykał im się spod
kontroli. Toteż żadna z jej przyjaciółek nie protestowała – doskonale rozumiały
jej położenie.
Hayley zaklęła
pod nosem, przeciskając się pomiędzy dwoma krzakami, aby niepostrzeżenie dostać
się na cmentarz. Wesołym krokiem wszystkie trzy Hybrydy podeszły do grobu
wykopanego dla Kate Argent i usiadły na kamiennej ławeczce po jednej jego
stronie.
Wiedziały, na
co się porywają. Ale Hayley i Faith poczuły dziwną sympatię do tej dziewczynki,
która miała pecha w życiu i urodziła się w rodzinie Łowców.
Kayle chuchnęła
w dłonie. Było zimno. Jak na tą porę roku w tej części kraju, naprawdę chłodno.
Ale żadna z nich nie narzekała, kiedy zjawił się tabun fotografów i
dziennikarzy, jeszcze przed tym, jak przyjechała rodzina Argent.
Szeryf
Stilinski także się pojawił, i to z nie małym wsparciem; razem z kilkoma innymi
policjantami ustawił niskie płotki ostrzegawcze, które miały oddzielić
niepożądanych gości od cmentarza. Nic nie powiedział, kiedy zobaczył Hybrydy;
machnął do nich tylko porozumiewawczo ręką, jakby się witając.
W końcu
przyjechała Allison. Ojciec i matka przeprowadzili ją przez tłum gapiów, a ona
podeszła szybko do Hybryd i podziękowała im za przybycie uściskiem.
Chris patrzył
na nie podejrzliwie. Jasne było, że ich obecność mocno go w tym momencie zaskoczyła
i w mózgu zaczęła mu się świecić czerwona lampka ostrzegawcza. Ale nie odezwał
się ani słowem, bo zaczął dostrzegać te małe rzeczy; to, jak Hayley głaszcze
jego córkę po plecach, próbując ją pocieszyć. To, jak Faith szepce jej na ucho,
że wszystko będzie okay. To, jak Kayle uśmiecha się do niej smutno,
przechylając lekko głowę.
Allison zajęła
miejsce pomiędzy Faith i Hayley, a Kayle ścisnęła jeszcze przez chwilę jej
dłoń, nachylając się lekko.
– Mówiłam, że
to był zły pomysł – mruknęła Victoria do swojego męża. – I co do cholery one tu
robią?
– Najwyraźniej
wspierają naszą małą – odparł Chris, wzdychając ciężko. Nic nie mógł poradzić
na obecność Hybryd. Zawarł z nimi ten swego rodzaju pakt, i był świadom tego,
że stają się coraz silniejsze, a złamanie go łączyłoby się ze sprowadzeniem na
niego ich gniewu.
To by było
gorsze, niż tolerowanie ich obecności.
– Chciałem mu
to powiedzieć – kontynuował Chris, nie zdając sobie sprawy z tego, że Hayley
słucha uważnie ich wymiany zdań. – Ale nie słuchał. Uparł się na to.
– To niech już
tu przyjedzie i się tym zajmie!
Faith zerknęła
na rodziców Allison z posępnym wyrazem twarzy. Stali wystarczająco blisko, aby
i ona mogła słyszeć, o czym rozmawiają. Kto?
Kołatało jej w głowie bardzo ważne pytanie. Nagle coś zaświtało jej w głowie.
Spotkały go raz, przelotnie, a potem sporo o nim słyszały. Poczuła, że po
plecach przechodzi jej dreszcz.
– Gerard.
Chris przywitał
się ze swoim ojcem, kiedy ten pojawił się w zasięgu wzroku. Był starszym
człowiekiem, ale na tyle doświadczonym przez życie, że trzymał się naprawdę
dobrze. Hayley przełknęła głośno ślinę, Faith i Kayle zaraz po niej. Mężczyzna
spojrzał na nie przelotnie, ale od razu dało się zauważyć, że wcale ich nie
rozpoznał.
Uznał je za
przyjaciółki swojej wnuczki. I Hybrydy dziękowały za to bogom.
– Pamiętasz
mnie? – Gerard zwrócił się do Allison, a ona pokiwała lekko głową, odrobinę
przerażona obstawą, w towarzystwie której zjawił się staruszek. Było tu kilku
mężczyzn ubranych w czarne garnitury. Hayley i Faith ścisnęły mocniej jej
dłonie. – Zakładam, że nie nazwiesz mnie teraz dziadkiem. Więc na razie mów mi
Gerard. Ale wolę być dziadkiem. A to… kto?
– Moje
przyjaciółki – odparła prędko Allison, a Hybrydy uśmiechnęły się blado. To
miłe, że za kogoś takiego je uważała. – Hayley, Faith i Kayle – przedstawiła je
prędko, a Hybrydy przywitały się z mężczyzną skinieniem głowy. Zrobił to samo,
z grzeczności. Potem zajął miejsce na jednym z przygotowanych krzeseł.
– Mamy
przerąbane – zanuciła pod nosem Kayle, a Faith pokiwała głową.
– Kim oni są? –
Hayley nachyliła się w stronę przyjaciółek, ale odpowiedziała jej Allison.
– To wsparcie.
♣
Krzyk Scotta i
Stilesa rozniósł się po całym lesie, kiedy w środku nocy wpadli na Deliah
Bree-Grimm. Kobieta złapała się za serce, próbując złapać normalny oddech. Oni
też nieźle ją nastraszyli. Kobieta złapała ich za ramiona.
– Stiles,
drzesz się jak baba, mówił ci to już ktoś kiedyś?! – zapytała, rozzłoszczona, a
Stilinski wzruszył ramionami obojętnie. – Co wy tu robicie, do jasnej cholery?
No, więc Scott
opowiedział jej wszystko. O tym, jak byli na pogrzebie Kate, ale szeryf ich
zauważył i zabrał do swojego policyjnego auta, w którym to usłyszeli dzięki
radiu, że miał miejsce pewien: "incydent w karetce". Mianowicie, że
coś przedostało się do środka od tyłu. Wszędzie było pełno krwi. Dosłownie
wszędzie. Gdzie? Na skrzyżowaniu Drogi 5 i Post.
Bóg wiedział,
dokąd prowadzić Deliah, bo stali właśnie niedaleko tego miejsca.
– …wy się
prosicie o porządne manto – podsumowała Deliah, kiedy wszyscy upadli na ściółkę
leśną, aby policja ich nie zauważyła, a mogli w spokoju obserwować miejsce
zdarzenia. – Myślicie, że to Lydia?
– A ty? –
zapytał Scott, a Grimm westchnęła ciężko. – Jasne. Super. To, co… węszymy?
– Przydałoby
się.
Już mieli
podnosić się z miejsc, kiedy Stiles złapał kobietę za kurtkę.
– Po prostu ją
znajdźcie, dobra? – poprosił, a Deliah wywróciła oczami. – Serio, Dels, proszę,
po prostu.. znajdźcie ją, ok?
– Zamknij się –
dodała tylko wrednie. Razem ze Scottem zniknęli już po chwili. Wiedziała, że
to, co obydwoje wyczuli, to wcale nie Lydia Martin, ale w tym momencie było
tysiąc razy ciekawsze, niż naga niewiasta biegająca po lesie. I o wiele lepsze,
niż zakochany w niej Stiles Stilinski, który zaczynał jej przez to działać na
nerwy.
Nie minęło
kilka minut, a Scott, nie słuchając ostrzeżeń Deliah, rzucił się na postać,
którą zobaczył między drzewami. I, o niespodzianko, to wcale nie była Lydia.
Grimm odepchnęła nieznajomego wilkołaka, aż uderzył w drzewo z takim impetem,
że posypała się kora. Uciekł zaraz potem, a ona pomogła przyjacielowi wstać.
– Co to było?!
– zapytał zaskoczony Scott, a Deliah wzruszyła ramionami, odpowiadając jednym
słowem:
– Omega.
– Omega? Czyli?
– Domyśl się.
Alfa, Beta, Omega. Alfa to ten szef stada, wiesz. Bety to jego podwładni.
Omega… to samotny wilk. Chodź, musimy go dogonić, mam do niego parę pytań.
– Trzeba było
nie rzucać nim o drzewo!
– Tak wyszło!
Jak dłużej posiedzisz w tym biznesie to zrozumiesz, że najpierw lepiej pokazać,
kto nosi spodnie w danym związku, niż potem płakać nad rozlanym mlekiem!
Scott nie
odpowiedział. Ruszył dalej biegiem za Hybrydą, nie chcąc się jej więcej
narażać. Zmęczeni, w końcu dosięgli Omegę, ale ten był już dawno w pułapce
Łowców. Deliah spojrzała na niego ze współczuciem i poczuła, że ktoś łapie ją
mocno za ramię.
– Bierz
dzieciaka! – krzyknął Derek, a Grimm kiwnęła głową i podniosła Scotta ze
ściółki leśnej, na którą upadł kiedy się tu zjawili. Choć próbował z nią
walczyć, zawlokła go za jedno z szerszych drzew i trzymała mocno, żeby nie
uciekł, aby pomóc samotnemu wilkowi.
Już nic nie
mogło mu pomóc.
Miała rację.
Chwilę później zjawił się Chris Argent w towarzystwie kilku innych Łowców, w
tym takiego, którego Deliah doskonale znała. A on znał ją. Zawarczała groźnie.
Gerard Argent wyjął przygotowany wcześniej miecz.
– Patrz na nich
– mruknęła, wskazując na grupkę Łowców. Staruszek był może i stary, ale jary,
kiedy przecinał Omegę w pół srebrną klingą. Scott poczuł, że kolana się pod nim
uginają.
– Co oni robią?
– zapytał cicho, a Derek rzucił Deliah porozumiewawcze spojrzenie.
– Wypowiadają
wojnę.
– Dlaczego to
zrobiłeś?! – Chris zaprotestował poczynaniom ojca jako pierwszy. – Przecież
przysiągł, że nie skrzywdził żadnej żywej istoty! Co z kodeksem!?
– Nie po
zamordowaniu mojej córki. Nie ma już kodeksu. – odpowiedział Gerard. Deliah
poczuła, że krew wrze w niej z wściekłości. – Od teraz to tylko ciała,
czekające na to, żeby ich przeciąć w pół. Słuchasz mnie? Nie dbam, czy są
ranni, czy słabi. Lub pozornie nieszkodliwi, ponieważ obiecują, że już nigdy
nikogo nie skrzywdzą. Lub zagubieni, którzy nie wiedzą, w co się pakują.
Znajdziemy ich i zabijemy.
Zapadła
chwilowa cisza, podczas której Chris próbował wszystko sobie poukładać. Nie
rozumiał, co się dzieje, dlaczego to się dzieje, i co sprowadził na to miasto. Co
zrobią Hybrydy? Teraz będą tu dwie rodziny, to będzie jak walka mafii.
Świetnie. Po prostu pięknie.
– Powybijamy
ich wszystkich!
Krzyk Gerarda
poniósł się echem, a Deliah cudem powstrzymała się od tego, żeby się na niego
nie rzucić. Tak z ukrycia. Zszedłby na zawał, a potem zjadłaby jego narządy
wewnętrzne, i zakopała w płytkim grobie (kładąc jego odciętą głowę obok jego
dupy, na znak hańby, bo ponoć dziewczyny też tak kiedyś zrobiły), żeby psy
mogły go odkopać i rozciągnąć jego ciało po całym Beacon Hills.
♣
– Matt? A ty…
co tu do cholery robisz? – Stiles nie mógł uwierzyć, że ten facet wepchał się
nawet do ochoczej policji. Czy on musiał być wszędzie? Czy Hybrydy miały wtyki
i szpiegów w całym mieście? To by było bardzo prawdopodobne.
– Zgłosiłem się
do pomocy w poszukiwaniach Lydii Martin, chyba powinieneś mi być wdzięczny –
odpowiedział Donovan z nieukrywanym wyrzutem. Jakoś nie przepadał za tym
dzieciakiem. Stiles też za bardzo go nie lubił, ale wiedział, że wszystkie
Hybrydy wręcz kochały tego cholernego barmana. Tyle, że on jakoś nie rozumiał
powodu tej sympatii.
– Tu jesteś,
spryciarzu! – wściekłość Johna Stilinskiego można było wyczuć na kilometr, i
wcale nie trzeba było do tego być istotą ponadnaturalną, naprawdę. Mężczyzna
zdzielił syna z otwartej dłoni w tył głowy, a ten zaczął się ze skruchą
tłumaczyć, że martwi się o Lydię, dlatego znalazł się na miejscu wypadku.
Matt pokręcił
głową z niedowierzaniem. Ten dzieciak naprawdę wszystkim przysparzał kłopotów.
Donovan już miał się skupić na powierzonym mu zadaniu, czyli zaniesieniu
dokumentów ofiary do radiowozu, kiedy jego wzrok przykuł jakiś ruch pomiędzy
drzewami.
Ignorując
wszystko inne, podążył w tamtym kierunku. I już w drodze zaczął zdejmować
kurtkę, żeby okryć nią kompletnie nagą, rudowłosą dziewczynę.
– Szeryfie! –
wrzasnął. – Znalazłem naszą zgubę!
♣
Hybrydy działają impulsywnie.
Rzadko kiedy zastanawiają się nad tym, co
robią. Zasada dla Hybryd jest prosta: czasami po prostu należy być odważnym.
Trzeba być silnym. Nie można ulegać czarnym myślom. Trzeba pokonać demony,
które wpychają się do głowy i próbują wzbudzić paniczny strach. Należy iść
naprzód i czynić to, co uważa się za słuszne. Krok za krokiem, z nadzieją, że
nawet jeśli się cofnie, to tylko trochę, tak, że kiedy znowu ruszy się naprzód,
szybko nadrobi się zaległości.
Hybrydy działają impulsywnie.
Wpierw ratują życie, a dopiero później myślą
nad konsekwencjami.
I właśnie to często okazuje się ich zgubą.
Awww. E końcu mamy sezon 2 rozdział 1.
OdpowiedzUsuńCzy wy macie pojęcie jak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa? Nie? To już wiecie! Właśnie tańczę ze szczęścia.
Ok. Przejdźmy do rozdziału!
Jejciu był on boski, co prawda był on długi, ale czytało go się szybko i przyjemnie.
Deliah w lacrosse team? What?? O tak! To jest dopiero genialny pomysł! Faith jako cziliderka? Jestem za!!
Był Isaac <3 <3
Kocham was za to!
Myślałam, że Caroline, Klaus i Elijah zniknął po ostatnim rozdziale. Ale nie bum są dalej. Jestem z tego powodu taka szczęśliwa! Pośmiałam się na kilku momentach. Hayley jest ulubienicą Szeryfa, czy to coś oznacza jak np:. Stiles + Hayley = big love? Jak tak, to jestem za! Kayle ma dośc swojej rodzinki? Dlaczego? Jakbym miała taka rodzinkę to bym się cieszyła!
Nie będę się już dłużej rozpisywać!
Powiem tylko to, że ten rozdział jest bombowy. Czekam z niecierpliwością na nowy i pamiętajcie kochane, żeby mnie o tym powiadomić.
Przesyłam buziaczki!
XOXO
Maya Redbird
Hejka! :D trafiłam przez przypadek na wasz blog i po prostu zakochałam się w nim! <3 styl pisania jest bardzo lekki i wprost rewelacyjnie się czyta ;) jestem fanką seriali typu Teen Wolf, TVD czy The Originals dlatego tym bardziej pokochałam wasz blog *.* no a teraz przejdźmy do rzeczy : rozdział boski :*mam ogromną nadzieję że rodzinka pierwotnych zostanie jeszcze przez długi czas w Beacon Hills zwłaszcza Klaus :) o i żeby Klaus włączył się w poszukiwania i inni go poznali itd byłoby meegaa :D Silas jest prześwietny xD nie ma to jak podrywać każdą napotkaną przez siebie dziewczynę :P co tu jeszcze dodać... no nie wiem :P wszystko jest bardzo dobre i nie ma się do czego przyczepić ;) po prostu kocham wasz blog i nie mogę doczekać się kolejnych postów!! <3 <3 piszcie szybciutko bo zdechnę tutaj xD weny życzę i gratuluję świetnego bloga :*
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze idealny! Opłacało się tyle czekać ;) Uwielbiam kiedy są takie dłuuuugie. Postać Silasa to po prostu mistrzostwo, i te jego teksty aka Damon hahahaha cieszy mnie, że pierwotna rodzinka zamierza na stałe zadomowić się w tym "uroczym" miasteczku.
OdpowiedzUsuńJestem w rozterce z kim kogo shipować. Myślę że Faith będzie z Issac'iem lub Stilsem, a Hayley ze Scottem. Deliah jakoś pasuje mi do Dereka, a Kylie coś za często wpada na młodego Parkera...
Nigdy nie lubiłam Gerarda i mam przeczucie, że w tej historii znienawidzę go jeszcze bardziej. Czekam na jego konfrontacje z Klausem.
I oczywiście na koniec *tam dam dam!* Matty Blue Blue Donovan symbol bohatera i jedynego człowieka w mieście. To chyba tyle, niecierpliwie oczekuję kolejnego rozdziału x
Jezuuuuuuu nareszcie!~Tak długo czekałam na ten sezon! I było warto! Szczerze podoba mi się, że wprowadziłyście Silesa i że jest więcej Isaaca (kocham!) Nie mogę się doczekać na kolejny odcinek! Weny życze :D
OdpowiedzUsuńOstatnio nie mam weny i nie potrafię dać długiego komentarza, za co żałuję.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Klaus i Caroline i Elijah zostają na dłużej, bo szczerze uwielbiam ich momenty. Przydałoby się kilka scen Klausa i Care. W ogóle mąż i zona, pozostawia taki miły smak na języku.
Silas Fate. Muszę przyzna, lubię go tylko ze względu na dialogi. Zawsze jakiś się znajdzie,co mnie w jakiś sposób rozbawi.Ale charakter. mmm
Isaac. Dzięki wam za niego. Tak mi go brakowało. Naprawdę. On wnosił do serialu taką... prawdę.
Deliah coraz bardziej mi się podoba. Ma coś w sobie, c sprawia, że chce się o niej wiedzieć więcej. Podoba mi się też to, że zaczęła interesować się Derek'iem. Nie sensie romantycznym, ale w końcu coś z nim będzie.
Niecierpliwie czekam na NN i przepraszam, że tak długo zajęło mi zostawienie komentarza.
jeeju, czyta mi się to dosłownie jak dobrą i przyjemną książkę :D Z chęcią przeczytałabym taką książkę ;D Jesteście genialne w tym co robicie, naprawdę! Aż nie wiem jakich słów użyć, że powiedzieć jak bardzo jest to genialne :D Zacznę czytać wszystko od początku bo nie jestem w temacie, ale mimo wszystko genialne! <3 Zapraszam do siebie http://anotherstrorycaroline.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńChciałabym najmocniej przeprosić, że nie komentowałam wcześniej, ale wiecie jak to jest. Szkoła - zmora nastolatków. Przeczytałam całego bloga w trzy dni, oczywiście nie obyło by się bez oglądnięcia promo. Jestem oczarowana tym wyglądem bloga i pomysłem na opowiadanie. Mimo tego iż nie lubię Lily i Phoebe, to czytam dla Claire i Niny.
OdpowiedzUsuńxoxo, elose.
pozdrawiam c: